le razem straszliwy powstał krzyk za domem: Strój«Wiwat Hrabia!» On wjeżdżał na folwark Maciejów, Sam zbrojny, za nim zbrojnych dziesięciu dżokejów. Hrabia siedział na dzielnym koniu, w czarnym stroju; Na sukni orzechowy płaszcz włoskiego kroju, 5700 Szeroki, bez rękawów, jak wielka opona[440], Spięty klamrą u szyi, spadał przez ramiona; Kapelusz miał okrągły z piórem, w ręku szpadę. Okręcił się i szpadą powitał gromadę. «Wiwat Hrabia! — krzyknęli — z nim żyć i umierać!» 5705 Szlachta zaczęła z chaty przez okna wyzierać, I za Klucznikiem coraz ku drzwiom się napierać. Klucznik wyszedł, a za nim tłum przeze drzwi runął, Maciek resztę wypędził, drzwi zamknął, zasunął, I przez okno wyjrzawszy, raz jeszcze rzekł: «Głupi!» 5710 A tymczasem się szlachta do Hrabiego kupi Idą w karczmę. Gerwazy wspomniał dawne czasy: Kazał sobie trzy podać od kontuszów pasy, Na nich ze sklepu[441] karczmy beczki wydobywa Trzy: jedną miodu, drugą wódki, trzecią piwa. 5715 Wyjął goździe, wnet z szumem trysnęły trzy strugi, Jeden biały jak srebro, krwawnikowy drugi, Trzeci żółty; troistą grają w górze tęczą, A spadając w sto kubków, we sto szklanek brzęczą. Wre szlachta. Tamci piją, ci Hrabiemu życzą 5720 Lat setnych, wszyscy: «Hejże na Soplicę!» krzyczą. Jankiel wymknął się milczkiem, oklep. Prusak, równie Niesłuchany, choć jeszcze rozprawiał wymównie, Chciał zmykać: szlachta w pogoń, wołając, że zdradził. Mickiewicz stał z daleka; ni krzyczał, ni radził, 5725 Ale z miny poznano, że coś złego knuje: Więc do kordów, i hejże! On się rejteruje, Odcina się, już ranny; przyparty do płotów: Gdy mu skoczył na odsiecz Zan i trzech Czeczotów. Za czym rozjęto szlachtę. Ale w tym rozruchu, 5730 Dwóch było ciętych w ręce; ktoś dostał po uchu; Reszta wsiadała na koń. — Hrabia i Gerwazy Porządkują, rozdają oręże, rozkazy. W końcu, wszyscy przez długą zaścianku ulicę 5735 Puścili się w cwał krzycząc: «Hejże na Soplicę!» Księga ósma Zajazd Astronomia Wojskiego — Uwaga Podkomorzego nad kometami — Tajemnicza scena w pokoju Sędziego — Tadeusz, chcąc zręcznie wyplątać się, wpada w wielkie kłopoty — Nowa Dydo — Zajazd — Ostatnia woźnieńska protestacja — Hrabia zdobywa Soplicowo — Szturm i rzeź — Gerwazy piwniczym — Uczta zajazdowa. Cisza, Burza, NiebezpieczeństwoPrzed burzą bywa chwila cicha i ponura, Kiedy, nad głowy ludzi przyleciawszy, chmura Stanie i grożąc twarzą, dech wiatrów zatrzyma, Milczy, obiega ziemię błyskawic oczyma, 5740 Znacząc te miejsca, gdzie wnet ciśnie grom po gromie: Tej ciszy chwila była w Soplicowskim domie. Myśliłbyś, że przeczucie nadzwyczajnych zdarzeń Ścięło usta i wzniosło duchy w kraje marzeń. Po wieczerzy i Sędzia, i goście ze dworu 5745 Wychodzą na dziedziniec używać wieczoru; Zasiadają na przyzbach wysłanych murawą. Całe grono z posępną i cichą postawą Pogląda w niebo, które zdawało się zniżać, Ścieśniać i coraz bardziej ku ziemi przybliżać, 5750 Aż oboje, skrywszy się pod zasłonę ciemną Jak kochankowie, wszczęli rozmowę tajemną, Tłumacząc swe uczucia w westchnieniach tłumionych, Szeptach, szmerach i słowach na wpół wymówionych, Z których składa się dziwna muzyka wieczoru. 5755 Zaczął ją puszczyk, jęcząc na poddaszu dworu; Szepnęły wiotkim skrzydłem nietoperze[442], lecą Pod dom, gdzie szyby okien, twarze ludzi świecą; Bliżej zaś nietoperzów[443] siostrzyczki, ćmy, rojem Wiją się przywabione białym kobiet strojem; 5760 Mianowicie przykrzą się[444] Zosi, bijąc w lice[445] I w jasne oczki, które biorą za dwie świéce. Na powietrzu owadów wielki krąg się zbiera, Kręci się, grając jako harmoniki sfera; Ucho Zosi rozróżnia wśród tysiąca gwarów 5765 Akord muszek i półton fałszywy komarów. W polu koncert wieczorny ledwie jest zaczęty; Właśnie muzycy kończą stroić instrumenty. Już trzykroć wrzasnął derkacz, pierwszy skrzypak[446] łąki, Już mu z dala wtórują z bagien basem bąki, 5770 Już bekasy, do góry porwawszy się, wiją I bekając raz po raz, jak w bębenki biją. Na finał szmerów muszych i ptaszęcej wrzawy Odezwały się chórem podwójnym dwa stawy: Jako zaklęte w górach kaukaskich jeziora 5775 Milczące przez dzień cały, grające z wieczora. Jeden staw, co toń jasną i brzeg miał piaszczysty, Modrą piersią jęk wydał cichy, uroczysty; Drugi staw, z dnem błotnistym i gardzielem[447] mętnym, Odpowiedział mu krzykiem żałośnie namiętnym: 5780 W obu stawach piały żab niezliczone hordy, Oba chóry zgodzone w dwa wielkie akordy. Ten fortissimo zabrzmiał, tamten nuci z cicha; Ten zdaje się wyrzekać, tamten tylko wzdycha: Tak dwa stawy gadały do siebie przez pola 5785 Jak grające na przemian dwie arfy Eola. Mrok gęstniał. Tylko w gaju i około rzeczki W łozach, błyskały wilcze oczy jako świeczki; A dalej, u ścieśnionych widnokręgu brzegów, Tu i owdzie ogniska pastuszych noclegów. 5790 Księżyc, Noc, Ziemia, NieboNareszcie księżyc srebrną pochodnię zaniecił, Wyszedł z boru i niebo, i ziemię oświecił. One teraz, z pomroku odkryte w połowie, Drzemały obok siebie jako małżonkowie Szczęśliwi: niebo w czyste objęło ramiona 5795 Ziemi pierś, co księżycem świeci posrebrzona. Niebo, GwiazdaJuż naprzeciw księżyca gwiazda jedna, druga Błysnęła; już ich tysiąc, już milijon mruga. Kastor z bratem Polluksem jaśnieli na czele, Zwani niegdyś u Sławian Lele i Polele; 5800 Teraz ich w zodyjaku gminnym znów przechrzczono: Jeden zowie się Litwą, a drugi Koroną. Dalej niebieskiej Wagi dwie szale błyskają: Na nich Bóg w dniu stworzenia (starzy powiadają) Ważył z kolei wszystkie planety i ziemię, 5805 Nim w przepaściach powietrza osadził ich brzemię; Potem wagi złociste zawiesił na niebie: Z nich to ludzie wag i szal wzór wzięli dla siebie. Na północ świeci okrąg gwiaździstego Sita, Przez które Bóg (jak mówią) przesiał ziarnka żyta, 5810 Kiedy je z nieba zrzucał dla Adama ojca Wygnanego za grzechy z rozkoszy ogrojca. Nieco wyżej Dawida wóz, gotów do jazdy,[448] Długi dyszel kieruje od polarnej gwiazdy. Starzy Litwini wiedzą o rydwanie owym, 5815 Że niesłusznie pospólstwo zwie go Dawidowym: Gdyż to jest wóz Anielski. Na nim to przed czasy Jechał Lucyper, Boga gdy wyzwał w zapasy, Mlecznym gościńcem pędząc cwał w niebieskie progi, Aż go Michał zbił z wozu, a wóz zrzucił z drogi. 5820 Teraz, popsuty, między gwiazdami się wala; Naprawiać go Archanioł Michał nie pozwala. I to wiadomo także u starych Litwinów, (A wiadomość tę pono wzięli od rabinów) Że ów zodyjakowy Smok długi i gruby, 5825 Który gwiaździste wije po niebie przeguby, Którego mylnie wężem chrzczą astronomowie, Jest nie wężem, lecz rybą: Lewiatan się zowie. Przed czasy mieszkał w morzach, ale po potopie Zdechł z niedostatku wody; więc na niebios stropie, 5830 Tak dla osobliwości jako dla pamiątki, Anieli zawiesili jego martwe szczątki. Podobnie pleban Mirski zawiesił w kościele Wykopane olbrzymów żebra i piszczele[449]. Rówienniki litewskich wielkich kniaziów[238], drzewa Białowieży, Świtezi, Ponar, Kuszelewa! Których cień spadał niegdyś na koronne głowy Groźnego Witenesa[239], wielkiego Mindowy[240], 2640 I Giedymina[241], kiedy na Ponarskiej Górze, Przy ognisku myśliwskim, na niedźwiedziej skórze Leżał, słuchając pieśni mądrego Lizdejki[242], A Wilii[243] widokiem i szumem Wilejki Ukołysany, marzył o wilku żelaznym[244], 2645 i zbudzony, za bogów rozkazem wyraźnym Zbudował miasto Wilno, które w lasach siedzi Jak wilk pośrodku żubrów, dzików i niedźwiedzi. Z tego to miasta Wilna, jak z rzymskiej wilczycy, Wyszedł Kiejstut[245] i Olgierd[246], i Olgierdowicy, 2650 Równie myśliwi wielcy jak sławni rycerze, Czyli wroga ścigali, czyli dzikie źwierzę. Sen myśliwski nam odkrył tajnie przyszłych czasów: Że Litwie trzeba zawsze żelaza i lasów. Las, DrzewoKnieje! do was ostatni przyjeżdżał na łowy 2655 Ostatni król, co nosił kołpak Witoldowy[247], Ostatni z Jagiellonów wojownik szczęśliwy, I ostatni na Litwie monarcha myśliwy. Drzewa moje ojczyste! jeśli Niebo zdarzy, Bym wrócił was oglądać, przyjaciele starzy, 2660 Czyli was znajdę jeszcze? czy dotąd żyjecie? Wy, koło których niegdyś pełzałem jak dziecię; Czy żyje wielki Baublis[248], w którego ogromie Wiekami wydrążonym, jakby w dobrym domie, Dwunastu ludzi mogło wieczerzać za stołem? 2665 Czy kwitnie gaj Mendoga pod farnym kościołem[249]? I tam na Ukrainie czy się dotąd wznosi Przed Hołowińskch domem, nad brzegami Rosi, Lipa tak rozrośniona, że pod jej cieniami Sto młodzieńców, sto panien szło w taniec parami? 2670 Pomniki nasze! ileż co rok was pożera Kupiecka lub rządowa, moskiewska siekiera! Nie zostawia przytułku ni leśnym śpiewakom, Ni wieszczom, którym cień wasz tak miły jak ptakom. Wszak lipa czarnoleska, na głos Jana czuła, 2675 Tyle rymów natchnęła! Wszak ów dąb gaduła Kozackiemu wieszczowi tyle cudów śpiewa[250]! LasJa ileż wam winienem, o domowe drzewa! Błahy strzelec, uchodząc szyderstw towarzyszy Za chybioną źwierzynę, ileż w waszej ciszy 2680 Upolowałem dumań, gdy w dzikim ostępie, Zapomniawszy o łowach, usiadłem na kępie, A koło mnie srebrzył się tu mech siwobrody, Zlany granatem czarnej, zgniecionej jagody, A tam się czerwieniły wrzosiste pagórki, 2685 Strojne w brusznice[251] jakby w koralów paciórki. Drzewo, Wiatr, LasWokoło była ciemność; gałęzie u góry Wisiały jak zielone, gęste, niskie chmury; Wicher kędyś nad sklepem szalał nieruchomym, Jękiem, szumami, wyciem, łoskotami, gromem: 2690 Dziwny, odurzający hałas! Mnie się zdało, Że tam nad głową morze wiszące szalało. Na dole jak ruiny miast: tu wywrót dębu Wysterka z ziemi na kształt ogromnego zrębu; Na nim oparte, jak ścian i kolumn obłamy, 2695 Tam gałęziste kłody, tu wpół zgniłe tramy[252] Ogrodzone parkanem traw. ZwierzętaW środek tarasu Zajrzeć straszno, tam siedzą gospodarze lasu, Dziki, niedźwiedzie, wilki; u wrót leżą kości Na pół zgryzione jakichś nieostrożnych gości. 2700 CiszaCzasem wymkną się w górę przez trawy zielenie, Jakby dwa wodotryski, dwa rogi jelenie, I mignie między drzewa źwierz żółtawym pasem, Jak promień, kiedy wpadłszy gaśnie między lasem. I znowu cichość w dole. PtakDzięcioł na jedlinie[253] 2705 Stuka z lekka i dalej odlatuje, ginie, Schował się, ale dziobem nie przestaje pukać, Jak dziecko, gdy schowane woła, by go szukać. Zwierzęta, DrzewoBliżej siedzi wiewiórka, orzech w łapkach trzyma, Gryzie go; zawiesiła kitkę nad oczyma, 2710 Jak pióro nad szyszakiem u kirasyjera[254]: Chociaż tak osłoniona, dokoła spoziera, Dostrzegłszy gościa, skacze gajów tanecznica Z drzew na drzewa, miga się jako błyskawica; Na koniec w niewidzialny otwór pnia przepada, 2715 Jak wracająca w drzewo rodzime dryjada[255]. Znowu cicho. Spotkanie, Kobieta, Mężczyzna, WieśWtem, gałąź wstrząsła się trącona, I pomiędzy jarzębin rozsunione grona Kraśniejsze od jarzębin zajaśniały lica: 2720 To jagód lub orzechów zbieraczka, dziewica. W krobeczce z prostej kory podaje zebrane Bruśnice świeże jako jej usta rumiane. Obok młodzieniec idzie, leszczynę nagina: Chwyta w lot migające orzechy dziewczyna. 2725 Wtem, usłyszeli odgłos rogów i psów granie: Zgadują, że się ku nim zbliża polowanie, I pomiędzy gałęzi gęstwę, pełni trwogi, Zniknęli nagle z oczu jako leśne bogi. W Soplicowie ruch wielki. Lecz ni psów hałasy, 2730 Ani rżące rumaki, skrzypiące kolasy[256], Ni odgłos trąb dających hasło polowania Nie mogły Tadeusza wyciągnąć z posłania; Ubrany padłszy w łóżko, spał jak bobak[257] w norze. Nikt z młodzieży nie myślał szukać go po dworze; 2735 Każdy sobą zajęty śpieszył, gdzie kazano; O towarzyszu sennym całkiem zapomniano. On chrapał. Słońce, Światło, SenSłońce w otwór, co śród okienicy Wyrżnięty był w kształt serca, wpadło do ciemnicy Słupem ognistym, prosto sennemu na czoło. 2740 On jeszcze chciał zadrzemać i kręcił się wkoło, Chroniąc się blasku. Nagle usłyszał stuknienie, MarzeniePrzebudził się: wesołe było przebudzenie. Czuł się rzeźwym jak ptaszek, z lekkością oddychał, Czuł się szczęśliwym, sam się do siebie uśmiechał: 2745 Myśląc o wszystkim, co mu wczora się zdarzyło, Rumienił się i wzdychał, i serce mu biło. Oko, WzrokSpojrzał w okno, o dziwy! W promieni przezroczu, W owym sercu, błyszczało dwoje jasnych oczu, Szeroko otworzonych, jak zwykle wejrzenie, 2750 Kiedy z jasności dziennej przedziera się w cienie. ŚwiatłoUjrzał i małą rączkę, niby wachlarz z boku Nadstawioną ku słońcu dla ochrony wzroku; Palce drobne, zwrócone na światło różowe, Czerwieniły się na wskroś jakby rubinowe. 2755 Usta widział ciekawe, roztulone nieco, I ząbki, co jak perły śród koralów świecą, I lica, choć od słońca zasłaniane dłonią Różową, same całe jak róże się płonią. Tadeusz spał pod oknem; sam ukryty w cieniu, 2760 Leżąc na wznak, cudnemu dziwił się zjawieniu I miał je tuż nad sobą, ledwie nie na twarzy: Nie wiedział, czy to jawa, czyli mu się marzy Jedna z tych miłych, jasnych twarzyczek dziecinnych, Które pomnim widziane we śnie lat niewinnych. 2765 Twarzyczka schyliła się — ujrzał, drżąc z bojaźni I radości, niestety! ujrzał najwyraźniej, Przypomniał, poznał włos ów krótki, jasnozłoty, W drobne, jako śnieg białe, zwity papiloty, Niby srebrzyste strączki, co od słońca blasku 2770 Świeciły jak korona na świętych obrazku. Zerwał się i widzenie zaraz uleciało Przestraszone łoskotem; czekał, nie wracało! Tylko usłyszał znowu trzykrotne stukanie I słowa: «Niech pan wstaje, czas na polowanie. 2775 Pan zaspał». Skoczył z łóżka i obu rękami Pchnął okienicę, że aż trzasła zawiasami I rozwarłszy się w obie uderzyła ściany; Wyskoczył, patrzył wkoło zdumiony, zmieszany, Nic nie widział, nie dostrzegł niczyjego śladu. 2780 Niedaleko od okna był parkan od sadu, Na nim chmielowe liście i kwieciste wieńce Chwiały się; czy je lekkie potrąciły ręce? Czy wiatr ruszył? Tadeusz długo patrzył na nie, Nie śmiał iść w ogród; tylko wsparł się na parkanie, 2785 Oczy podniósł i z palcem do ust przyciśnionym Kazał sam sobie milczeć, by słowem kwapionem Nie rozerwał milczenia; potem w czoło stukał, Niby do wspomnień dawnych uśpionych w nim pukał, Na koniec, gryząc palce, do krwi się zadrasnął 2790 I na cały głos: «Dobrze, dobrze mi tak!» wrzasnął. We dworze, gdzie przed chwilą tyle było krzyku, Teraz pusto i głucho jak na mogilniku: Wszyscy ruszyli w pole. Tadeusz nadstawił Uszu i ręce do nich jak trąbki przyprawił; 2795 Słuchał, aż mu wiatr przyniósł, wiejący od puszczy, Odgłosy trąb i wrzaski polującej tłuszczy. Koń Tadeusza czekał w stajni osiodłany. Wziął więc flintę, skoczył nań i jak opętany Pędził ku karczmom, które stały przy kaplicy, 2800 Kędy mieli się rankiem zebrać obławnicy. KarczmaDwie chyliły się karczmy po dwóch stronach drogi, Oknami wzajem sobie grożące jak wrogi. Stara należy z prawa do zamku dziedzica; Nową, na złość zamkowi, postawił Soplica. 2805 W tamtej, jak w swym dziedzictwie, rej wodził Gerwazy, W tej najwyższe za stołem brał miejsce Protazy. Karczma, Żyd, DziedzictwoNowa karczma nie była ciekawa z pozoru[258]. Stara wedle dawnego zbudowana wzoru, Który był wymyślony od tyryjskich[259] cieśli, 2810 A potem go Żydowie po świecie roznieśli: Rodzaj architektury obcym budowniczym Wcale nieznany; my go od Żydów dziedziczym. ZwierzętaKarczma z przodu jak korab[260], z tyłu jak świątynia: Korab, istna Noego czworogranna[261] skrzynia, 2815 Znany dziś pod prostackim nazwiskiem stodoły; Tam różne są zwierzęta, konie, krowy, woły, Kozy brodate; w górze zaś ptactwa gromady, I płazów choć po parze, są też i owady. Część tylna, na kształt dziwnej świątyni stawiona, 2820 Przypomina z pozoru ów gmach Salomona, Który pierwsi ćwiczeni w budowań rzemieśle Hiramscy na Syjonie wystawili cieśle. Żydzi go naśladują dotąd we swych szkołach, A szkół rysunek widny w karczmach i stodołach. 2825 Strój, ŻydDach z dranic i ze słomy, spiczasty, zadarty, Pogięty jako kołpak żydowski podarty. Ze szczytu wytryskują krużganku krawędzie, Oparte na drewnianym licznych kolumn rzędzie. Kolumny, co jest wielkie architektów dziwo, 2830 Trwałe, chociaż wpół zgniłe i stawione krzywo, Jako w wieży pizańskiej, nie podług modelów Greckich, bo są bez podstaw i bez kapitelów. Nad kolumnami biegą wpółokrągłe łuki, Także z drzewa, gotyckiej naśladowstwo sztuki. 2835 Z wierzchu ozdoby sztuczne, nie rylcem, nie dłutem, Ale zręcznie ciesielskim wyrzezane sklutem[262], Krzywe jak szabasowych ramiona świeczników; Na końcu wiszą gałki, coś na kształt guzików, Które Żydzi modląc się na łbach zawieszają 2840 I które po swojemu cyces nazywają. ModlitwaSłowem, z daleka karczma chwiejąca się, krzywa, Podobna jest do Żyda, gdy się modląc kiwa: Dach jak czapka, jak broda strzecha roztrzęsiona, Ściany dymne i brudne jak czarna opona, 2845 A z przodu rzeźba sterczy jak cyces na czole. KarczmaW środku karczmy jest podział jak w żydowskiej szkole: Jedna część, pełna izbic ciasnych i podłużnych, Służy dla dam wyłącznie i panów podróżnych; W drugiej ogromna sala: koło każdej ściany 2850 Ciągnie się wielonożny stół wąski, drewniany; Przy nim stołki, choć niższe, podobne do stoła, Jako dzieci do ojca. Chłop, ObyczajeNa stołkach dokoła Siedziały chłopy, chłopki tudzież szlachta drobna, 2855 Wszyscy rzędem; ekonom sam siedział z osobna. Po rannej mszy z kaplicy, że była niedziela, Zabawić się i wypić przyszli do Jankiela. Przy każdym już szumiała siwą wódką czarka, Ponad wszystkimi z butlą biegała szynkarka. 2860 Żyd, StrójW środku arendarz[263] Jankiel, w długim aż do ziemi Szarafanie[264], zapiętym haftkami srebrnemi, Rękę jedną za czarny pas jedwabny wsadził, Drugą poważnie sobie siwą brodę gładził; Rzucając wkoło okiem rozkazy wydawał, 2865 Witał wchodzących gości, przy siedzących stawał Zagajając rozmowę, kłótliwych zagadzał, Lecz nie służył nikomu: tylko się przechadzał. Żyd, Karczma, Obyczaje, Zabawa, Alkohol, MuzykaŻyd stary i powszechnie znany z poczciwości, Od lat wielu dzierżawił karczmę, a nikt z włości, 2870 Nikt ze szlachty nie zaniósł nań skargi do dworu. O cóż skarżyć? Miał trunki dobre do wyboru, Rachował się ostrożnie, lecz bez oszukaństwa, Ochoty nie zabraniał, nie cierpiał pijaństwa, Zabaw wielki miłośnik: u niego wesele 2875 I chrzciny obchodzono, on w każdą niedzielę Kazał do siebie ze wsi przychodzić muzyce, Przy której i basetla była, i kozice. Muzyka, ŻydMuzykę znał, sam słynął muzycznym talentem; Z cymbałami, narodu swego instrumentem, 2880 Chadzał niegdyś po dworach i graniem zdumiewał, I pieśniami, bo biegle i uczenie śpiewał. Chociaż Żyd, dosyć czystą miał polską wymowę, Szczególniej zaś polubił pieśni narodowe; Przywoził mnóstwo z każdej za Niemen wyprawy, 2885 Kołomyjek[265] z Halicza, mazurów[266] z Warszawy; Wieść, nie wiem czyli pewna, w całej okolicy Głosiła, że on pierwszy przywiózł z zagranicy I upowszechnił wówczas, w tamecznym powiecie, Ową piosenkę, sławną dziś na całym świecie, 2890 A którą po raz pierwszy na ziemi Auzonów[267] Wygrały Włochom polskie trąby legijonów[268]. Talent śpiewania bardzo na Litwie popłaca, Jedna miłość u ludzi, wsławia i wzbogaca: Jankiel zrobił majątek; syt zysków i chwały, 2895 Zawiesił dźwięcznostrunne na ścianie cymbały; Osiadłszy z dziećmi w karczmie, zatrudniał się szynkiem, Przy tym w pobliskim mieście był też podrabinkiem, A zawsze miłym wszędzie gościem i domowym Doradcą; znał się dobrze na handlu zbożowym, 2900 Na wicinnym[269]: potrzebna jest znajomość taka Na wsi. Miał także sławę dobrego Polaka. On pierwszy zgodził kłótnie, często nawet krwawe, Między dwiema karczmami: obie wziął w dzierżawę; Szanowali go równie i starzy stronnicy 2905 Horeszkowscy, i słudzy Sędziego Soplicy. On sam powagę umiał utrzymać nad groźnym Klucznikiem horeszkowskim i kłótliwym Woźnym; Przed Jankielem tłumili dawne swe urazy Gerwazy, groźny ręką, językiem Protazy. 2910 Gerwazego nie było; ruszył na obławę, Nie chcąc, aby tak ważną i trudną wyprawę Odbył sam Hrabia, młody i niedoświadczony; Poszedł więc z nim dla rady tudzież dla obrony. Żyd, Ksiądz, InteresDziś miejsce Gerwazego, najdalsze od progu, 2915 Między dwiema ławami, w samym karczmy rogu, Zwane pokuciem[270], kwestarz ksiądz Robak zajmował. Jankiel go tam posadził. Widać, że szanował Wysoko bernardyna: bo skoro dostrzegał Ubytek w jego szklance, natychmiast podbiegał 2920 I rozkazał dolewać lipcowego miodu. Słychać, że z bernardynem znali się za młodu, Kędyś tam w cudzych krajach. Robak często chadzał Nocą do karczmy, tajnie z Żydem się naradzał O ważnych rzeczach; słychać było, że towary 2925 Ksiądz przemycał — lecz potwarz ta niegodna wiary. Obyczaje, Szlachcic, KsiądzRobak, wsparty na stole, wpół głośno rozprawiał, Tłum szlachty go otaczał i uszy nadstawiał, I nosy ku księdzowskiej chylił tabakierze; Brano z niej, i kichała szlachta jak moździerze. 2930 «Reverendissime[271] — rzekł kichnąwszy Skołuba — To mi tabaka, co to idzie aż do czuba! Od czasu jak nos dźwigam (tu głasnął nos długi) Takiej nie zażywałem (tu kichnął raz drugi); Prawdziwa bernardynka, pewnie z Kowna rodem, 2935 Miasta sławnego w świecie tabaką i miodem. Byłem tam lat już…» — Robak przerwał mu: «Na zdrowie Wszystkim waszmościom, moi mościwi panowie! Matka BoskaCo się tabaki tyczy, hem, ona pochodzi Z dalszej strony, niż myśli Skołuba dobrodziéj: 2940 Pochodzi z Jasnej Góry. Księża paulinowie Tabakę taką robią w mieście Częstochowie, Kędy jest obraz tylu cudami wsławiony, Bogarodzicy Panny, Królowej Korony Polskiej… zowią ją dotąd i Księżną Litewską — 2945 Koronęć jeszcze dotąd piastuje królewską… Lecz na Litewskim Księstwie teraz syzma[272] siedzi!» Polak, Polska, Pieniądz«Z Częstochowy? — rzekł Wilbik. — Byłem tam w spowiedzi, Kiedym na odpust chodził lat temu trzydzieście. Czy to prawda, że Francuz gości teraz w mieście, 2950 Że chce kościół rozwalać i skarbiec zabierze: Bo to wszystko w Litewskim stoi Kuryjerze?» «Nieprawda — rzekł bernardyn — nie! Pan Najjaśniejszy, Napoleon, katolik jest najprzykładniejszy: Wszak go papież namaścił, żyją z sobą w zgodzie 2955 I nawracają ludzi w francuskim narodzie, Który się trochę popsuł. Prawda, z Częstochowy Oddano wiele srebra na skarb narodowy Dla ojczyzny, dla Polski; sam Pan Bóg tak każe: Skarbcem ojczyzny zawsze są Jego ołtarze. 2960 Wszakże w Warszawskim Księstwie mamy sto tysięcy Wojska polskiego, może wkrótce będzie więcéj: A któż wojsko opłaci? czy nie wy, Litwini? Niewola, Chłop, SzlachcicWy tylko grosz dajecie do moskiewskiej skrzyni». «Kat by dał — krzyknął Wilbik — gwałtem od nas biorą». 2965 «Oj, dobrodzieju — chłopek ozwał się z pokorą, Pokłoniwszy się księdzu i skrobiąc się w głowę — Już to szlachcie, to jeszcze bieda przez połowę; Lecz nas drą jak na łyka…» «Cham! — Skołuba krzyknął — Głupi, tobieć to lepiej, tyś chłopie przywyknął, 2970 Jak węgorz do odarcia: lecz nam urodzonym, Nam wielmożnym, do złotych swobód wzwyczajonym! Szlachcic, Polak, Rosja, Pozycja społecznaAch, bracia! wszak to dawniej szlachcic na zagrodzie… («Tak, tak — krzyknęli wszyscy — równy wojewodzie!») Dziś nam szlachectwa przeczą, każą nam drabować[273] 2975 Papiery, i szlachectwa papierem próbować». «Jeszcze Waszeci mniejsza — zawołał Juraha — Waszeć z pradziadów chłopów uszlachcony szlacha; Ale ja, z kniaziów! Pytać u mnie o patenta, Kiedym został szlachcicem? Sam Bóg to pamięta! 2980 Niechaj Moskal w las idzie pytać się dębiny, Kto jej dał patent rosnąć nad wszystkie krzewiny». «Kniaziu — rzekł Żagiel — świeć waść baki lada komu, Tu znajdziesz pono mitry i w niejednym domu». «Waść ma krzyż w herbie — wołał Podhajski — to skryta 2985 Aluzyja, że w rodzie bywał neofita». «Fałsz — przerwał Birbasz — Przecież ja z tatarskich hrabiów Pochodzę, a mam krzyże nad herbem Korabiów». «Poraj — krzyknął Mickiewicz — z mitrą w polu złotym, Herb książęcy, Stryjkowski gęsto pisze o tym». 2990 ObyczajeZa czym wielkie powstały w całej karczmie szmery. Ksiądz bernardyn uciekł się do swej tabakiery; W kolej częstował mówców. Gwar zaraz ucichnął; Każdy zażył przez grzeczność i kilkakroć kichnął. Bernardyn, korzystając z przerwy, mówił daléj: 2995 «Oj, wielcy ludzie od tej tabaki kichali! Czy uwierzycie państwo, że z tej tabakiery, Pan jenerał Dąbrowski zażył razy cztery?» «Dąbrowski?» — zawołali. «Tak, tak, on, jenerał. Byłem w obozie, gdy on Gdańsk Niemcom odbierał; 3000 Miał coś pisać; bojąc się, ażeby nie zasnął, Zażył, kichnął, dwakroć mię po ramieniu klasnął: »Księże Robaku — mówił — księże bernardynie, Obaczymy się w Litwie może nim rok minie; Powiedz Litwinom, niech mnie czekają z tabaką 3005 Częstochowską, nie biorę innej tylko taką». Polska, Szlachcic, Muzyka, AlkoholMowa księdza wzbudziła takie zadziwienie, Taką radość, że całe huczne zgromadzenie Milczało chwilę; potem na pół ciche słowa Powtarzano: «Tabaka z Polski? Częstochowa? 3010 Dąbrowski? Z ziemi włoskiej?…» Aż na koniec razem, Jakby myśl z myślą, wyraz sam zbiegł się z wyrazem, Wszyscy jednogłośnie, jak na dane hasło, Krzyknęli: «Dąbrowskiego!» Wszystko razem wrzasło, Wszystko się uścisnęło: chłop z tatarskim hrabią, 3015 Mitra z Krzyżem, Poraje z Gryfem i z Korabią; Zapomnieli wszystkiego, nawet bernardyna, Tylko śpiewali krzycząc: «Wódki, miodu, wina!» Długo się przysłuchiwał ksiądz Robak piosence, Na koniec chciał ją przerwać; wziął w obydwie ręce 3020 Tabakierkę, kichaniem melodyję zmieszał, I nim się nastroili, tak mówić pośpieszał: Przywódca, Strój«Chwalicie mą tabakę, mości dobrodzieje; Obaczcież, co się wewnątrz tabakierki dzieje». Tu, wycierając chustką zabrudzone denko, 3025 Pokazał malowaną armiję maleńką Jak rój much; w środku jeden człowiek na rumaku, Wielki jako chrząszcz, siedział, pewnie wódz orszaku; Spinał konia, jak gdyby chciał skakać w niebiosa, Jedną rękę na cuglach, drugą miał u nosa: 3030 «Przypatrzcie się — rzekł Robak — tej groźnej postawie: Zgadnijcie czyja? — Wszyscy patrzyli ciekawie.— Wielki to człowiek, cesarz, ale nie Moskali, Ich carowie tabaki nigdy nie bierali…» «Wielki człowiek — zawołał Cydzik — a w kapocie? 3035 Ja myśliłem, że wielcy ludzie chodzą w złocie: Bo u Moskalów lada jenerał, mospanie, To tak świeci się w złocie jak szczupak w szafranie». «Ba — przerwał Rymsza — przecież widziałem za młodu Kościuszkę, naczelnika naszego narodu: 3040 Wielki człowiek! A chodził w krakowskiej sukmanie, To jest czamarce». «W jakiej czamarce, mospanie? — Odparł Wilbik. — To przecież zwano taratatką». «Ale tamta z frędzlami, ta jest całkiem gładką» — Krzyknął Mickiewicz. Zatem wszczynały się swary 3045 O różnych taratatki kształtach i czamary. Przywódca, Polak, Niewola, WalkaPrzemyślny Robak, widząc, że się tak rozpryska Rozmowa, jął ją znowu zbierać do ogniska, Do swojej tabakiery; częstował, kichali, Życzyli sobie zdrowia, on rzecz ciągnął daléj: 3050 «Gdy cesarz Napoleon w potyczce zażywa Raz po raz, to znak pewny, że bitwę wygrywa. Na przykład pod Austerlitz: Francuzi tak stali Z armatami, a na nich biegła ćma Moskali. Cesarz patrzył i milczał. Co Francuzi strzelą, 3055 To Moskale pułkami jak trawa się ścielą: Pułk za pułkiem cwałował i spadał z kulbaki; Co pułk spadnie, to cesarz zażyje tabaki. Aż w końcu, Aleksander ze swoim braciszkiem Konstantym i z niemieckim cesarzem Franciszkiem, 3060 W nogi z pola; więc cesarz, widząc, że po walce, Spojrzał na nich, zaśmiał się i otrząsnął palce. Otóż, jeśli kto z panów, coście tu przytomni, Będzie w wojsku cesarza, niech to sobie wspomni». «Ach — zawołał Skołuba — mój księże kwestarzu! 3065 Kiedyż to będzie! Wszak to ile w kalendarzu Jest świąt, na każde święto Francuzów nam wróżą: Wygląda człek, wygląda, aż się oczy mrużą; A Moskal jak nas trzymał, tak trzyma za szyję. Pono nim słońce wnidzie, rosa oczy wyje». 3070 «Mospanie — rzekł bernardyn — babska rzecz narzekać, A żydowska rzecz ręce założywszy czekać, Nim kto w karczmę zajedzie i do drzwi zapuka. Z Napoleonem pobić Moskalów nie sztuka. Jużci on Szwabom skórę trzy razy wymłócił, 3075 Brzydkie Prusactwo zdeptał, Anglików wyrzucił Het za morze, Moskalom zapewne wygodzi; Ale co stąd wyniknie, wie asan dobrodziéj? Oto, szlachta litewska wtenczas na koń wsiędzie[274] I szable weźmie, kiedy bić się z kim nie będzie; 3080 Napoleon sam wszystkich pobiwszy, nareszcie Powie: »Obejdę się ja bez was, kto jesteście?« Gospodarz, Dom, GospodarzWięc nie dość gościa czekać, nie dość i zaprosić, Trzeba czeladkę zebrać i stoły pownosić, A przed ucztą potrzeba dom oczyścić z śmieci, 3085 Oczyścić dom, powtarzam, oczyścić dom, dzieci!» Nastąpiło milczenie, potem głosy w tłumie: «Jakże to dom oczyścić, jak to ksiądz rozumie? Jużci my wszystko zrobim, na wszystko gotowi; Tylko niech ksiądz dobrodziej jaśniej się wysłowi». 3090 Ksiądz, Obyczaje, SzlachcicKsiądz poglądał za okno, przerwawszy rozmowę; Ujrzał coś ciekawego, z okna wytknął głowę, Po chwili rzekł powstając: «Dziś czasu nie mamy; Potem o tym obszerniej z sobą pogadamy. Jutro będę dla sprawy w powiatowym mieście; 3095 I do waszmościów z drogi zajadę po kweście». «Niech też do Niehrymowa ksiądz na nocleg zdąży — Rzekł ekonom — rad będzie księdzu pan chorąży; Wszakże na Litwie stare powiada przysłowie: Szczęśliwy człowiek, jako kwestarz w Niehrymowie!» 3100 «I do nas — rzekł Zubkowski — wstąp jeżeli łaska; Znajdzie się tam półsztuczek płótna, masła faska, Baran lub krówka; wspomnij księże na te słowa: Szczęśliwy człowiek, trafił jak ksiądz do Zubkowa». «I do nas» — rzekł Skołuba. «Do nas — Terajewicz — 3105 Żaden bernardyn głodny nie wyszedł z Pucewicz». Tak cała szlachta prośbą i obietnicami Przeprowadzała księdza; on już był za drzwiami. On już pierwej przez okno ujrzał Tadeusza, Który leciał gościńcem, w cwał, bez kapelusza, 3110 Z głową schyloną, bladym, posępnym obliczem, A konia ustawicznie bódł i kropił biczem. Ten widok bardzo księdza bernardyna zmieszał, Więc za młodzieńcem kroki szybkimi pośpieszał Do wielkiej puszczy, która, jako oko sięga, 3115 Czerniła się na całym brzegu widnokręga[275]. Las, TajemnicaKtóż zbadał puszcz litewskich przepastne krainy, Aż do samego środka, do jądra gęstwiny? Rybak ledwie u brzegów nawiedza dno morza; Myśliwiec krąży koło puszcz litewskich łoża, 3120 Zna je ledwie po wierzchu, ich postać, ich lice: Lecz obce mu ich wnętrzne serca tajemnice; Wieść tylko albo bajka wie, co się w nich dzieje. Bo gdybyś przeszedł bory i podszyte knieje, Trafisz w głębi na wielki wał pniów, kłód, korzeni, 3125 Obronny trzęsawicą[276], tysiącem strumieni I siecią zielsk zarosłych, i kopcami mrowisk, Gniazdami os, szerszeniów, kłębami wężowisk. Gdybyś i te zapory zmógł nadludzkim męstwem, Woda, TruciznaDalej spotkać się z większym masz niebezpieczeństwem: 3130 Dalej co krok czyhają, niby wilcze doły, Małe jeziorka, trawą zarosłe na poły, Tak głębokie, że ludzie dna ich nie dośledzą (Wielkie jest podobieństwo, że diabły tam siedzą). Woda tych studni sklni się[277], plamista rdzą krwawą, 3135 A z wnętrza ciągle dymi, zionąc woń plugawą, Od której drzewa wkoło tracą liść i korę; Łyse, skarłowaciałe, robaczliwe[278], chore, Pochyliwszy konary mchem kołtunowate I pnie garbiąc, brzydkimi grzybami brodate, 3140 CzarownicaSiedzą wokoło wody jak czarownic kupa Grzejąca się nad kotłem, w którym warzą trupa. Za tymi jeziorkami już nie tylko krokiem, Ale daremnie nawet zapuszczać się okiem, Bo tam już wszystko mglistym zakryte obłokiem, 3145 Co się wiecznie ze trzęskich[279] oparzelisk wznosi. Zwierzęta, RajA za tą mgłą na koniec (jak wieść gminna głosi) Ciągnie się bardzo piękna, żyzna okolica, Główna królestwa zwierząt i roślin stolica. W niej są złożone wszystkich drzew i ziół nasiona, 3150 Z których się rozrastają na świat ich plemiona; W niej, jak w arce Noego, z wszelkich zwierząt rodu Jedna przynajmniej para chowa się dla płodu. Państwo, ZwierzętaW samym środku (jak słychać) mają swoje dwory Dawny Tur, Żubr i Niedźwiedź, puszcz imperatory; 3155 Około nich na drzewach gnieździ się Ryś bystry I żarłoczny Rosomak jak czujne ministry; Dalej zaś, jak podwładni szlachetni wasale, Mieszkają Dziki, Wilki i Łosie rogale. Nad głowami Sokoły i Orłowie[280] dzicy, 3160 Żyjący z pańskich stołów dworscy zausznicy. Te pary zwierząt główne i patryjarchalne, Ukryte w jądrze puszczy, światu niewidzialne, Dzieci swe ślą dla osad za granicę lasu, A sami we stolicy używają wczasu[281]; 3165 Cmentarz, ZwierzętaNie giną nigdy bronią sieczną ani palną, Lecz starzy umierają śmiercią naturalną. Mają też i swój cmentarz[282], kędy bliscy śmierci, Ptaki składają pióra, czworonogi sierci: Niedźwiedź, gdy zjadłszy zęby, strawy nie przeżuwa, 3170 Jeleń zgrzybiały, gdy już ledwie nogi suwa, Zając sędziwy, gdy mu już krew w żyłach krzepnie, Kruk, gdy już posiwieje, sokół, gdy oślepnie, Orzeł, gdy mu dziób stary tak się w kabłąk skrzywi, Że zamknięty na wieki już gardła nie żywi[283], 3175 Idą na cmentarz. Nawet mniejszy zwierz, raniony Lub chory, bieży umrzeć w swe ojczyste strony. Stąd to w miejscach dostępnych, kędy człowiek gości, Nie znajdują się nigdy martwych zwierząt kości[284]. Kondycja ludzka, Pies, StrachSłychać, że tam w stolicy między zwierzętami 3180 Dobre są obyczaje, bo rządzą się sami; Jeszcze cywilizacją ludzką nie popsuci, Nie znają praw własności, która świat nasz kłóci, Nie znają pojedynków ni wojennej sztuki. Jak ojce żyły w raju, tak dziś żyją wnuki, 3185 Dzikie i swojskie razem, w miłości i zgodzie, Nigdy jeden drugiego nie kąsa ni bodzie. Nawet gdyby tam człowiek wpadł, chociaż niezbrojny, Toby środkiem bestyi przechodził spokojny; One by nań patrzyły tym wzrokiem zdziwienia, 3190 Jakim w owym ostatnim szóstym dniu stworzenia Ojce ich pierwsze, co się w ogrójcu gnieździły, Patrzyły na Adama, nim się z nim skłóciły. Szczęściem, człowiek nie zbłądzi do tego ostępu, Bo Trud, i Trwoga, i Śmierć bronią mu przystępu. 3195 Czasem tylko w pogoni zaciekłe ogary, Wpadłszy niebacznie między bagna, mchy i jary, Wnętrznej ich okropności rażone widokiem, Uciekają skowycząc z obłąkanym wzrokiem; I długo potem ręką pana już głaskane, 3200 Drżą jeszcze u nóg jego strachem opętane. Te puszcz stołeczne, ludziom nieznane tajniki, W języku swoim strzelcy zowią: mateczniki. Polowanie, Zwierzęta, PrzemocGłupi niedźwiedziu! gdybyś w mateczniku siedział, Nigdy by się o tobie Wojski nie dowiedział; 3205 Ale czyli pasieki zwabiła cię wonność, Czy uczułeś do owsa dojrzałego skłonność, Wyszedłeś na brzeg puszczy, gdzie się las przerzedził, I tam zaraz leśniczy bytność twą wyśledził, I zaraz obsaczniki, chytre nasłał szpiegi, 3210 By poznać, gdzie popasasz i gdzie masz noclegi. Teraz Wojski z obławą, już od matecznika Postawiwszy szeregi, odwrót ci zamyka. Tadeusz się dowiedział, że niemało czasu Już przeszło, jak ogary wpadły w otchłań lasu. 3215 Cisza, Dźwięk, LasCicho. Próżno myśliwi natężają ucha; Próżno jak najciekawszej mowy każdy słucha Milczenia, długo w miejscu nieruchomy czeka: Tylko muzyka puszczy gra do nich z daleka. Pies, Polowanie, DźwiękPsy nurtują po puszczy, jak pod morzem nurki, 3220 A strzelcy, obróciwszy do lasu dwururki, Patrzą Wojskiego. Ukląkł, ziemię uchem pyta; Jako w twarzy lekarza wzrok przyjaciół czyta Wyrok życia lub zgonu miłej im osoby, Tak strzelcy, ufni w sztuki Wojskiego sposoby, 3225 Topili w nim spojrzenia nadziei i trwogi. «Jest! jest!» — wyrzekł półgłosem, zerwał się na nogi. On słyszał! Oni jeszcze słuchali; nareszcie Słyszą: jeden pies wrzasnął, potem dwa, dwadzieście, Wszystkie razem ogary rozpierzchnioną zgrają 3230 Doławiają się, wrzeszczą, wpadły na trop, grają, Ujadają. Już nie jest to powolne granie Psów goniących zająca, lisa albo łanie; Lecz wciąż wrzask krótki, częsty, ucinany, zjadły; To nie na ślad daleki ogary napadły: 3235 Na oko gonią. Nagle ustał krzyk pogoni, Doszli zwierza. Wrzask znowu, skowyt: zwierz się broni I zapewne kaleczy; śród ogarów grania[285] Słychać coraz to częściej jęk psiego konania. Strzelcy stali i każdy ze strzelbą gotową 3240 Wygiął się jak łuk naprzód z wciśnioną[286] w las głową. Nie mogą dłużej czekać! Już ze stanowiska Jeden za drugim zmyka i w puszczę się wciska, Chcą pierwsi spotkać źwierza: choć Wojski ostrzegał, Choć Wojski stanowiska na koniu obiegał, 3245 Krzycząc, że czy kto prostym chłopem, czy paniczem, Jeżeli z miejsca zejdzie, dostanie w grzbiet smyczem[287]! Nie było rady! Wszyscy pomimo zakazu W las pobiegli. Trzy strzelby huknęły od razu; Dźwięk, PolowaniePotem wciąż kanonada, aż głośniej nad strzały 3250 Ryknął niedźwiedź i echem napełnił las cały. Ryk okropny, boleści, wściekłości, rozpaczy; Za nim wrzask psów, krzyk strzelców, trąby dojeżdżaczy Grzmiały ze środka puszczy. Strzelcy — ci w las śpieszą, Tamci kurki odwodzą, a wszyscy się cieszą; 3255 Jeden Wojski w żałości, krzyczy, że chybiono. Strzelcy i obławnicy poszli jedną stroną Na przełaj źwierza, między ostępem i puszczą, A niedźwiedź, odstraszony psów i ludzi tłuszczą[288], Zwrócił się nazad w miejsca mniej pilnie strzeżone 3260 Ku polom, skąd już zeszły strzelcy rozstawione, Gdzie tylko pozostali z mnogich łowczych szyków Wojski, Tadeusz, Hrabia, z kilką[289] obławników. Tu las był rzadszy. WalkaSłychać z głębi ryk, trzask łomu; Aż z gęstwy, jak z chmur, wypadł niedźwiedź na kształt gromu; 3265 Wkoło psy gonią, straszą, rwą; on wstał na nogi Tylne i spojrzał wkoło, rykiem strasząc wrogi, I przednimi łapami to drzewa korzenie, To pniaki osmalone, to wrosłe kamienie Rwał, waląc w psów[290] i w ludzi, aż wyłamał drzewo. 3270 Kręcąc nim jak maczugą na prawo, na lewo, Runął wprost na ostatnich strażników obławy: Hrabię i Tadeusza. Oni bez obawy Stoją w kroku, na źwierza wytknęli flint rury, Jako dwa konduktory[291] w łono ciemnej chmury; 3275 Aż oba jednym razem pociągnęli kurki (Niedoświadczeni!), razem zagrzmiały dwururki: Chybili. Niedźwiedź skoczył; oni tuż utkwiony Oszczep jeden chwycili czterema ramiony, Wydzierali go sobie. Spojrzą, aż tu z pyska 3280 Wielkiego, czerwonego dwa rzędy kłów błyska, I łapa z pazurami już się na łby spuszcza; Pobledli, w tył skoczyli i, gdzie rzednie puszcza, Zmykali. Zwierz za nimi wspiął się, już pazury Zahaczał, chybił, podbiegł, wspiął się znów do góry 3285 I czarną łapą sięgał Hrabiego włos płowy. Zdarłby mu czaszkę z mozgów jak kapelusz z głowy, Gdy Asesor z Rejentem wyskoczyli z boków, A Gerwazy biegł z przodu o jakie sto kroków, Z nim Robak, choć bez strzelby — i trzej w jednej chwili 3290 Jak gdyby na komendę razem wystrzelili. Niedźwiedź wyskoczył w górę jak kot przed chartami I głową na dół runął, i czterma łapami Przewróciwszy się młyńcem, cielska krwawe brzemię Waląc tuż pod Hrabiego, zbił go z nóg na ziemię. 3295 Jeszcze ryczał, chciał jeszcze powstać, gdy nań wsiadły Rozjuszona Strapczyna i Sprawnik zajadły. Muzyka, Dźwięk, PolowanieNatenczas Wojski chwycił na taśmie przypięty Swój róg bawoli, długi, cętkowany, kręty Jak wąż boa, oburącz do ust go przycisnął, 3300 Wzdął policzki jak banię, w oczach krwią zabłysnął, Zasunął wpół powieki, wciągnął w głąb pół brzucha I do płuc wysłał z niego cały zapas ducha, I zagrał: róg jak wicher wirowatym dechem, Niesie w puszczę muzykę i podwaja echem. 3305 Umilkli strzelcy, stali szczwacze zadziwieni Mocą, czystością, dziwną harmoniją pieni. Starzec cały kunszt, którym niegdyś w lasach słynął, Jeszcze raz przed uszami myśliwców rozwinął; Napełnił wnet, ożywił knieje i dąbrowy, 3310 Jakby psiarnię w nie wpuścił i rozpoczął łowy. Bo w graniu była łowów historyja krótka: Zrazu odzew dźwięczący, rześki — to pobudka; Potem jęki po jękach skomlą — to psów granie; A gdzieniegdzie ton twardszy jak grzmot — to strzelanie. 3315 Tu przerwał, lecz róg trzymał; wszystkim się zdawało, Że Wojski wciąż gra jeszcze, a to echo grało. Zadął znowu. Myśliłbyś[292], że róg kształty zmieniał I że w ustach Wojskiego to grubiał, to cieniał, Udając głosy zwierząt: to raz w wilczą szyję 3320 Przeciągając się, długo, przeraźliwie wyje; Znowu jakby w niedźwiedzie rozwarłszy się gardło, Ryknął; potem beczenie żubra wiatr rozdarło. Drzewo, DźwiękTu przerwał, lecz róg trzymał; wszystkim się zdawało, Że Wojski wciąż gra jeszcze, a to echo grało. 3325 Wysłuchawszy rogowej arcydzieło sztuki, Powtarzały je dęby dębom, bukom buki. Dmie znowu. Jakby w rogu były setne rogi, Słychać zmieszane wrzaski szczwania[293], gniewu, trwogi, Strzelców, psiarni i zwierząt; aż Wojski do góry 3330 Podniósł róg i tryumfu hymn uderzył w chmury. Tu przerwał, lecz róg trzymał; wszystkim się zdawało, Że Wojski wciąż gra jeszcze, a to echo grało. Drzewo, DźwiękIle drzew, tyle rogów znalazło się w boru, Jedne drugim pieśń niosą jak z choru do choru. 3335 I szła muzyka coraz szersza, coraz dalsza, Coraz cichsza i coraz czystsza, doskonalsza, Aż znikła gdzieś daleko, gdzieś na niebios progu! Wojski obiedwie ręce odjąwszy od rogu Rozkrzyżował; róg opadł, na pasie rzemiennym 3340 Chwiał się. Wojski z obliczem nabrzmiałym, promiennym, Z oczyma wzniesionymi, stał jakby natchniony, Łowiąc uchem ostatnie znikające tony. A tymczasem zagrzmiało tysiące oklasków, Tysiące powińszowań i wiwatnych wrzasków. 3345 Trup, Śmierć, Krew, Zwierzęta, Okrucieństwo, PiesUciszono się z wolna i oczy gawiedzi Zwróciły się na wielki, świeży trup niedźwiedzi. Leżał krwią opryskany, kulami przeszyty, Piersiami w gęszczę trawy wplątany i wbity; Rozprzestrzenił szeroko przednie krzyżem łapy, 3350 Dyszał jeszcze, wylewał strumień krwi przez chrapy, Otwierał jeszcze oczy, lecz głowy nie ruszy; Pijawki[294] Podkomorzego dzierżą go pod uszy, Z lewej strony Strapczyna, a z prawej zawisał Sprawnik i dusząc gardziel krew czarną wysysał. 3355 Za czym Wojski rozkazał kij żelazny włożyć Psom między zęby i tak paszczęki roztworzyć. Kolbami przewrócono na wznak zwierza zwłoki I znów trzykrotny wiwat uderzył w obłoki. «A co? — krzyknął Asesor, kręcąc strzelby rurą — 3360 A co? fuzyjka moja? górą nasi, górą! A co? fuzyjka moja? niewielka ptaszyna[295], A jak się popisała? To jej nie nowina: Nie puści ona na wiatr żadnego ładunku. Od książęcia Sanguszki mam ją w podarunku». 3365 Tu pokazywał strzelbę przedziwnej roboty, Choć maleńką, i zaczął wyliczać jej cnoty. «Ja biegłem — przerwał Rejent, otarłszy pot z czoła — Biegłem tuż za niedźwiedziem; a pan Wojski woła: »Stój na miejscu!« Jak tam stać? Niedźwiedź w pole wali, 3370 Rwąc z kopyta jak zając coraz daléj, daléj; Aż mi ducha nie stało, dobiec ni nadziei, Aż spojrzę w prawo: sadzi, a tu rzadko w kniei, Jak też wziąłem na oko: postójże, marucha, Pomyśliłem, i basta: ot, leży bez ducha! 3375 Tęga strzelba, prawdziwa to Sagalasówka, Napis: Sagalas London à Bałabanówka… (Sławny tam mieszka ślusarz Polak, który robił Polskie strzelby, ale je po angielsku zdobił)». «Jak to — parsknął Asesor — do kroćset niedźwiedzi! 3380 To to niby pan zabił? Co też to Pan bredzi?» «Słuchaj no — odparł Rejent — tu, panie, nie śledztwo, Tu obława, tu wszystkich weźmiem na świadectwo…» Więc kłótnia między zgrają wszczęła się zawzięta: Ci stronę Asesora, ci brali Rejenta. 3385 O Gerwazym nie wspomniał nikt, bo wszyscy biegli Z boków i, co się z przodu działo, nie postrzegli. Polowanie, Konflikt, Pojedynek, SzlachcicWojski głos zabrał: «Teraz jest przynajmniej za co; Bo to, panowie, nie jest ów szarak ladaco, To niedźwiedź; tu już nie żal poszukać odwetu, 3390 Czy szerpentyną[296], czyli nawet z pistoletu. Spór wasz trudno pogodzić, więc dawnym zwyczajem, Na pojedynek nasze pozwolenie dajem. Pamiętam, za mych czasów żyło dwóch sąsiadów, Oba ludzie uczciwi, szlachta z prapradziadów, 3395 Mieszkali po dwóch stronach nad rzeką Wilejką, Jeden zwał się Domejko, a drugi Dowejko. Do niedźwiedzicy oba razem wystrzelili: Kto zabił, trudno dociec; strasznie się kłócili I przysięgli strzelać się przez niedźwiedzią skórę: 3400 To mi to po szlachecku, prawie rura w rurę. Pojedynek ten wiele narobił hałasu; Pieśni o nim śpiewano za owego czasu. Ja byłem sekundantem; jak się wszystko działo, Opowiem od początku historyję całą…» 3405 Nim Wojski zaczął mówić, Gerwazy spór zgodził. On niedźwiedzia z uwagą dokoła obchodził, Nareszcie dobył tasak, rozciął pysk na dwoje I w tylcu głowy, mózgu rozkroiwszy słoje, Znalazł kulę, wydobył, suknią ochędożył[297], 3410 Przymierzył do ładunku, do flinty przyłożył, A potem dłoń podnosząc i kulę na dłoni: «Panowie — rzekł — ta kula nie jest z waszej broni, Ona z tej Horeszkowskiej wyszła jednorurki (Tu podniósł flintę starą, obwiązaną w sznurki), 3415 Lecz nie ja wystrzeliłem. O, trzeba tam było Odwagi; straszno wspomnieć, w oczach mi się ćmiło! Bo prosto biegli ku mnie oba paniczowie, A niedźwiedź z tyłu już, już na Hrabiego głowie, Ostatniego z Horeszków!… chociaż po kądzieli. 3420 »Jezus Maria!« krzyknąłem i Pańscy anieli Zesłali mi na pomoc księdza bernardyna. On nas wszystkich zawstydził; oj, dzielny księżyna! Gdym drżał, gdym się do cyngla dotknąć nie ośmielił, On mi z rąk flintę wyrwał, wycelił[298], wystrzelił: 3425 Między dwie głowy strzelić! sto kroków! nie chybić! I w sam środek paszczęki! tak mu zęby wybić! Panowie! długo żyję: jednego widziałem Człowieka, co mógł takim popisać się strzałem. Ów głośny niegdyś u nas z tylu pojedynków, 3430 Ów, co korki kobietom wystrzelał z patynków[299], Ów łotr nad łotry, sławny w czasy wiekopomne, Ów Jacek, vulgo[300] Wąsal — nazwiska nie wspomnę… Ale mu nie czas teraz dojeżdżać niedźwiedzi; Pewnie po same wąsy hultaj w piekle siedzi. 3435 Chwała księdzu! dwom ludziom on życie ocalił — Może i trzem: Gerwazy nie będzie się chwalił, Ale gdyby ostatnie z krwi Horeszków dziecię Wpadło w bestyi paszczę, nie byłbym na świecie, I moje by tam stare pogryzł niedźwiedź kości; 3440 Pójdź, księże, wypijemy zdrowie jegomości». Próżno szukano księdza; wiedzą tylko tyle, Że po zabiciu źwierza zjawił się na chwilę, Podskoczył ku Hrabiemu i Tadeuszowi, A widząc, że obadwa[301] cali są i zdrowi, 3445 Podniósł ku niebu oczy, cicho pacierz zmówił I pobiegł w pole szybko, jakby go kto łowił. Tymczasem na Wojskiego rozkaz pęki wrzosu, Suche chrusty i pniaki rzucono do stosu. Bucha ogień, wyrasta szara sosna dymu, 3450 I rozszerza się w górze na kształt baldakimu. Nad płomieniem oszczepy złożono w koziołki, Na grotach zawieszono brzuchate kociołki; Z wozów niosą jarzyny, mąki i pieczyste, I chleb. 3455 Alkohol, PolakSędzia otworzył puzderko zamczyste, W którym rzędami flaszek białe sterczą głowy; Wybiera z nich największy kufel kryształowy (Dostał go Sędzia w darze od księdza Robaka): Wódka to gdańska, napój miły dla Polaka. 3460 «Niech żyje — krzyknął Sędzia w górę wznosząc flaszę — Miasto Gdańsk, niegdyś nasze, będzie znowu nasze!» I lał srebrzysty likwor w kolej, aż na końcu Zaczęło złoto kapać i błyskać na słońcu[302]. JedzenieW kociołkach bigos grzano. W słowach wydać trudno 3465 Bigosu smak przedziwny, kolor i woń cudną; Słów tylko brzęk usłyszy i rymów porządek, Ale treści ich miejski nie pojmie żołądek. Aby cenić litewskie pieśni i potrawy, Trzeba mieć zdrowie, na wsi żyć, wracać z obławy. 3470 Przecież i bez tych przypraw potrawą nie lada Jest bigos, bo się z jarzyn dobrych sztucznie składa. Bierze się doń siekana, kwaszona kapusta, Która, wedle przysłowia, sama idzie w usta; Zamknięta w kotle, łonem wilgotnym okrywa 3475 Wyszukanego cząstki najlepsze mięsiwa; I praży się, aż ogień wszystkie z niej wyciśnie Soki żywne, aż z brzegów naczynia war pryśnie I powietrze dokoła zionie aromatem. Bigos już gotów. Strzelcy z trzykrotnym wiwatem, 3480 Zbrojni łyżkami, biegą i bodą naczynie; Miedź grzmi, dym bucha, bigos jak kamfora ginie; Zniknął, uleciał; tylko w czeluściach saganów Wre para jak w kraterze zagasłych wulkanów. Kiedy się już do woli napili, najedli, 3485 Źwierza na wóz złożyli, sami na koń siedli, Radzi wszyscy, rozmowni, oprócz Asesora I Rejenta; ci byli gniewliwsi niż wczora, Kłócąc się o zalety, ten swej Sanguszkówki, A ten bałabanowskiej swej Sagalasówki. 3490 Hrabia też i Tadeusz jadą nieweseli, Wstydząc się, że chybili i że się cofnęli: Bo na Litwie, kto źwierza wypuści z obławy, Długo musi pracować, nim poprawi sławy. Hrabia mówił, że pierwszy do oszczepu godził, 3495 I że spotkaniu z źwierzem Tadeusz przeszkodził; Tadeusz utrzymywał, że będąc silniejszy I do robienia ciężkim oszczepem zręczniejszy, Chciał wyręczyć Hrabiego: tak sobie niekiedy Przemawiali śród gwaru i wrzasku czeredy. 3500 Wojski jechał pośrodku; staruszek szanowny, Wesoły był nadzwyczaj i bardzo rozmowny. Chcąc kłótników zabawić i do zgody dowieść, Kończył im o Doweyce i Domeyce powieść: «Asesorze, jeżeli chciałem, byś z Rejentem 3505 Pojedynkował, nie myśl, że jestem zawziętym Na krew ludzką; broń Boże! Chciałem was zabawić, Chciałem wam komedyję niby to wyprawić, Wznowić koncept, który ja lat temu czterdzieście Wymyśliłem — przedziwny! Wy młodzi jesteście, 3510 Nie pamiętacie o nim; lecz za moich czasów, Głośny był od tej puszczy do poleskich lasów. Imię, SłowoDomeyki i Doweyki wszystkie sprzeciwieństwa Pochodziły, rzecz dziwna, z nazwisk podobieństwa Bardzo niewygodnego. Bo gdy w czas sejmików, 3515 Przyjaciele Doweyki skarbili stronników, Szepnął ktoś do szlachcica: »Daj kreskę Doweyce«. A ten, nie dosłyszawszy, dał kreskę Domeyce. Gdy na uczcie wniósł zdrowie marszałek Rupejko: »Wiwat Doweyko!« — drudzy krzyknęli: »Domeyko!« 3520 A kto siedział pośrodku, nie trafił do ładu, Zwłaszcza przy niewyraźnej mowie w czas obiadu. Gorzej było. Raz w Wilnie jakiś szlachcic pjany Bił się w szable z Domeyką i dostał dwie rany; Potem ów szlachcic, z Wilna wracając do domu, 3525 Dziwnym trafem z Doweyką zjechał się u promu. Gdy więc na jednym promie płynęli Wilejką, Pyta sąsiada, kto on? odpowie: Doweyko — Nie czekając, dobywa rapier spod kirejki[303]: Czach, czach! i za Domeykę podciął wąs Doweyki. 3530 Wreszcie, jak na dobitkę, trzeba jeszcze było, Żeby na polowaniu tak się wydarzyło, Że stali blisko siebie oba imiennicy, I do jednej strzelili razem niedźwiedzicy. Prawda, że po ich strzale upadła bez duchu; 3535 Ale już pierwej niosła z dziesiątek kul w brzuchu. Strzelby z jednym kalibrem miało wiele osób: Kto zabił niedźwiedzicę? dojdźże! jaki sposób? Tu już krzyknęli: »Dosyć! Trzeba raz rzecz skończyć, Bóg nas czy diabeł złączył, trzeba się rozłączyć; 3540 SłońceDwóch nas jak dwóch słońc pono zanadto na świecie!« A więc do szerpentynek i stają na mecie. Oba szanowni ludzie; co ich szlachta godzą, To oni na się jeszcze zapalczywiej godzą. Zmienili broń: od szabel szło na pistolety; 3545 Stają, krzyczym, że nadto przybliżyli mety; Oni na złość, przysięgli przez niedźwiedzią skórę Strzelać się: śmierć niechybna! prawie rura w rurę. Oba tęgo strzelali — »Sekunduj, Hreczecha!« »Zgoda — rzekłem — niech zaraz dół wykopie klecha: 3550 Bo taki spór nie może skończyć się na niczym; Lecz bijcie się szlacheckim trybem, nie rzeźniczym. Dosyć już mety zbliżać, widzę, żeście zuchy; Chcecie strzelać się, rury oparłszy na brzuchy? Ja nie pozwolę. Zgoda, że na pistolety; 3555 Lecz strzelać się nie z dalszej ani z bliższej mety, Jak przez skórę niedźwiedzią. Ja rękami memi Jako sekundant skórę rozciągnę na ziemi, I ja sam was ustawię: Waść po jednej stronie Stanie na końcu pyska, a Waść na ogonie«. 3560 »Zgoda!« — wrzaśli; czas? — jutro; miejsce? — karczma Usza. Rozjechali się. Ja zaś do Wirgilijusza…» Polowanie, Pies, UcieczkaTu Wojskiemu przerwał krzyk: «Wyczha!» Tuż spod koni Smyknął szarak; już Kusy, już go Sokół goni. Psy wzięto na obławę wiedząc, że z powrotem 3565 Na polu łatwo można napotkać się z kotem[304]; Bez smyczy szły przy koniach; gdy kota spostrzegły, Wprzód nim strzelcy poszczuli, już za nim pobiegły. Rejent też i Asesor chcieli końmi natrzeć; Lecz Wojski wstrzymał krzycząc: «Wara! stać i patrzeć! 3570 Nikomu krokiem ruszyć z miejsca nie dozwolę; Stąd widzim wszyscy dobrze, zając idzie w pole». W istocie, kot czuł z tyłu myśliwych i psiarnie, Rwał w pole, słuchy wytknął jak dwa różki sarnie, Sam szarzał się nad rolą długi, wyciągnięty, 3575 Skoki pod nim sterczały jakby cztery pręty, Rzekłbyś, że ich nie rusza, tylko ziemię trąca Po wierzchu, jak jaskółka wodę całująca. Pył za nim, psy za pyłem; z daleka się zdało, Że zając, psy i charty jedne tworzą ciało: 3580 Jakby jakaś przez pole suwała się żmija, Kot jak głowa, pył z tyłu jakby modra szyja, A psami jak podwójnym ogonem wywija. Rejent, Asesor patrzą, otworzyli usta, Dech wstrzymali. Wtem Rejent pobladnął jak chusta, 3585 Zbladł i Asesor; widzą… fatalnie się dzieje: Owa żmija im dalej, tym bardziej dłużeje, Już rwie się wpół, już znikła owa szyja pyłu, Głowa już blisko lasu, ogony, gdzie z tyłu! Głowa niknie; raz jeszcze jakby kto kutasem[305] 3590 Mignął: w las wpadła; ogon urwał się pod lasem. Biedne psy, ogłupiałe, biegały pod gajem, Zdawały się naradzać, oskarżać nawzajem. Wreszcie wracają, z wolna skacząc przez zagony, Spuściły uszy, tulą do brzucha ogony 3595 I przybiegłszy, ze wstydu nie śmieją wznieść oczu, I zamiast iść do panów, stały na uboczu. Rejent spuścił ku piersiom zasępione czoło, Asesor rzucał okiem, ale niewesoło; Potem zaczęli oba słuchaczom wywodzić: 3600 Jak ich charty bez smycza nie nawykły chodzić, Jak kot znienacka wypadł, jak źle był poszczuty Na roli, gdzie psom chyba trzeba by wdziać buty, Tak pełno wszędzie głazów i ostrych kamieni… Mądrze rzecz wyłuszczali szczwacze doświadczeni; 3605 Myśliwi z tych mów wiele mogliby korzystać, Lecz nie słuchali pilnie. Ci zaczęli świstać, Ci śmiać się w głos, ci, mając niedźwiedzia w pamięci, Gadali o nim, świeżą obławą zajęci. Wojski ledwie raz okiem za zającem rzucił; 3610 Widząc, że uciekł, głowę obojętnie zwrócił I kończył rzecz przerwaną: Kłótnia, Pojedynek, Podstęp, Przyjaźń«Na czym więc stanąłem? Aha! na tym, że obu za słowo ująłem, Iż będą strzelali się przez niedźwiedzią skórę… Szlachta w krzyk: »To śmierć pewna! Prawie rura w rurę!« 3615 A ja w śmiech. Bo mnie uczył mój przyjaciel Maro[306], Że skóra zwierza nie jest lada jaką miarą. Wszak wiecie waćpanowie, jak królowa Dydo[307] Przypłynęła do Libów i tam z wielką biédą Wytargowała sobie taki ziemi kawał, 3620 Który by się wołową skórą nakryć dawał[308]: Na tym kawałku ziemi stanęła Kartago! Więc ja to sobie w nocy rozbieram[309] z uwagą. Ledwie dniało, już z jednej strony taradejką[310] Jedzie Doweyko, z drugiej na koniu Domeyko. 3625 Patrzą, aż tu przez rzekę leży most kosmaty, Pas ze skóry niedźwiedziej, porzniętej na szmaty. Postawiłem Doweykę na źwierza ogonie Z jednej strony, Domeykę zaś po drugiej stronie: »Pukajcie teraz — rzekłem — choć przez całe życie, 3630 Lecz póty was nie spuszczę, aż się pogodzicie«. Oni w złość; a tu szlachta kładnie się[311] na ziemi Od śmiechu, a ja z księdzem słowy poważnemi Nuż im z Ewangelii[312], z statutów dowodzić; Nie ma rady: śmieli się i musieli zgodzić. 3635 Spór ich potem w dozgonną przyjaźń się zamienił, I Doweyko się z siostrą Domeyki ożenił; Domeyko pojął siostrę szwagra, Doweykównę, Podzielili majątek na dwie części równe, A w miejscu, gdzie się zdarzył tak dziwny przypadek, 3640 Pobudowawszy karczmę, nazwali Niedźwiadek».

Proszę o głos!» zawołał pan komisarz z Klecka, 5325 Człowiek młody, przystojny, ubrany z niemiecka. Zwał się Buchman, lecz Polak był, w Polsce się rodził; Nie wiedzieć pewnie, czyli ze szlachty pochodził, Lecz o to nie pytano; i wszyscy Buchmana Szacowali, iż służył u wielkiego pana, 5330 Był dobry patryjota i pełen nauki, Z ksiąg obcych wyuczył się gospodarstwa sztuki, I dóbr administracją prowadził porządnie; O polityce także wnioskował rozsądnie, Pięknie pisać i gładko umiał się wysławiać. 5335 Zatem umilkli wszyscy, kiedy jął rozprawiać: «Proszę o głos!» powtórzył, po dwakroć odchrząknął, Ukłonił się i usty dźwięcznymi tak brząknął: «Preopinanci[429] moi w swych głosach wymownych Dotknęli wszystkich punktów stanowczych i głownych, 5340 Dyskusyją na wyższe wznieśli stanowisko; Mnie tylko pozostaje, w jedno zjąć ognisko Rzucone trafne myśli i rozumowania: Mam nadzieję w ten sposób sprzeczne zgodzić zdania. Dwie części w dyskusyji całej uważałem; 5345 Podział już jest zrobiony, idę tym podziałem. Naprzód: dlaczego mamy przedsiębrać powstanie? W jakim duchu? to pierwsze żywotne pytanie; Drugie, rewolucyjnej władzy się dotycze: Podział jest trafny, tylko przewrócić go życzę. 5350 Naprzód zacząć od władzy: skoro pojmiem władzę, Z niej powstania istotę, duch, cel, wyprowadzę. Co do władzy więc — kiedy oczyma przebiegam Dzieje całej ludzkości, i cóż w nich spostrzegam? Oto, ród ludzki dziki, w lasach rozpierzchniony, 5355 Skupia się, zbiera, łączy dla wspólnej obrony, Obmyśla ją; i to jest najpierwsza obrada. Potem każdy wolności własnej cząstkę składa Dla dobra powszechnego: to pierwsza ustawa, Z której jako ze źródła płyną wszystkie prawa. 5360 Widzimy tedy, że rząd umową się tworzy, Nie pochodząc, jak mylnie sądzę, z woli Bożej. Owoż, rząd na kontrakcie oparłszy społecznym, Podział władzy już tylko jest skutkiem koniecznym[430]». «Otóż są i kontrakty! Kijowskie czy mińskie? — 5365 Rzekł stary Maciej — owoż i rządy babińskie! Panie Buchman, czy Bóg nam chciał cara narzucić, Czy diabeł, ja z waszmością nie będę się kłócić: Panie Buchman, gadaj Waść, jakby cara zrzucić». «Tu sęk — krzyknął Kropiciel — gdybym mógł podskoczyć 5370 Do tronu i Kropidłem, plusk, raz cara zmoczyć: To już by on nie wrócił, ni kijowskim traktem, Ni mińskim, ni za żadnym Buchmana kontraktem; Aniby go wskrzesili z mocy bożej popi, Ni z mocy Belzebuba — ten mi zuch, kto kropi. 5375 Panie Buchman, waścina rzecz bardzo wymowna, Ale wymowa szum, drum: kropić! to rzecz główna». «To, to, to!» pisnął, ręce trąc, Bartek Brzytewka, Od Chrzciciela do Maćka biegając jak cewka Od jednej strony krosien przerzucana w drugą: 5380 «Tylko ty, Maćku z Rózgą, ty, Maćku z maczugą; Tylko zgódźcie się: dalbóg, pobijem na druzgi[431] Moskala; Brzytew idzie pod komendę Rózgi». «Komenda — przerwał Chrzciciel — dobra ku paradzie; U nas była komenda w kowieńskiej brygadzie 5385 Krótka a węzłowata: strasz, sam się nie strachaj; Bij, nie daj się; postępuj często, gęsto machaj: Szach, mach!» «To — pisnął Brzytwa — to mi regulament[432]! Po co tu pisać akta, po co psuć atrament? Konfederacji trzeba? o to cała sprzeczka? 5390 Jest Marszałek nasz Maciej, a laska Rózeczka». «Niech żyje — krzyknął Chrzciciel — Kurek na Kościele!» Szlachta odpowiedziała. «Wiwant[433] Kropiciele!»

Ale w kątach szmer powstał, choć w środku tłumiony; Widać, że się rozdziela rada na dwie strony. 5395 Buchman krzyknął: «Ja zgody nigdy nie pochwalam! To mój system!» Ktoś drugi wrzasnął: «Nie pozwalam!» Inni z kątów wtórują. Nareszcie głos gruby Ozwał się przybyłego szlachcica Skołuby: «Cóż to, Państwo Dobrzyńscy! A to co się święci? 5400 A my, czy to będziemy z pod prawa wyjęci? Kiedy nas zapraszano z naszego zaścianku, A zapraszał nas klucznik Rębajło Mopanku, Mówiono nam, że wielkie rzeczy dziać się miały, Że tu nie o Dobrzyńskich, lecz o powiat cały, 5405 O całą szlachtę idzie; toż i Robak bąkał, Choć nigdy nie dokończył i zawsze się jąkał, I ciemno się tłumaczył. Wreszcie, koniec końców, My zjechali, sąsiadów zwołali przez gońców. Nie sami tu panowie Dobrzyńscy jesteście; 5410 Z różnych innych zaścianków jest tu nas ze dwieście: Wszyscy więc radźmy. Jeśli potrzeba marszałka, Głosujmy wszyscy; równa u każdego gałka. Niech żyje równość!» Zatem dwaj Terajewicze 5415 I czterej Stypułkowscy i trzej Mickiewicze, Krzyknęli: «Wiwat równość!» stając za Skołubą. Tymczasem Buchman wołał: «Zgoda będzie zgubą!» Kropiciel krzyczał: «Bez was obejdziem się sami; Niech żyje nasz marszałek, Maciek nad Maćkami! 5420 Hej do laski!» Dobrzyńscy krzyczą: «Zapraszamy!» A obca szlachta woła w głos: «Nie pozwalamy!» Rozstrycha się tłum na dwie kupy rozdzielony, I kiwając głowami w dwie przeciwne strony, Tamci: «Nie pozwalamy!» — ci krzyczą: «Prosiemy!» 5425 Maciek stary w pośrodku jeden siedział niemy, I jedna głowa jego była nieruchoma. Przeciw niemu stał Chrzciciel zwieszony rękoma Na maczudze, a głową na końcu maczugi Wspartą kręcił, jak tykwą wbitą, na kij długi, 5430 I na przemiany to w tył, to się naprzód kiwał, I ustawicznie «Kropić, kropić!» wykrzykiwał. Wzdłuż izby zaś przebiegał Brzytewka ruchawy Ciągle od Kropiciela do Macieja ławy. Konewka zaś powoli wszerz izbę przechodził 5435 Od Dobrzyńskich do szlachty: niby to ich godził; Jeden wciąż wołał «Golić» a drugi «Zalewać!» Maciek milczał; lecz widno, że się zaczął gniewać./ Ćwierć godziny wrzał hałas, gdy nad tłum wrzeszczący, Ze środka głów, wyskoczył w góre słup błyszczący: 5440 Był to rapier sążnistej długości, szeroki Na całą piędź, a sieczny na obadwa boki, Widocznie miecz teutoński z norymberskiej stali Ukuty: wszyscy milcząc na broń poglądali. Kto ją podniósł? nie widać; lecz zaraz zgadniono: 5445 «To Scyzoryk! niech żyje Scyzoryk! — krzykniono — Wiwat Scyzoryk, klejnot Rębajłów zaścianku! Wiwat Rębajło, Szczerbiec, Półkozic, Mopanku!» Wnet Gerwazy (to on był) przez tłum się przecisnął Na środek izby, wkoło Scyzorykiem błysnął; 5450 Potem w dół chyląc ostrze na znak powitania Przed Maćkiem, rzekł: «Rózeczce Scyzoryk się kłania. Bracia szlachta, Dobrzyńscy! Ja nie będę radził Nic a nic; powiem tylko, po com was zgromadził: A co robić, jak robić, decydujcie sami. 5455 Wiecie, słuch dawno chodzi między zaściankami, Że się na wielkie rzeczy zanosi na świecie; Ksiądz Robak o tym gadał: wszakże wszyscy wiecie?» «Wiemy!» krzyknęli — «Dobrze. Owoż mądrej głowie — Ciągnął mówca, spojrzawszy bystro — dość dwie słowie. 5460 Nieprawdaż?» «Prawda» rzekli. «Gdy cesarz francuski — Rzekł Klucznik — stąd przyciąga, a stamtąd car ruski: Więc wojna; car z cesarzem, królowie z królami Pójdą za łby, jak zwykle między monarchami. A nam czy siedzieć cicho? Gdy wielki wielkiego 5465 Będzie dusić: my duśmy mniejszych, każdy swego. Z góry i z dołu, wielcy wielkich, małych mali, Jak zaczniem ciąć, tak całe szelmostwo się zwali, I tak zakwitnie szczęście i Rzeczpospolita. Nieprawdaż?» «Prawda — rzekli — jakby z książki czyta». 5470 «Prawda — powtórzył Chrzciciel — krop a krop i kwita». «Ja zawsze gotów golić» ozwał się Brzytewka; «Tylko zgódźcie się — prosił uprzejmie Konewka — Chrzcicielu i Macieju, pod czyją iść wodzą?» Ale mu przerwał Buchman: «Niech się głupi godzą, 5475 Dyskusyje publicznej sprawie nie zaszkodzą. Proszę milczeć, słuchamy, sprawa na tym zyska; Pan Klucznik ją z nowego zważa stanowiska». «Owszem — zawołał Klucznik — u mnie po staremu, O wielkich rzeczach myśleć należy wielkiemu: 5480 Jest na to cesarz, będzie król, senat, posłowie. Takie rzeczy, mopanku, robią się w Krakowie Lub w Warszawie, nie u nas, w zaścianku, w Dobrzynie; Aktów konfederackich nie piszą w kominie Kredą, nie na wicinie, lecz na pergaminie. 5485 Nie nam to pisać akta; ma Polska pisarzy Koronnych i litewskich, tak robili starzy; Moja rzecz Scyzorykiem wyrzynać». «Kropidłem Pluskać» dodał Kropiciel. «I wykalać Szydłem» Krzyknął Bartek Szydełko, dobywszy swej szpadki. 5490 «Wszystkich was — kończył Klucznik — biorę tu na świadki, Czy Robak nie powiadał, że wprzód nim przyjmiecie W dom wasz Napoleona, trzeba wymieść śmiecie? Słyszeliście to wszyscy: a czy rozumiecie? Zdrada, Kara, Szlachcic, ObyczajeKtóż jest śmieciem powiatu? Kto zdradziecko zabił 5495 Najlepszego z Polaków, kto go okradł, zgrabił? I jeszcze chce ostatki wydrzeć z rąk dziedzica? Któż to? Mamże wam gadać?» «A już ci Soplica — Przerwał Konewka — to łotr» «Oj, to ciemiężyciel» Pisnął Brzytewka — «Więc go kropić!» dodał Chrzciciel; 5500 «Jeśli zdrajca — rzekł Buchman — więc na szubienicę!» «Hejże! — krzyknęli wszyscy — hejże na Soplicę!» Lecz Prusak śmiał podjąć się Sędziego obrony, I wołał z wzniesionymi ku szlachcie ramiony: «Panowie Bracia! aj! aj! a na boskie rany! 5505 Co znowu? Panie Klucznik, czy waść opętany? Czy o tym była mowa? Że ktoś miał wariata Banitę bratem: to co, karać go za brata? To mi po chrześcijańsku! Są tu w tym konszachty Hrabiego; żeby Sędzia był ciężki dla szlachty, 5510 Nieprawda! dalibógże! To wy tylko sami Pozywacie go, a on zgody szuka z wami, Ustępuje ze swego, jeszcze grzywny płaci. Ma proces z Hrabią: cóż stąd? obadwa bogaci; Niechaj pan drze się z panem: cóż to do nas, braci? 5515 Szlachcic, ChłopPan Sędzia ciemiężyciel! On pierwszy zabraniał, Ażeby się chłop przed nim do ziemi nie kłaniał, Mówiąc, że to grzech. Nieraz u niego gromada Chłopska, ja sam widziałem, do stołu z nim siada; Płacił za włość podatki: a nie tak jest w Klecku, 5520 Choć tam waść, panie Buchman, rządzisz po niemiecku. Sędzia zdrajca! My się z nim od infimy[434] znamy: Poczciwe było dziecko i dziś taki samy; Polskę kocha nad wszystko, polskie obyczaje Chowa, modom moskiewskim przystępu nie daje. 5525 Ilekroć z Prus powracam, chcąc zmyć się z niemczyzny, Wpadam do Soplicowa jak w centrum polszczyzny; Tam się człowiek napije, nadysze[435] ojczyzny! Dalbóg Dobrzyńscy! ja wasz brat, ale Sędziego Nie pozwolę pokrzywdzić; nie będzie nic z tego. 5530 Nie tak, panowie bracia, w Wielkopolszcze było:

Szmer wzmagał się. Wtem Jankiel posłuchania prosił, 5535 Na ławę wskoczył, stanął i nad głowy wznosił Brodę jak wiechę, co mu aż do pasa wisi. Prawą ręką zdjął z wolna z głowy kołpak lisi; Lewą ręką jarmułkę zruszoną poprawił, Potem lewicę za pas zatknął i tak prawił, 5540 Kołpakiem lisim w kolej kłaniając się nisko: «Nu, panowie Dobrzyńscy! Ja sobie Żydzisko; Mnie Sędzia ni brat, ni swat; szanuję Sopliców Jak panów bardzo dobrych i moich dziedziców; Szanuję też Dobrzyńskich, Bartków i Maciejów, 5545 Jako dobrych sąsiadów, panów dobrodziejów; A mówię tak: jeżeli państwo chcą gwałt zrobić Sędziemu, to bardzo źle. Możecie się pobić, Zabić — a asesory? a sprawnik? a turma? Bo w wiosce u Soplicy jest żołnierzy hurma, 5550 Wszystko jegry! Asesor w domu: tylko świśnie, Tak wraz przymaszerują, stoją jak umyślnie. A co będzie? A jeśli czekacie Francuza, To Francuz jest daleko jeszcze, droga duża. Ja Żyd, o wojnach nie wiem, a byłem w Bielicy, 5555 I widziałem tam Żydków od samej granicy; Słychać, że Francuz stoi nad rzeką Łososną, A wojna jeśli będzie, to chyba aż wiosną. Nu, mówię tak: czekajcie; wszak dwór Soplicowa Nie budka kramna[436], co się rozbierze, w wóz schowa 5560 I pojedzie: dwór jak stał, do wiosny stać będzie; A pan Sędzia, to nie jest Żydek na arendzie: Nie uciecze, to jego można znaleźć wiosną. A teraz rozejdźcie się, a nie gadać głośno O tym, co było; bo to gadać, to daremno! 5565 A czyja łaska panów Szlachty, proszę ze mną. Moja Siora powiła[437] małego Jankielka: Ja dziś traktuję wszystkich, a muzyka wielka! Każę przynieść kozice, basetlę, dwie skrzypiec, A pan Maciek Dobrodziej lubi stary lipiec 5570 I nowego mazurka: mam nowe mazurki, A wyuczyłem śpiewać fein moje bachurki». Wymowa lubionego powszechnie Jankiela Trafiała do serc. Powstał krzyk, oklask wesela, Szmer przyzwolenia nawet za domem się szerzył: 5575 Gdy Gerwazy w Jankiela Scyzorykiem zmierzył. Żyd skoczył, wpadł w tłum; Klucznik wołał: «Precz stąd, Żydzie! Nie tkaj palców między drzwi, nie o ciebie idzie! Panie Prusak! że waszeć Sędziowską handlujesz Parą wicin mizernych: to już zań gardłujesz? 5580 Zapomniałeś mopanku, że ojciec waszecin Spławiał do Prus dwadzieścia Horeszkowskich wicin? Stąd się zbogacił i on, i jego rodzina, Ba, nawet wszyscy, ilu was tu jest z Dobrzyna. Bo pamiętacie starzy, słyszeliście młodzi, 5585 Że Stolnik był was wszystkich ojciec i dobrodziéj: Kogoż on komisarzem słał do swych dóbr pińskich? Dobrzyńskiego! Rachmistrzów kogo miał? Dobrzyńskich! Marszałkostwa, kredensu nie zwierzał nikomu, Tylko Dobrzyńskim: pełno Dobrzyńskich miał w domu! 5590 On forytował wasze w trybunałach sprawy, On wyrabiał u króla dla was chleb łaskawy, Dzieci wasze kopami pomieszczał w konwikcie[438] Pijarskim, na swym koszcie, odzieży i wikcie; Dorosłych promowował także swym nakładem: 5595 A dlaczego to robił? że wam był sąsiadem! Dziś Soplica kopcami tyka waszych granic: Cóż kiedy wam dobrego zrobił on?» «Nic a nic! — Przerwał Konewka — bo to wyrosło z szlachciury, 5600 A jak dmie się, phu, phu, phu, jak nos drze do góry! Szlachcic, Obyczaje, Pijaństwo, PrzemocPamiętacie, prosiłem na córki wesele; Poję, nie chce pić, mówi: »Nie piję tak wiele Jak wy szlachta; wy szlachta ciągniecie jak bąki«. Ot magnat! delikacik z marymonckiej mąki! 5605 Nie pił; leliśmy w gardło, krzyczał: »Gwałt się dzieje!« Czekajno, niech no ja mu z Konewki naleję». «Filut — zawołał Chrzciciel — oj, i ja go kropnę Za swoje. Miłosierdzie, Małżeństwo, Kobieta, Mężczyzna, Wesele, ZemstaMój syn, było to dziecko roztropne, Teraz tak zgłupiał, że go nazywają Sakiem; 5610 A z przyczyny Sędziego został głupcem takim. Mówiłem: po co tobie leźć do Soplicowa? Jeżeli cię tam złowię, niech cię Bóg uchowa! On znowu smyk do Zosi, dybie przez konopie: Złowiłem go, a zatem za uszy i kropię; 5615 A on beczy i beczy jak maleńkie chłopię: »Ojcze, choć zabij, muszę tam iść«, a wciąż szlocha — »Co tobie?« a on mówi, że tę Zosię kocha! Chciałby popatrzyć na nią! Żal mi nieboraka, Mówię Sędziemu: »Sędzio, daj Zosię dla Saka!« 5620 On mówi: »Jeszcze mała, czekaj ze trzy lata, Jak sama zechce«. Łotr! łże, już ją komuś swata: Słyszałem. Już ja się tam na wesele wkręcę; Ja im łoże małżeńskie kropidłem poświęcę». «I taki łotr — zawołał Klucznik — ma panować? 5625 I dawnych panów, lepszych od siebie, rujnować? A Horeszków i pamięć i imię zaginie! Gdzież jest wdzięczność na świecie? Nie ma jej w Dobrzynie! Bracia! chcecie bój z ruskim wieść imperatorem, A boicie się wojny z Soplicowskim dworem? 5630 Strach wam turmy! Czyż to ja wzywam na rozboje? Broń Boże! Szlachta Bracia! ja przy prawie stoję. Wszak Hrabia wygrał, zyskał dekretów niemało: Tylko je egzekwować! Tak dawniej bywało: Trybunał pisał dekret; szlachta wypełniała, 5635 A szczególniej Dobrzyńscy, i stąd wasza chwała Urosła w Litwie! Wszakże to Dobrzyńscy sami Bili się na zajezdzie myskim z Moskalami, Których przywiódł jenerał ruski Wojniłowicz I łotr, przyjaciel jego, pan Wołk z Łogomowicz. 5640 Pamiętacie, jak Wołka wzięliśmy w niewolę, Jak chcieliśmy go wieszać na belce w stodole, Iż był tyran dla chłopstwa a sługa Moskali; Ale się chłopi głupi nad nim zlitowali! (Upiec go muszę kiedyś na tym Scyzoryku.) 5645 Nie wspomnę innych wielkich zajazdów bez liku, Z których wyszliśmy zawsze, jak szlachcie przystało, I z zyskiem i aplauzem powszechnym i z chwałą! Po cóż o tym wspominać? Dziś darmo pan Hrabia, Sąsiad wasz, sprawę toczy, dekrety wyrabia: 5650 Już nikt z was pomóc nie chce biednemu sierocie! Dziedzic Stolnika tego, który żywił krocie, Dziś nie ma przyjaciela, oprócz mnie, Klucznika, I ot tego wiernego mego Scyzoryka!» «I Kropidła — rzekł Chrzciciel — Gdzie ty Gerwazeńku, 5655 Tam i ja; póki ręka, póki plusk plask w ręku. Co dwaj to dwaj! Dalibóg mój Gerwazy! ty miecz, Ja mam Kropidło; dalbóg! ja kropię, a ty siecz: I tak szach mach, plusk i plask; oni niech gawędzą!» «Toć i Bartka — rzekł Brzytwa — bracia nie odpędzą; 5660 Już co wy namydlicie, to ja wszystko zgolę». «I ja — przydał Konewka — z wami ruszyć wolę, Gdy ich nie można zgodzić na obiór marszałka; Co mi tam głosy, gałki! U mnie insza gałka. — Tu wydobył z kieszeni garść kul, dzwonił nimi — 5665 Ot gałki! — krzyknął — w Sędzię gałkami wszystkimi!» «Do was — wołał Skołuba — do was się łączymy!» Sąsiad, Szlachcic, Nienawiść«Gdzie wy — krzyknęła szlachta — gdzie wy, to tam i my! Niech żyją Horeszkowie! wiwant Półkozice! Wiwat Klucznik Rębajło! Hejże na Soplicę!» 5670 I tak wszystkich pociągnął wymowny Gerwazy; Bo wszyscy ku Sędziemu mieli swe urazy, Jak zwyczajnie w sąsiedztwie: to o szkodę skargi, To o wyręby, to o granice zatargi. Jednych gniew, drugich tylko podburzała zawiść 5675 Bogactw Sędziego — wszystkich zgodziła nienawiść. Cisną się do Klucznika, podnoszą do góry Szable, pałki.