Litwo! Ojczyzno moja! ty jesteś jak zdrowie: Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie. 5 Matka Boska, Opieka, CudPanno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy I w Ostrej świecisz Bramie[2]! Ty, co gród zamkowy Nowogródzki ochraniasz z jego wiernym ludem! Jak mnie dziecko do zdrowia powróciłaś cudem (Gdy od płaczącej matki[3], pod Twoją opiekę 10 Ofiarowany, martwą podniosłem powiekę; I zaraz mogłem pieszo, do Twych świątyń progu Iść za wrócone życie podziękować Bogu), Tak nas powrócisz cudem na Ojczyzny łono. RoślinyTymczasem przenoś moją duszę utęsknioną 15 Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych, Szeroko nad błękitnym Niemnem rozciągnionych; Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem, Wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem; Gdzie bursztynowy świerzop[4], gryka jak śnieg biała, 20 Gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina[5] pała, A wszystko przepasane jakby wstęgą, miedzą Zieloną, na niej z rzadka ciche grusze siedzą. DomŚród takich pól przed laty, nad brzegiem ruczaju[6], Na pagórku niewielkim, we brzozowym gaju, 25 Stał dwór szlachecki, z drzewa, lecz podmurowany; DrzewoŚwieciły się z daleka pobielane ściany, Tym bielsze, że odbite od ciemnej zieleni Topoli, co go bronią od wiatrów jesieni. Dom mieszkalny niewielki, lecz zewsząd chędogi[7], 30 I stodołę miał wielką, i przy niej trzy stogi Użątku[8], co pod strzechą zmieścić się nie może. Widać, że okolica obfita we zboże, I widać z liczby kopic[9], co wzdłuż i wszerz smugów[10] Świecą gęsto jak gwiazdy, widać z liczby pługów 35 Orzących wcześnie łany ogromne ugoru[11], Czarnoziemne, zapewne należne do dworu, Uprawne dobrze na kształt ogrodowych grządek: Że w tym domu dostatek mieszka i porządek. Brama na wciąż[12] otwarta przechodniom ogłasza, 40 Że gościnna, i wszystkich w gościnę zaprasza. Właśnie dwukonną bryką wjechał młody panek I obiegłszy dziedziniec zawrócił przed ganek. Wysiadł z powozu; konie porzucone same, Szczypiąc trawę ciągnęły powoli pod bramę. 45 Dom, Gość, Dzieciństwo, WspomnieniaWe dworze pusto: bo drzwi od ganku zamknięto Zaszczepkami i kołkiem zaszczepki przetknięto. Podróżny do folwarku nie biegł sług zapytać, Odemknął, wbiegł do domu, pragnął go powitać. Dawno domu nie widział, bo w dalekim mieście 50 Kończył nauki, końca doczekał nareszcie. Wbiega i okiem chciwie ściany starodawne Ogląda czule, jako swe znajome dawne. Też same widzi sprzęty, też same obicia, Z którymi się zabawiać lubił od powicia[13], 55 Lecz mniej wielkie, mniej piękne niż się dawniej zdały. Historia, PolskaI też same portrety na ścianach wisiały: Tu Kościuszko[14] w czamarce[15] krakowskiej, z oczyma Podniesionymi w niebo, miecz oburącz trzyma; Takim był, gdy przysięgał na stopniach ołtarzów, 60 Że tym mieczem wypędzi z Polski trzech mocarzów, Albo sam na nim padnie. Dalej w polskiej szacie Siedzi Rejtan[16], żałośny po wolności stracie; W ręku trzyma nóż ostrzem zwrócony do łona, A przed nim leży Fedon[17] i żywot Katona[18]. 65 Dalej Jasiński[19], młodzian piękny i posępny; Obok Korsak[20], towarzysz jego nieodstępny: Stoją na szańcach[21] Pragi, na stosach Moskali, Siekąc wrogów, a Praga już się wkoło pali. Nawet stary stojący zegar kurantowy[22] 70 W drewnianej szafie poznał, u wniścia[23] alkowy[24]; I z dziecinną radością pociągnął za sznurek, By stary Dąbrowskiego usłyszeć mazurek. Biegał po całym domu i szukał komnaty, Dom, KobietaGdzie mieszkał dzieckiem będąc, przed dziesięciu laty. 75 Wchodzi, cofnął się, toczył zdumione źrenice Po ścianach: w tej komnacie mieszkanie kobiéce! Któż by tu mieszkał? Stary stryj nie był żonaty; A ciotka w Petersburgu mieszkała przed laty. To nie był ochmistrzyni[25] pokój? Fortepiano? 80 Na nim nuty i książki; wszystko porzucano Niedbale i bezładnie: nieporządek miły! Niestare były rączki, co je tak rzuciły. Tuż i sukienka biała, świeżo z kołka zdjęta Do ubrania, na krzesła poręczu rozpięta; 85 OknoA na oknach donice z pachnącymi ziołki, Geranium, lewkonija[26], astry i fijołki. Podróżny stanął w jednym z okien — nowe dziwo: OgródW sadzie, na brzegu niegdyś zarosłym pokrzywą, Był maleńki ogródek ścieżkami porznięty[27], 90 Pełen bukietów trawy angielskiej i mięty. Drewniany, drobny, w cyfrę powiązany płotek[28] Połyskał się wstążkami jaskrawych stokrotek; Grządki, widać, że były świeżo polewane, Tuż stało wody pełne naczynie blaszane, 95 Ale nigdzie nie widać było ogrodniczki; Tylko co wyszła: jeszcze kołyszą się drzwiczki Świeżo trącone, blisko drzwi ślad widać nóżki Na piasku, bez trzewika była i pończoszki; Na piasku drobnym, suchym, białym na kształt śniegu, 100 Ślad wyraźny, lecz lekki, odgadniesz, że w biegu Chybkim[29] był zostawiony nóżkami drobnemi Od kogoś[30], co zaledwie dotykał się ziemi. Podróżny długo w oknie stał patrząc, dumając, Wonnymi powiewami kwiatów oddychając. 105 Oblicze aż na krzaki fijołkowe skłonił, Oczyma ciekawymi po drożynach gonił I znowu je na drobnych śladach zatrzymywał, Myślał o nich i, czyje były, odgadywał. Strój, KobietaPrzypadkiem oczy podniósł, i tuż na parkanie 110 Stała młoda dziewczyna… Białe jej ubranie Wysmukłą postać tylko aż do piersi kryje, Odsłaniając ramiona i łabędzią szyję. W takim Litwinka tylko chodzić zwykła z rana, W takim nigdy nie bywa od mężczyzn widziana: 115 Więc choć świadka nie miała, założyła ręce Na piersiach, przydawając zasłony sukience. Włos w pukle nierozwity, lecz w węzełki małe Pokręcony, schowany w drobne strączki białe, Dziwnie ozdabiał głowę: bo od słońca blasku 120 Świecił się jak korona na świętych obrazku. Twarzy nie było widać; zwrócona na pole Szukała kogoś okiem, daleko, na dole; Ujrzała, zaśmiała się i klasnęła w dłonie, Jak biały ptak zleciała z parkanu na błonie[31], 125 I wionęła ogrodem, przez płotki, przez kwiaty, I po desce opartej o ścianę komnaty… Kobieta, Mężczyzna, SpotkanieNim spostrzegł się, wleciała przez okno, świecąca, Nagła, cicha i lekka, jak światłość miesiąca. Nucąc chwyciła suknie, biegła do zwierciadła: 130 Wtem ujrzała młodzieńca i z rąk jej wypadła Suknia, a twarz od strachu i dziwu pobladła. Twarz podróżnego barwą spłonęła rumianą, Jak obłok, gdy z jutrzenką napotka się raną[32]. Skromny młodzieniec oczy zmrużył i przysłonił, 135 Chciał coś mówić, przepraszać; tylko się ukłonił I cofnął się. Dziewica krzyknęła boleśnie, Niewyraźnie, jak dziecko przestraszone we śnie; Podróżny zląkł się, spojrzał; lecz już jej nie było. Wyszedł zmieszany i czuł, że mu serce biło 140 Głośno, i sam nie wiedział, czy go miało śmieszyć To dziwaczne spotkanie, czy wstydzić, czy cieszyć. Gość, ObyczajeTymczasem na folwarku nie uszło baczności, Że przed ganek zajechał któryś z nowych gości. Już konie w stajnią wzięto, już im hojnie dano, 145 Jako w porządnym domu, i obrok, i siano: Bo Sędzia nigdy nie chciał, według nowej mody, Odsyłać koni gości Żydom do gospody. Gospodarz, SługaSłudzy nie wyszli witać; ale nie myśl wcale, Aby w domu Sędziego[33] służono niedbale: 150 Słudzy czekają, nim się pan Wojski[34] ubierze, Który teraz za domem urządzał wieczerzę. On pana zastępuje i on, w niebytności Pana, zwykł sam przyjmować i zabawiać gości (Daleki krewny pański i przyjaciel domu). 155 Widząc gościa, na folwark dążył po kryjomu, Bo nie mógł wyjść spotykać w tkackim pudermanie[35]; Wdział więc jak mógł najprędzej niedzielne ubranie Nagotowane z rana, bo od rana wiedział, Że u wieczerzy będzie z mnóstwem gości siedział. 160 SpotkaniePan Wojski poznał z dala, ręce rozkrzyżował I z krzykiem podróżnego ściskał i całował. Zaczęła się ta prędka, zmieszana rozmowa, W której lat kilku dzieje chciano zamknąć w słowa Krótkie i poplątane, w ciąg powieści, pytań, 165 Wykrzykników i westchnień, i nowych powitań. Gdy się pan Wojski dosyć napytał, nabadał, Na samym końcu dzieje tego dnia powiadał. «Dobrze mój Tadeuszu, (bo tak nazywano Młodzieńca, który nosił Kościuszkowskie miano 170 Na pamiątkę, że w czasie wojny się urodził) Dobrze mój Tadeuszu, żeś się dziś nagodził Do domu, właśnie kiedy mamy panien wiele. Stryjaszek myśli wkrótce sprawić ci wesele; Jest z czego wybrać; u nas towarzystwo liczne 175 Od dni kilku zbiera się na sądy graniczne, Dla skończenia dawnego z panem Hrabią sporu. I pan Hrabia ma jutro sam zjechać do dworu; Podkomorzy[36] już zjechał z żoną i z córkami. Młodzież poszła do lasu bawić się strzelbami, 180 A starzy i kobiety żniwo oglądają Pod lasem i tam pewnie na młodzież czekają. Pójdziemy, jeśli zechcesz, i wkrótce spotkamy Stryjaszka, Podkomorstwo i szanowne damy». Pan Wojski z Tadeuszem idą pod las drogą, 185 I jeszcze się do woli nagadać nie mogą. Słońce, WieczórSłońce ostatnich kresów nieba dochodziło, Mniej silnie, ale szerzej niż we dnie świeciło, GospodarzCałe zaczerwienione, jak zdrowe oblicze Gospodarza, gdy prace skończywszy rolnicze 190 Na spoczynek powraca.Las Już krąg promienisty Spuszcza się na wierzch boru i już pomrok mglisty, Napełniając wierzchołki i gałęzie drzewa, Cały las wiąże w jedno i jakoby zlewa; I bór czernił się na kształt ogromnego gmachu, 195 Słońce nad nim czerwone jak pożar na dachu. Wtem zapadło do głębi; jeszcze przez konary Błysnęło, jako świeca przez okiennic szpary, I zgasło.Praca, Pan, Chłop, Natura I wnet sierpy gromadnie dzwoniące We zbożach, i grabliska suwane po łące, 200 Ucichły i stanęły: tak pan Sędzia każe, U niego ze dniem kończą pracę gospodarze. «Pan świata wie, jak długo pracować potrzeba; Słońce, Jego robotnik, kiedy znijdzie[37] z nieba, Czas i ziemianinowi ustępować z pola». 205 Tak zwykł mawiać pan Sędzia, a Sędziego wola Była Ekonomowi poczciwemu świętą; Bo nawet wozy, w które już składać zaczęto Kopę żyta, niepełne jadą do stodoły: Cieszą się z niezwyczajnej ich lekkości woły. 210 Obyczaje, GrzecznośćWłaśnie z lasu wracało towarzystwo całe, Wesołe, lecz w porządku. Naprzód dzieci małe Z dozorcą, potem Sędzia szedł z Podkomorzyną, Obok pan Podkomorzy otoczon rodziną; Panny tuż za starszymi, a młodzież na boku; 215 Panny szły przed młodzieżą o jakie pół kroku (Tak każe przyzwoitość). Nikt tam nie rozprawiał O porządku, nikt mężczyzn i dam nie ustawiał: A każdy mimowolnie porządku pilnował; Bo Sędzia w domu dawne obyczaje chował, 220 I nigdy nie dozwalał, by chybiano względu Dla wieku, urodzenia, rozumu, urzędu. Tym ładem, mawiał, domy i narody słyną, Z jego upadkiem domy i narody giną. Więc do porządku wykli domowi i słudzy; 225 I przyjezdny gość, krewny albo człowiek cudzy, Gdy Sędziego nawiedził, skoro pobył mało, Przyjmował zwyczaj, którym wszystko oddychało. Gospodarz, GośćKrótkie były Sędziego z synowcem witania: Dał mu poważnie rękę do pocałowania, 230 I w skroń ucałowawszy uprzejmie pozdrowił; A choć przez wzgląd na gości niewiele z nim mówił, Widać było z łez, które wylotem kontusza[38] Otarł prędko, jak kochał pana Tadeusza. Gospodarz, Zwierzęta, WieczórW ślad gospodarza wszystko ze żniwa i z boru, 235 I z łąk, i z pastwisk razem wracało do dworu. Tu owiec trzoda becząc w ulice się tłoczy I wznosi chmurę pyłu; dalej z wolna kroczy Stado cielic tyrolskich z mosiężnymi dzwonki; Tam konie rżące lecą ze skoszonej łąki: 240 Wszystko bieży[39] ku studni, której ramię z drzewa Raz wraz skrzypi i napój w koryta rozlewa. Sędzia, choć utrudzony, chociaż w gronie gości, Nie chybił gospodarskiej, ważnej powinności: Udał się sam ku studni. Najlepiej z wieczora 245 Gospodarz widzi, w jakim stanie jest obora. Dozoru tego nigdy sługom nie poruczy[40]; Bo Sędzia wie, że oko pańskie konia tuczy. Wojski z Woźnym[41] Protazym ze świecami w sieni Stali i rozprawiali, nieco poróżnieni: 250 Bo w niebytność Wojskiego Woźny po kryjomu Kazał stoły z wieczerzą powynosić z domu, I ustawić co prędzej w pośrodku zamczyska, Którego widne były pod lasem zwaliska. Po cóż te przenosiny? Pan Wojski się krzywił 255 I przepraszał Sędziego; Sędzia się zadziwił, Lecz stało się: już późno i trudno zaradzić, Wolał gości przeprosić i w pustki prowadzić. Po drodze Woźny ciągle Sędziemu tłumaczył, Dlaczego urządzenie pańskie przeinaczył: 260 We dworze żadna izba nie ma obszerności Dostatecznej dla tylu, tak szanownych gości, W zamku sień wielka, jeszcze dobrze zachowana, Sklepienie całe — wprawdzie pękła jedna ściana, Okna bez szyb, lecz latem nic to nie zawadzi; 265 Bliskość piwnic wygodna służącej czeladzi[42]. Tak mówiąc na Sędziego mrugał; widać z miny, Że miał i taił inne, ważniejsze przyczyny. ZamekO dwa tysiące kroków zamek stał za domem, Okazały budową, poważny ogromem, 270 Dziedzictwo starożytnej rodziny Horeszków; Dziedzic zginął był w czasie krajowych zamieszków. Dobra całe zniszczone sekwestrami[43] rządu, Bezładnością opieki, wyrokami sądu, W cząstce spadły dalekim krewnym po kądzieli[44], 275 A resztę rozdzielono między wierzycieli. Zamku żaden wziąć nie chciał, bo w szlacheckim stanie Trudno było wyłożyć koszt na utrzymanie; Lecz Hrabia, sąsiad bliski, gdy wyszedł z opieki, Panicz bogaty, krewny Horeszków daleki, 280 Przyjechawszy z wojażu[45] upodobał mury, Tłumacząc, że gotyckiej są architektury; Choć Sędzia z dokumentów przekonywał o tem, Że architekt był majstrem z Wilna, nie zaś Gotem. Konflikt, SądDość, że Hrabia chciał zamku. Właśnie i Sędziemu 285 Przyszła nagle taż chętka, nie wiadomo czemu. Zaczęli proces w ziemstwie, potem w głównym sądzie, W senacie, znowu w ziemstwie i guberskim rządzie; Wreszcie, po wielu kosztach i ukazach[46] licznych, Sprawa wróciła znowu do sądów granicznych. 290 Słusznie Woźny powiadał, że w zamkowej sieni Zmieści się i palestra[47], i goście proszeni. Sień wielka jak refektarz[48], z wypukłym sklepieniem Na filarach, podłoga wysłana kamieniem, Ściany bez żadnych ozdób, ale mur chędogi; 295 Sterczały wkoło sarnie i jelenie rogi Z napisami, gdzie, kiedy te łupy zdobyte; Tuż myśliwców herbowne klejnoty wyryte, I stoi wypisany każdy po imieniu; Herb Horeszków, Półkozic, jaśniał na sklepieniu. 300 Jedzenie, ObyczajeGoście weszli w porządku i stanęli kołem. Podkomorzy[49] najwyższe brał miejsce za stołem; Z wieku mu i z urzędu ten zaszczyt należy, Idąc kłaniał się damom, starcom i młodzieży. Przy nim stał kwestarz[50], Sędzia tuż przy bernardynie. 305 Bernardyn zmówił krótki pacierz po łacinie; Mężczyznom dano wódkę; wtenczas wszyscy siedli, I chołodziec[51] litewski milcząc żwawo jedli. Pan Tadeusz, choć młodzik, ale prawem gościa Wysoko siadł przy damach obok jegomościa; 310 Między nim i stryjaszkiem jedno pozostało Puste miejsce, jak gdyby na kogoś czekało. Stryj nieraz na to miejsce i na drzwi poglądał, Jakby czyjegoś przyjścia był pewny i żądał. I Tadeusz wzrok stryja ku drzwiom odprowadzał, 315 I z nim na miejscu pustym oczy swe osadzał. Jedzenie, Obyczaje, Mężczyzna, KobietaDziwna rzecz! miejsca wkoło są siedzeniem dziewic[52], Na które mógłby spojrzeć bez wstydu królewic, Wszystkie zacnie zrodzone, każda młoda, ładna: Tadeusz tam pogląda, gdzie nie siedzi żadna. 320 To miejsce jest zagadką; młodź lubi zagadki; Roztargniony, do swojej nadobnej sąsiadki Ledwo słów kilka wyrzekł, do Podkomorzanki; Nie zmienia jej talerzów, nie nalewa szklanki, I panien nie zabawia przez rozmowy grzeczne, 325 Z których by wychowanie poznano stołeczne; To jedno puste miejsce nęci go i mami, Już nie puste, bo on je napełnił myślami. Po tym miejscu biegało domysłów tysiące, Jako po deszczu żabki na samotnej łące; 330 Śród nich jedna króluje postać, jak w pogodę Lilia jezior skroń białą wznosząca nad wodę. Dano trzecią potrawę. Wtem pan Podkomorzy, Wlawszy kropelkę wina w szklankę panny Róży, A młodszej przysunąwszy z talerzem ogórki, 335 Rzekł: «Muszę ja wam służyć, moje panny córki, Choć stary i niezgrabny». Zatem się rzuciło Kilku młodych od stołu i pannom służyło. Sędzia, z boku rzuciwszy wzrok na Tadeusza I poprawiwszy nieco wylotów kontusza, 340 Nauka, Obyczaje, DziedzictwoNalał węgrzyna[53] i rzekł: «Dziś, nowym zwyczajem, My na naukę młodzież do stolicy dajem; I nie przeczym, że nasi synowie i wnuki Mają od starych więcej książkowej nauki; Ale co dzień postrzegam, jak młodź cierpi na tem, 345 Że nie ma szkół uczących żyć z ludźmi i światem. Dawniej na dwory pańskie jachał[54] szlachcic młody; Ja sam lat dziesięć byłem dworskim Wojewody, Ojca Podkomorzego, mościwego pana (Mówiąc, Podkomorzemu ścisnął za kolana); 350 On mnie radą do usług publicznych sposobił, Z opieki nie wypuścił, aż człowiekiem zrobił. W mym domu wiecznie będzie jego pamięć droga, Co dzień za duszę jego proszę Pana Boga. Jeślim tyle na jego nie korzystał dworze 355 Jak drudzy, i wróciwszy w domu ziemię orzę, Gdy inni, więcej godni Wojewody względów, Doszli potem najwyższych krajowych urzędów, Grzeczność, Pozycja społecznaPrzynajmniej tom skorzystał, że mi w moim domu Nikt nigdy nie zarzuci, bym uchybił komu 360 W uczciwości, w grzeczności; a powiem to śmiało, Grzeczność nie jest nauką łatwą ani małą. Niełatwą, bo nie na tym kończy się, jak nogą Zręcznie wierzgnąć, z uśmiechem witać lada kogo; Bo taka grzeczność modna, zda mi się kupiecka, 365 Ale nie staropolska, ani też szlachecka. Grzeczność wszystkim należy, lecz każdemu inna; Bo nie jest bez grzeczności i miłość dziecinna, I wzgląd męża dla żony przy ludziach, i pana Dla sług swoich, a w każdej jest pewna odmiana. 370 Historia, ObyczajeTrzeba się długo uczyć, ażeby nie zbłądzić I każdemu powinną[55] uczciwość wyrządzić. I starzy się uczyli; u panów rozmowa, Była to historyja żyjąca krajowa, A między szlachtą dzieje domowe powiatu. 375 Dawano przez to poznać szlachcicowi bratu, Że wszyscy o nim wiedzą, lekce go nie ważą; Więc szlachcic obyczaje swe trzymał pod strażą. Pieniądz, Obraz świataDziś człowieka nie pytaj: co zacz? kto go rodzi? Z kim on żył? co porabiał? Każdy gdzie chce wchodzi, 380 Byle nie szpieg rządowy i byle nie w nędzy. Jak ów Wespazyjanus nie wąchał pieniędzy[56] I nie chciał wiedzieć, skąd są, z jakich rąk i krajów, Tak nie chcą znać człowieka rodu, obyczajów! Dość, że ważny i że się stempel na nim widzi, 385 Więc szanują przyjaciół jak pieniądze Żydzi». Słowo, ObyczajeTo mówiąc, Sędzia gości obejrzał porządkiem; Bo choć zawsze i płynnie mówił, i z rozsądkiem, Wiedział, że niecierpliwa młodzież teraźniejsza, Że ją nudzi rzecz długa, choć najwymowniejsza. 390 Ale wszyscy słuchali w milczeniu głębokiem. Sędzia Podkomorzego zdał się radzić okiem; Podkomorzy pochwałą rzeczy nie przerywał, Ale częstym skinieniem głowy potakiwał. Sędzia milczał, on jeszcze skinieniem przyzwalał; 395 Więc Sędzia jego puchar i swój kielich nalał, Grzeczność, Pozycja społeczna, Kobieta, MężczyznaI dalej mówił: «Grzeczność nie jest rzeczą małą: Kiedy się człowiek uczy ważyć, jak przystało, Drugich wiek, urodzenie, cnoty, obyczaje, Wtenczas i swoją ważność zarazem poznaje: 400 Jak na szalach, żebyśmy nasz ciężar poznali, Musim kogoś posadzić na przeciwnej szali. Zaś godna jest waszmościów uwagi osobnej Grzeczność, którą powinna młodź dla płci nadobnej; Zwłaszcza gdy zacność domu, fortuny szczodroty 405 Objaśniają wrodzone wdzięki i przymioty. Stąd droga do afektów i stąd się kojarzy Wspaniały domów sojusz. Tak myślili[57] starzy. A zatem…» Tu Pan Sędzia nagłym zwrotem głowy Skinął na Tadeusza, rzucił wzrok surowy: 410 Znać było, że przychodził już do wniosków mowy. Moda, Obyczaje, Starość, Młodość, Przemiana, NaródWtem brząknął w tabakierę[58] złotą Podkomorzy, I rzekł: «Mój Sędzio, dawniej było jeszcze gorzéj! Teraz, nie wiem, czy moda i nas starych zmienia, Czy młodzież lepsza, ale widzę mniej zgorszenia. 415 Ach, ja pamiętam czasy, kiedy do ojczyzny, Pierwszy raz zawitała moda francuszczyzny! Gdy raptem paniczyki młode[59] z cudzych krajów Wtargnęli do nas hordą gorszą od Nogajów[60], Prześladując w ojczyźnie Boga, przodków wiarę, 420 Prawa i obyczaje, nawet suknie stare. Żałośnie było widzieć wyżółkłych młokosów, Gadających przez nosy, a często bez nosów, Opatrzonych w broszurki i w różne gazety, Głoszących nowe wiary, prawa, toalety[61]. 425 Bóg, Kara, RozumMiała nad umysłami wielką moc ta tłuszcza; Bo Pan Bóg, kiedy karę na naród przypuszcza, Odbiera naprzód rozum od obywateli. I tak, mędrsi fircykom oprzeć się nie śmieli, I zląkł ich się jak dżumy jakiej cały naród, 430 Bo już sam wewnątrz siebie czuł choroby zaród. Przebranie, Strój, ObcyKrzyczano na modnisiów, a brano z nich wzory; Zmieniano wiarę, mowę, prawa i ubiory. Była to maszkarada, zapustna[62] swawola, Po której miał przyjść wkrótce wielki post — niewola! 435 Pamiętam, chociaż byłem wtenczas małe dziecię, Kiedy do ojca mego, w Oszmiańskim powiecie, Przyjechał pan Podczaszyc na francuskim wózku, Pierwszy człowiek, co w Litwie chodził po francusku. Biegali wszyscy za nim, jakby za rarogiem[63], 440 Zazdroszczono domowi, przed którego progiem Stanęła Podczaszyca dwukolna dryndulka, Która się po francusku zwała karyjulka: Zamiast lokajów, w kielni siedziały dwa pieski, A na kozłach Niemczysko chude na kształt deski; 445 Nogi miał długie, cienkie jak od chmielu tyki, W pończochach, ze srebrnymi klamrami trzewiki, Peruka z harbajtelem[64] zawiązanym w miechu. Starzy na on ekwipaż[65] parskali ze śmiechu, A chłopi żegnali się, mówiąc: że po świecie 450 Jeździ wenecki diabeł w niemieckiej karecie. Sam Podczaszyc jaki był, opisywać długo; Dosyć, że się nam zdawał małpą lub papugą W wielkiej peruce, którą do złotego runa On lubił porównywać, a my do kołtuna. 455 Jeśli kto i czuł wtenczas, że polskie ubranie Piękniejsze jest niż obcej mody małpowanie, Milczał; bo by krzyczała młodzież, że przeszkadza Kulturze, że tamuje progresy, że zdradza! Taka była przesądów owoczesnych władza! 460 Nauka, Prawda, ModaPodczaszyc zapowiedział, że nas reformować, Cywilizować będzie i konstytuować; Ogłosił nam, że jacyś Francuzi wymówni Zrobili wynalazek: iż ludzie są równi… Choć o tym dawno w Pańskim[66] pisano Zakonie[67], 465 I każdy ksiądz toż samo gada na ambonie. Nauka dawną była, szło o jej pełnienie! Lecz wtenczas panowało takie oślepienie, Że nie wierzono rzeczom najdawniejszym w świecie, Jeśli ich nie czytano w francuskiej gazecie. 470 Podczaszyc, mimo równość, wziął tytuł markiża; Wiadomo, że tytuły przychodzą z Paryża, A natenczas tam w modzie był tytuł markiża. Jakoż, kiedy się moda odmieniła z laty, Tenże sam markiż przybrał tytuł demokraty; 475 Wreszcie z odmienną modą, pod Napoleonem, Demokrata przyjechał z Paryża baronem; Gdyby żył dłużej, może nową alternatą[68], Z barona przechrzciłby się kiedyś demokratą. PolakBo Paryż częstą mody odmianą się chlubi; 480 A co Francuz wymyśli, to Polak polubi. Polak, Polska, Walka, Emigrant, Młodość, Starość, WolnośćChwała Bogu, że teraz, jeśli nasza młodzież Wyjeżdża za granicę, to już nie po odzież, Nie szukać prawodawstwa w drukarskich kramarniach Lub wymowy uczyć się w paryskich kawiarniach. 485 Bo teraz Napoleon, człek mądry a prędki, Nie daje czasu szukać mody i gawędki. Teraz grzmi oręż, a nam starym serca rosną, Że znowu o Polakach tak na świecie głośno; Jest sława, a więc będzie i Rzeczpospolita! 490 Zawżdy z wawrzynów[69] drzewo wolności wykwita. Tylko smutno, że nam, ach, tak się lata wleką W nieczynności! a oni tak zawsze daleko! Tak długo czekać! nawet tak rzadka nowina — Ojcze Robaku (ciszej rzekł do bernardyna), 495 Słyszałem, żeś zza Niemna odebrał wiadomość; Może też co o naszym wojsku wie Jegomość?» — «Nic a nic» odpowiedział Robak obojętnie, (Widać było, że słuchał rozmowy niechętnie) «Mnie polityka nudzi; jeżeli z Warszawy 500 Mam list, to rzecz zakonna, to są nasze sprawy Bernardyńskie: cóż o tym gadać u wieczerzy; Są tu świeccy, do których nic to nie należy». Rosjanin, Polak, Walka, PrzyjaźńTak mówiąc, spojrzał zyzem[70], gdzie śród biesiadników Siedział gość, Moskal; był to pan kapitan Ryków, 505 Stary żołnierz, stał w bliskiej wiosce na kwaterze, Pan Sędzia go przez grzeczność prosił na wieczerzę. Ryków jadł smaczno, mało wdawał się w rozmowę, Lecz na wzmiankę Warszawy, rzekł podniósłszy głowę: «Pan Podkomorzy! Oj wy! Pan zawsze ciekawy 510 O Bonaparta, zawsze wam tam do Warszawy! He! Ojczyzna! Ja nie szpieg, a po polsku umiem, — Ojczyzna! ja to czuję wszystko, ja rozumiem! Wy Polaki, ja Ruski: teraz się nie bijem, Jest armistycjum[71], to my razem jemy, pijem. 515 Często na awanpostach[72] nasz z Francuzem gada, Pije wódkę; jak krzykną ura! — kanonada. Ruskie przysłowie: z kim się biję, tego lubię; Gładź drużkę[73] jak po duszy, a bij jak po szubie[74]. Ja mówię, będzie wojna u nas. Do Majora 520 Płuta, adiutant sztabu przyjechał zawczora: Gotować się do marszu! Pójdziem, czy pod Turka, Czy na Francuza; oj ten Bonapart figurka! Bez Suwarowa[75] to on może nas wytuza[76]. U nas w pułku gadano, jak szli na Francuza, 525 Że Bonapart czarował[77]: no, tak i Suwarów Czarował; tak były czary przeciw czarów. Raz w bitwie, gdzie podział się? szukać Bonaparta,— A on zmienił się w lisa, tak Suwarów w charta; Tak Bonaparte znowu w kota się przerzuca, 530 Dalej drzeć pazurami, a Suwarów w kuca. Obaczcież, co się stało w końcu z Bonapartą…» Tu Ryków przerwał i jadł; wtem, z potrawą czwartą Wszedł służący i raptem boczne drzwi otwarto. Strój, KobietaWeszła nowa osoba przystojna i młoda. 535 Jej zjawienie się nagłe, jej wzrost i uroda, Jej ubiór zwrócił oczy; wszyscy ją witali, Prócz Tadeusza widać, że ją wszyscy znali. Kibić[78] miała wysmukłą, kształtną, pierś powabną, Suknię materyjalną, różową, jedwabną, 540 Gors[79] wycięty, kołnierzyk z koronek, rękawki Krótkie; w ręku kręciła wachlarz dla zabawki (Bo nie było gorąco); wachlarz pozłocisty Powiewając rozlewał deszcz iskier rzęsisty; Głowa do włosów, włosy pozwijane w kręgi, 545 W pukle, i przeplatane różowymi wstęgi, Pośród nich brylant, niby zakryty od oczu, Świecił się jako gwiazda w komety warkoczu: Słowem, ubiór galowy; szeptali niejedni, Że zbyt wykwintny na wieś i na dzień powszedni. 550 Nóżek, choć suknia krótka, oko nie zobaczy, Bo biegła bardzo szybko, suwała się raczéj Jako osóbki, które na trzykrólskie święta Przesuwają w jasełkach ukryte chłopięta. Biegła i wszystkich lekkim witając ukłonem, 555 Chciała usieść na miejscu sobie zostawionem: Trudno było; bo krzeseł dla gości nie stało, Na czterech ławach cztery ich rzędy siedziało: Trzeba było rzęd ruszyć lub ławę przeskoczyć; Zręcznie między dwie ławy umiała się wtłoczyć, 560 A potem, między rzędem siedzących i stołem, Jak bilardowa kula toczyła się kołem. W biegu dotknęła blisko naszego młodziana; Uczepiwszy falbaną o czyjeś kolana, Pośliznęła się nieco i w tym roztargnieniu 565 Na pana Tadeusza wsparła się ramieniu. Przeprosiwszy go grzecznie, na miejscu swym siadła Pomiędzy nim i stryjem, ale nic nie jadła; Tylko się wachlowała, to wachlarza trzonek Kręciła, to kołnierzyk z brabanckich koronek[80] 570 Poprawiała, to lekkim dotknięciem się ręki Muskała włosów pukle i wstąg jasnych pęki. Ta przerwa rozmów trwała już minut ze cztery. Tymczasem, w końcu stoła[81], naprzód ciche szmery, A potem się zaczęły wpół głośne rozmowy; 575 Mężczyźni rozsądzali swe dzisiejsze łowy. Polowanie, Kłótnia, AmbicjaAsesora z Rejentem[82] wzmogła się uparta Coraz głośniejsza kłótnia o kusego[83] charta, Którego posiadaniem pan Rejent się szczycił I utrzymywał, że on zająca pochwycił; 580 Asesor zaś dowodził na złość Rejentowi, Że ta chwała należy chartu[84] Sokołowi. Pytano zdania innych; więc wszyscy dokoła Brali stronę Kusego albo też Sokoła, Ci jak znawcy, ci znowu jak naoczne świadki[85]. 585 Jedzenie, ObyczajeSędzia na drugim końcu do nowej sąsiadki Rzekł półgłosem: «Przepraszam, musieliśmy siadać, Nie podobna wieczerzy na później odkładać: Goście głodni, chodzili daleko na pole; Myśliłem, że dziś z nami nie będziesz przy stole». 590 To rzekłszy, z Podkomorzym przy pełnym kielichu O politycznych sprawach rozmawiał po cichu. Kobieta, MężczyznaGdy tak były zajęte stołu strony obie, Tadeusz przyglądał się nieznanej osobie. Przypomniał, że za pierwszym na miejsce wejrzeniem 595 Odgadnął zaraz, czyim miało być siedzeniem. Rumienił się, serce mu biło nadzwyczajnie: Więc rozwiązane widział swych domysłów tajnie! Więc było przeznaczono[86], by przy jego boku Usiadła owa piękność widziana w pomroku! 600 Wprawdzie zdała się teraz wzrostem dorodniejsza, Bo ubrana, a ubiór powiększa i zmniejsza. I włos u tamtej widział krótki, jasnozłoty, A u tej krucze długie zwijały się sploty? Kolor musiał pochodzić od słońca promieni, 605 Którymi przy zachodzie wszystko się czerwieni. Twarzy wówczas nie dostrzegł, nazbyt rychło znikła; Ale myśl twarz nadobną odgadywać zwykła: Myślił, że pewnie miała czarniutkie oczęta, Białą twarz, usta kraśne jak wiśnie bliźnięta; 610 U tej znalazł podobne oczy, usta, lica. W wieku może by była największa różnica: Ogrodniczka dziewczynką zdawała się małą, A pani ta niewiastą już w latach dojrzałą; Lecz młodzież o piękności metrykę nie pyta, 615 Bo młodzieńcowi młodą jest każda kobiéta, Chłopcowi[87] każda piękność zda się rówiennicą[88], A niewinnemu każda kochanka dziewicą. Tadeusz, chociaż liczył lat blisko dwadzieście, I od dzieciństwa mieszkał w Wilnie, wielkim mieście, 620 Miał za dozorcę księdza, który go pilnował I w dawnej surowości prawidłach wychował. Tadeusz zatem przywiózł w strony swe rodzinne Duszę czystą, myśl żywą i serce niewinne, Ale razem niemałą chętkę do swawoli. 625 Z góry już robił projekt, że sobie pozwoli Używać na wsi długo wzbronionej swobody; Wiedział, że był przystojny, czuł się rześki, młody, A w spadku po rodzicach wziął czerstwość i zdrowie. Szlachcic, Nauka, DorosłośćNazywał się Soplica: wszyscy Soplicowie 630 Są, jak wiadomo, krzepcy, otyli i silni, Do żołnierki jedyni, w naukach mniej pilni. Tadeusz się od przodków swoich nie odrodził: Dobrze na koniu jeździł, pieszo dzielnie chodził, Tępy nie był, lecz mało w naukach postąpił, 635 Choć stryj na wychowanie niczego nie skąpił; On wolał z flinty[89] strzelać albo szablą robić. Wiedział, że go myślano do wojska sposobić, Że ojciec w testamencie wyrzekł taką wolę; Ustawicznie do bębna tęsknił, siedząc w szkole. 640 Ale stryj nagle pierwsze zamiary odmienił, Kazał, aby przyjechał i aby się żenił I objął gospodarstwo; przyrzekł na początek Dać małą wieś, a potem cały swój majątek. Kobieta, MężczyznaTe wszystkie Tadeusza cnoty i zalety 645 Ściągnęły wzrok sąsiadki, uważnej kobiety. Zmierzyła jego postać kształtną i wysoką, Jego ramiona silne, jego pierś szeroką, I w twarz spojrzała, z której wytryskał rumieniec, Ilekroć z jej oczyma spotkał się młodzieniec: 650 Bo z pierwszej lękliwości całkiem już ochłonął, I patrzył wzrokiem śmiałym, w którym ogień płonął. Również patrzyła ona: i cztery źrenice Gorzały przeciw sobie jak roratne świéce. Słowo, Zabawa, Kobieta, MężczyznaPierwsza z nim po francusku zaczęła rozmowę. 655 Wracał z miasta, ze szkoły: więc o książki nowe, O autorów pytała Tadeusza zdania I ze zdań wyciągała na nowo pytania. Cóż, gdy potem zaczęła mówić o malarstwie, O muzyce, o tańcach, nawet o rzeźbiarstwie, 660 Dowiodła, że zna równie pędzel, nuty, druki; Aż osłupiał Tadeusz na tyle nauki! Lękał się, by nie został pośmiewiska celem, I jąkał się jak żaczek przed nauczycielem. Szczęściem, że nauczyciel ładny i niesrogi; 665 Odgadnęła sąsiadka powód jego trwogi, Wszczęła rzecz o mniej trudnych i mądrych przedmiotach, O wiejskiego pożycia nudach i kłopotach, I jak bawić się trzeba, i jak czas podzielić, By życie uprzyjemnić i wieś rozweselić. 670 Tadeusz odpowiadał śmielej, szła rzecz daléj, W pół godziny już byli z sobą poufali; Zaczęli nawet małe żarciki i sprzeczki. W końcu, stawiła przed nim trzy z chleba gałeczki. Trzy osoby na wybór; wziął najbliższą sobie; 675 Podkomorzanki na to zmarszczyły się obie, Sąsiadka zaśmiała się, lecz nie powiedziała Kogo owa szczęśliwsza gałka oznaczała. Polowanie, Kłótnia, AmbicjaInaczej bawiono się w drugim końcu stoła; Bo tam, wzmogłszy się nagle, stronnicy Sokoła 680 Na partyję Kusego bez litości wsiedli. Spór był wielki, już potraw ostatnich nie jedli; Stojąc i pijąc obie kłóciły się strony, A najstraszniej pan Rejent był zacietrzewiony: Jak raz zaczął, bez przerwy rzecz swoją tokował, 685 I gestami ją bardzo dobitnie malował. (Był dawniej adwokatem pan Rejent Bolesta, Zwano go kaznodzieją, że zbyt lubił gesta). Teraz ręce przy boku miał, w tył wygiął łokcie, Spod ramion wytknął palce i długie paznokcie, 690 Przedstawiając dwa smycze chartów tym obrazem: Właśnie rzecz kończył. «Wyczha! puściliśmy razem Ja i Asesor, razem, jakoby dwa kurki Jednym palcem spuszczone u jednej dwururki; Wyczha! poszli, a zając jak struna, smyk w pole, 695 Psy tuż (to mówiąc, ręce ciągnął wzdłuż po stole I palcami ruch chartów przedziwnie udawał) Psy tuż, i hec od lasu odsadzili kawał; Sokół smyk naprzód; rączy pies, lecz zagorzalec, Wysadził się przed Kusym, o tyle, o palec: 700 Wiedziałem, że spudłuje. Szarak, gracz nie lada, Czchał niby prosto w pole, za nim psów gromada; Gracz szarak! Skoro poczuł wszystkie charty w kupie Pstręk na prawo, koziołka, z nim w prawo psy głupie, A on znowu fajt w lewo, jak wytnie dwa susy, 705 Psy za nim fajt na lewo: on w las, a mój Kusy Cap!» Tak krzycząc, pan Rejent na stół pochylony, Z palcami swymi zabiegł aż do drugiej strony, I «cap!» Tadeuszowi wrzasnął tuż nad uchem: Tadeusz i sąsiadka, tym głosu wybuchem 710 Znienacka przestraszeni właśnie w pół rozmowy, Odstrychnęli od siebie mimowolnie głowy, Jako wierzchołki drzewa powiązane społem Gdy je wicher rozerwie; i ręce pod stołem Blisko siebie leżące wstecz nagle uciekły, 715 I dwie twarze w jeden się rumieniec oblekły. Tadeusz, by nie zdradzić swego roztargnienia: «Prawda — rzekł — mój Rejencie, prawda bez wątpienia, Kusy piękny chart z kształtu, jeśli równie chwytny…» «Chwytny? — krzyknął pan Rejent — mój pies faworytny 720 Żeby nie miał być chwytny?…» Więc Tadeusz znowu Cieszył się, że tak piękny pies nie ma narowu, Żałował, że go tylko widział idąc z lasu, I że przymiotów jego poznać nie miał czasu. Na to zadrżał Asesor, puścił z rąk kieliszek, 725 Utopił w Tadeusza wzrok jak bazyliszek. Asesor mniej krzykliwy i mniej był ruchawy Od Rejenta, szczuplejszy i mały z postawy, Lecz straszny na reducie, balu i sejmiku, Bo powiadano o nim: ma żądło w języku; 730 Tak dowcipne żarciki umiał komponować, Iżby je w kalendarzu można wydrukować, Wszystkie złośliwe, ostre. Dawniej człek dostatni, Schedę ojca swojego i majątek bratni Wszystko strwonił na wielkim figurując świecie; 735 Teraz wszedł w służbę rządu, by znaczyć w powiecie. Lubił bardzo myślistwo, już to dla zabawy, Już to że odgłos trąbki i widok obławy Przypominał mu jego lata młodociane, Kiedy miał strzelców licznych i psy zawołane: 740 Teraz mu z całej psiarni dwa charty zostały, I jeszcze z tych jednemu chciano przeczyć chwały! Więc zbliżył się i z wolna gładząc faworyty Rzekł z uśmiechem, a był to uśmiech jadowity: «Chart bez ogona jest jak szlachcic bez urzędu, 745 Ogon też znacznie chartom pomaga do pędu: A pan kusość uważasz za dowód dobroci? Zresztą zdać się możemy na sąd pańskiej cioci. Choć pani Telimena mieszkała w stolicy I bawi się niedawno w naszej okolicy, 750 Lepiej zna się na łowach niż myśliwi młodzi: Tak to nauka sama z latami przychodzi». Tadeusz, na którego niespodzianie spadał Grom taki, wstał zmieszany, chwilę nic nie gadał, Lecz patrzał na rywala coraz straszniej, srożej… 755 Obyczaje, SłowoWtem, wielkim szczęściem, dwakroć kichnął Podkomorzy «Wiwat!» krzyknęli wszyscy; on się wszystkim skłonił I z wolna w tabakierę palcami zadzwonił. Tabakiera ze złota, z brylantów oprawa, A w środku jej był portret króla Stanisława. 760 Ojcu Podkomorzego sam król ją darował, Po ojcu Podkomorzy godnie ją piastował; Gdy w nią dzwonił, znak dawał, że miał głos zabierać. Umilkli wszyscy i ust nie śmieli otwierać. Polowanie, Obyczaje, SzlachcicOn rzekł: «Wielmożni szlachta bracia dobrodzieje, 765 Forum myśliwskim tylko są łąki i knieje; Więc ja w domu podobnych spraw nie decyduję, I posiedzenie nasze na jutro solwuję, I dalszych replik stronom dzisiaj nie dozwolę. Woźny! odwołaj sprawę, na jutro na pole. 770 Jutro i Hrabia z całym myślistwem tu zjedzie, I waszeć z nami ruszysz, Sędzio mój sąsiedzie, I pani Telimena, i panny, i panie, Słowem, zrobim na urząd wielkie polowanie; I Wojski towarzystwa nam też nie odmówi». 775 To mówiąc, tabakierę podawał starcowi. Wojski na ostrym końcu śród myśliwych siedział, Słuchał zmrużywszy oczy, słowa nie powiedział, Choć młodzież nieraz jego zasięgała zdania, Bo nikt lepiej nad niego nie znał polowania. 780 On milczał, szczyptę wziętą z tabakiery ważył W palcach i długo dumał, nim ją w końcu zażył; Kichnął, aż cała izba rozległa się echem, I potrząsając głową, rzekł z gorzkim uśmiechem: «O, jak mnie to starego i smuci, i dziwi! 785 Cóż by to o tym starzy mówili myśliwi, Widząc że w tylu szlachty, w tylu panów gronie, Mają sądzić się spory o charcim ogonie? Cóż by rzekł na to stary Rejtan, gdyby ożył? Wróciłby do Lachowicz i w grób się położył! 790 Co by rzekł wojewoda Niesiołowski stary[90], Który ma dotąd pierwsze na świecie ogary, I dwiestu strzelców trzyma obyczajem pańskim, I ma sto wozów sieci w zamku Worończańskim, A od tylu lat siedzi jak mnich na swym dworze, 795 Nikt go na polowanie uprosić nie może, Białopiotrowiczowi[91] samemu odmówił! Bo cóż by on na waszych polowaniach łowił? ZwierzętaPiękna byłaby sława, ażeby pan taki Wedle dzisiejszej mody jeździł na szaraki! 800 Za moich, panie, czasów, w języku strzeleckim, Dzik, niedźwiedź, łoś, wilk, zwany był zwierzem szlacheckim A zwierzę niemające kłów, rogów, pazurów, Zostawiano dla płatnych sług i dworskich ciurów; Żaden pan nigdy przyjąć nie chciałby do ręki 805 Strzelby, którą zhańbiono sypiąc w nią śrut cienki! PiesTrzymano wprawdzie chartów: bo z łowów wracając, Trafia się, że spod konia mknie się biedak zając: Puszczano wtenczas za nim dla zabawki smycze I na konikach małe goniły panicze 810 Przed oczyma rodziców, którzy te pogonie Ledwie raczyli widzieć, cóż kłócić się o nie! Więc niech jaśnie wielmożny Podkomorzy raczy Odwołać swe rozkazy i niech mi wybaczy, Że nie mogę na takie jechać polowanie, 815 I nigdy na nim noga moja nie postanie! Nazywam się Hreczecha, a od króla Lecha, Żaden za zającami nie jeździł Hreczecha». Tu śmiech młodzieży mowę Wojskiego zagłuszył. Wstano od stołu, pierwszy Podkomorzy ruszył, 820 Z wieku mu i z urzędu ten zaszczyt należy, Idąc kłaniał się damom, starcom i młodzieży; Za nim szedł kwestarz, Sędzia tuż przy bernardynie. Sędzia u progu rękę dał Podkomorzynie, Tadeusz Telimenie, Asesor Krajczance, 825 A pan Rejent na końcu Wojskiej Hreczeszance. Tadeusz z kilku gośćmi poszedł do stodoły, A czuł się pomieszany, zły i niewesoły. Rozbierał myślą wszystkie dzisiejsze wypadki: Spotkanie się, wieczerzę przy boku sąsiadki; 830 A szczególniej mu słowo «ciocia» koło ucha Brzęczało ciągle jako naprzykrzona mucha. Pragnąłby u Woźnego lepiej się wypytać O pani Telimenie, lecz go nie mógł schwytać; Wojskiego też nie widział, bo zaraz z wieczerzy 835 SługaWszyscy poszli za gośćmi, jak sługom należy, Urządzając we dworze izby do spoczynku. Kobieta, Mężczyzna, ObyczajeStarsi i damy spały we dworskim budynku; Młodzież[92] Tadeuszowi prowadzić kazano, W zastępstwie gospodarza, w stodołę na siano. 840 Sen, Noc, GospodarzW pół godziny tak było głucho w całym dworze jako po zadzwonieniu na pacierz w klasztorze; Ciszę przerywał tylko głos nocnego stróża. Usnęli wszyscy. Sędzia sam oczu nie zmruża; Jako wódz gospodarstwa obmyśla wyprawę 845 W pole i w domu przyszłą urządza zabawę. Dał rozkaz ekonomom, wójtom i gumiennym, Pisarzom, ochmistrzyni, strzelcom i stajennym I musiał wszystkie dzienne rachunki przezierać. StrójNareszcie rzekł Woźnemu, że się chce rozbierać. 850 Woźny pas mu odwiązał, pas słucki, pas lity[93], Przy którym świecą gęste kutasy jak kity, Z jednej strony złotogłów w purpurowe kwiaty, Na wywrót jedwab czarny posrebrzany w kraty; Pas taki można równie kłaść na strony obie, 855 Złotą na dzień galowy, a czarną w żałobie. Sam Woźny umiał pas ten odwiązywać, składać; Właśnie tym się zatrudniał i kończył tak gadać: Prawnik, Obyczaje, Sąd«Cóż złego, że przeniosłem stoły do zamczyska? Nikt na tym nic nie stracił, a pan może zyska. 860 Bo przecież o ten zamek dziś toczy się sprawa. My od dzisiaj do zamku nabyliśmy prawa I mimo całą strony przeciwnej zajadłość Dowiodę, że zamczysko wzięliśmy w posiadłość. Wszakże kto gości prosi w zamek na wieczerzę, 865 Dowodzi, że posiadłość tam ma albo bierze; Nawet strony przeciwne weźmiemy na świadki: Pamiętam za mych czasów podobne wypadki». Prawnik, WspomnieniaJuż Sędzia spał. Więc Woźny cicho wszedł do sieni, Siadł przy świecy i dobył książeczkę z kieszeni, 870 Która mu jak Ołtarzyk Złoty zawsze służy, Której nigdy nie rzuca w domu i w podróży. Była to trybunalska wokanda[94]: tam rzędem Stały spisane sprawy, które przed urzędem Woźny sam głosem swoim przed laty wywołał, 875 Albo o których później dowiedzieć się zdołał. Prostym ludziom wokanda zda się imion spisem; Woźnemu jest obrazów wspaniałych zarysem. Czytał więc i rozmyślał: Ogiński z Wizgirdem, Dominikanie z Rymszą, Rymsza z Wysogirdem, 880 Radziwił z Wereszczaką, Giedroić z Rdułtowskim, Obuchowicz z kahałem, Juraha z Piotrowskim, Maleski z Mickiewiczem, a na koniec Hrabia Z Soplicą; i czytając, z tych imion wywabia Pamięć spraw wielkich, wszystkie procesu wypadki, 885 I stają mu przed oczy sąd, strony i świadki; I ogląda sam siebie, jak w żupanie białym, W granatowym kontuszu stał przed trybunałem, Jedna ręka na szabli, a druga do stoła, Przywoławszy dwie strony, «Uciszcie się!» woła. 890 Marząc i kończąc pacierz wieczorny, pomału Usnął ostatni w Litwie woźny trybunału. WojnaTakie były zabawy, spory w one lata Śród cichej wsi litewskiej, kiedy reszta świata We łzach i krwi tonęła;Przywódca gdy ów mąż, bóg wojny, 895 Otoczon chmurą pułków, tysiącem dział zbrojny, Wprzągłszy w swój rydwan orły złote obok srebrnych, Od puszcz Libijskich łatał do Alpów[95] podniebnych, Ciskając grom po gromie, w Piramidy, w Tabor, W Marengo, w Ulm, w Austerlitz. Zwycięstwo i Zabor 900 Biegły przed nim i za nim. Sława czynów tylu, Brzemienna imionami rycerzy, od Nilu Szła hucząc ku północy, aż u Niemna brzegów Odbiła się, jak od skał, od Moskwy szeregów, Które broniły Litwę murami żelaza 905 Przed wieścią dla Rosyi straszną jak zaraza. Przecież nieraz nowina niby kamień z nieba Spadała w Litwę. Bohater, Żołnierz, ŻebrakNieraz dziad żebrzący chleba, Bez ręki lub bez nogi, przyjąwszy jałmużnę, Stanął i oczy wkoło obracał ostróżne. 910 Gdy nie widział we dworze rosyjskich żołnierzy Ani jarmułek, ani czerwonych kołnierzy, Wtenczas kim był, wyznawał: był legijonistą, Przynosi kości stare na ziemię ojczystą, Której już bronić nie mógł… Jak go wtenczas cała 915 Rodzina pańska, jak go czeladka ściskała, Zanosząc się od płaczu! On za stołem siadał I dziwniejsze od baśni historyje gadał. Żołnierz, Syn, WalkaOn opowiadał, jako jenerał[96] Dąbrowski, Z ziemi włoskiej stara się przyciągnąć do Polski, 920 Jak on rodaków zbiera na lombardzkim polu; Jak Kniaziewicz rozkazy daje z Kapitolu I zwycięzca, wydartych potomkom cezarów Rzucił w oczy Francuzów sto krwawych sztandarów[97], Jak Jabłonowski[98] zabiegł, aż kędy pieprz rośnie, 925 Gdzie się cukier wytapia i gdzie w wiecznej wiośnie Pachnące kwitną lasy; z legiją Dunaju Tam wódz Murzyny gromi, a wzdycha do kraju. KaraMowy starca krążyły we wsi po kryjomu; Chłopiec, co je posłyszał, znikał nagle z domu, 930 Lasami i bagnami skradał się tajemnie, Ścigany od Moskali, skakał kryć się w Niemnie I nurkiem płynął na brzeg Księstwa Warszawskiego, Gdzie usłyszał głos miły: «Witaj nam kolego!» Lecz nim odszedł, wyskoczył na wzgórek z kamienia 935 I Moskalom przez Niemen rzekł: «Do zobaczenia!» Tak przekradł się Gorecki, Pac i Obuchowicz, Piotrowski, Obolewski, Rożycki, Janowicz, Mierzejewscy, Brochocki i Bernatowicze, Kupść, Gedymin i inni, których nie policzę: 940 Opuszczali rodziców i ziemię kochaną, I dobra, które na skarb caŚmierć bohaterskarski zabierano. Czasem do Litwy kwestarz z obcego klasztoru Przyszedł, i kiedy bliżej poznał panów dworu, Gazetę im pokazał, wyprutą z szkaplerza. 945 Tam stała wypisana i liczba żołnierza, I nazwisko każdego wodza legijonu, I każdego z nich opis zwycięstwa lub zgonu. Po wielu latach pierwszy raz miała rodzina Wieść o życiu, o chwale i o śmierci syna; 950 Brał dom żałobę, ale powiedzieć nie śmiano Po kim była żałoba, tylko zgadywano W okolicy; i tylko cichy smutek panów, Lub cicha radość, była gazetą ziemianów[99]. Żołnierz, KsiądzTakim kwestarzem tajnym był Robak podobno: 955 Często on z panem Sędzią rozmawiał osobno; Po tych rozmowach zawsze jakowaś nowina Rozeszła się w sąsiedztwie. Postać bernardyna Wydawała, że mnich ten nie zawsze w kapturze Chodził i nie w klasztornym zestarzał się murze. 960 Miał on nad prawym uchem, nieco wyżej skroni, Bliznę, wyciętej skóry na szerokość dłoni, I w brodzie ślad niedawny lancy lub postrzału; Ran tych nie dostał pewnie przy czytaniu mszału. Ale nie tylko groźne wejrzenie i blizny, 965 Lecz sam ruch i głos jego miał coś żołnierszczyzny. Przy mszy, gdy z wzniesionymi zwracał się rękami Od ołtarza do ludu, by mówić: «Pan z wami», To nieraz tak się zręcznie skręcił jednym razem, Jakby prawo w tył robił za wodza rozkazem, 970 I słowa liturgii takim wyrzekł tonem Do ludu, jak oficer stojąc przed szwadronem: Postrzegali to chłopcy służący mu do mszy. Spraw także politycznych był Robak świadomszy, Niźli żywotów świętych; a jeżdżąc po kweście, 975 Często zastanawiał się w powiatowym mieście. Miał pełno interesów: to listy odbierał, Których nigdy przy obcych ludziach nie otwierał, To wysyłał posłańców, ale gdzie i po co Nie powiadał; częstokroć wymykał się nocą 980 Do dworów pańskich, z szlachtą ustawicznie szeptał, I okoliczne wioski dokoła wydeptał, I w karczmach z wieśniakami rozprawiał niemało, A zawsze o tym, co się w cudzych krajach działo. Teraz Sędziego, który już spał od godziny, 985 Przychodzi budzić; pewnie ma jakieś nowiny.
Kto z nas tych lat nie pomni, gdy, młode pacholę, Ze strzelbą na ramieniu świszcząc szedł na pole, Gdzie żaden wał, płot żaden nogi nie utrudza, Gdzie, przestępując miedzę, nie poznasz, że cudza! 990 Bo na Litwie myśliwiec jak okręt na morzu, Gdzie chcesz, jaką chcesz drogą, buja po przestworzu: Czyli jak prorok patrzy w niebo, gdzie w obłoku Wiele jest znaków widnych strzeleckiemu oku; Czy jak czarownik gada z ziemią, która, głucha 995 Dla mieszczan, mnóstwem głosów szepce mu do ucha. PtakTam derkacz wrzasnął z łąki, szukać go daremnie, Bo on szybuje w trawie jako szczupak w Niemnie; Tam ozwał się nad głową ranny wiosny dzwonek, Również głęboko w niebie schowany skowronek; 1000 Ówdzie orzeł szerokim skrzydłem przez obszary Zaszumiał, strasząc wróble, jak kometa cary; Zaś jastrząb, pod jasnymi wiszący błękity, Trzepie skrzydłem jak motyl na szpilce przybity, Aż ujrzawszy wśród łąki ptaka lub zająca, 1005 Runie nań z góry jako gwiazda spadająca. Kiedyż nam Pan Bóg wrócić z wędrówki dozwoli, I znowu dom zamieszkać na ojczystej roli, I służyć w jeździe, która wojuje szaraki, Albo w piechocie, która nosi broń na ptaki, 1010 Nie znać innych prócz kosy i sierpa rynsztunków[100], I innych gazet, oprócz domowych rachunków! SłońceNad Soplicowem słońce weszło i już padło Na strzechy i przez szpary w stodołę się wkradło; I po ciemnozielonym, świeżym, wonnym sianie, 1015 Z którego młodzież sobie zrobiła posłanie, Rozpływały się złote, migające pręgi Z otworu czarnej strzechy jak z warkocza wstęgi; I słońce usta sennych promykiem poranka Drażni jak dziewczę kłosem budzące kochanka. 1020 Zwierzęta, Wieś, Świt, DźwiękJuż wróble skacząc, świerkać[101] zaczęły pod strzechą; Już trzykroć gęgnął gąsior, a za nim jak echo Odezwały się chórem kaczki i indyki I słychać bydła w pole idącego ryki. Wstała młodzież. Tadeusz jeszcze senny leży; 1025 Bo też najpóźniej zasnął. Z wczorajszej wieczerzy Wrócił tak niespokojny, że o kurów pianiu Jeszcze oczu nie zmrużył, a na swym posłaniu Tak kręcił się, że w siano jak w wodę utonął, I spał twardo, aż zimny wiatr w oczy mu wionął, 1030 Gdy skrzypiące stodoły drzwi otwarto z trzaskiem, I bernardyn, ksiądz Robak, wszedł z węzlastym paskiem, «Surge puer[102]!» wołając i ponad barkami Rubasznie wywijając pasek z ogórkami[103]. PolowanieJuż na dziedzińcu słychać myśliwskie okrzyki; 1035 Wyprowadzają konie, zajeżdżają bryki, Ledwie dziedziniec taką gromadę ogarnie, Odezwały się trąby, otworzono psiarnie; Zgraja chartów, wypadłszy, wesoło skowycze[104]; Widząc rumaki szczwaczów[105], dojeżdżaczów[106] smycze, 1040 Psy jak szalone cwałem śmigają po dworze, Potem biegną i kładą szyje na obroże: Wszystko to bardzo dobre polowanie wróży; Nareszcie Podkomorzy dał rozkaz podróży. Ruszyli szczwacze z wolna, jeden tuż za drugim; 1045 Ale za bramą rzędem rozbiegli się długim. Honor, KonfliktW środku jechali obok Asesor z Rejentem; A choć na siebie czasem patrzyli ze wstrętem, Rozmawiali przyjaźnie, jak ludzie honoru Idąc na rozstrzygnienie śmiertelnego sporu: 1050 Nikt ze słów zawziętości ich poznać nie zdoła; Pan Rejent wiódł Kusego, Asesor Sokoła. Z tyłu damy w pojazdach; młodzieńcy, stronami Cwałując tuż przy kołach, gadali z damami. Ksiądz Robak po dziedzińcu wolnym chodził krokiem 1055 Kończąc ranne pacierze; ale rzucał okiem Na pana Tadeusza, marszczył się, uśmiechał, Wreszcie kiwnął nań palcem, Tadeusz podjechał; Robak palcem po nosie dawał mu znak groźby: Lecz mimo Tadeusza pytania i prośby, 1060 Ażeby mu wyraźnie, co chce, wytłumaczył, Bernardyn odpowiedzieć ni spojrzeć nie raczył; Kaptur tylko nasunął i pacierz swój kończył, Więc Tadeusz odjechał i z gośćmi się złączył. PolowanieWłaśnie wtenczas[107] myśliwi smycze zatrzymali, 1065 I wszyscy nieruchomi w miejscach swoich stali; Jeden drugiemu ręką dawał znak milczenia, ZwierzętaA wszyscy obrócili oczy do kamienia, Nad którym stał pan Sędzia. On zwierza obaczył I rąk skinieniem swoje rozkazy tłumaczył. 1070 Pojęli wszyscy: stoją, a środkiem po roli Asesor i pan Rejent kłusują powoli. Tadeusz, będąc bliższy, obydwu wyprzedził, Stanął obok Sędziego i oczyma śledził. Dawno już nie był w polu; na szarej przestrzeni 1075 Strach, Przyroda nieożywionaTrudno dojrzeć szaraka, zwłaszcza śród kamieni. Pokazał mu pan Sędzia; siedział biedny zając, Płaszcząc się pod kamieniem, uszy nadstawiając, OkoOkiem czerwonym spotkał myśliwców wejrzenie I jakby urzeczony, czując przeznaczenie, 1080 Ze strachu od ich oczu nie mógł zwrócić oka, I pod opoką[108] siedział martwy jak opoka. Tymczasem kurz na roli rośnie coraz bliżéj; Pędzi na smyczy Kusy, za nim Sokół chyży[109], Tuż Asesor z Rejentem razem wrzaśli z tyłu: 1085 «Wyczha[110], wyczha!» i z psami znikli w kłębach pyłu. Kiedy tak za szarakiem goniono, tymczasem Ukazał się pan Hrabia pod zamkowym lasem. Wiedziano w okolicy, że ten pan nie może Nigdy nigdzie stawić się w naznaczonej porze. 1090 I dziś zaspał poranek; więc na sługi zrzędził, Widząc myśliwców w polu cwałem do nich pędził. Strój, PolowanieSurdut swój angielskiego kroju, biały, długi, Połami na wiatr puścił; z tyłu konno sługi, W kapeluszach jak grzybki, czarnych, lśniących, małych, 1095 W kurtkach, w butach stryflastych[111], w pantalonach[112] białych: Sługi, które pan Hrabia tym kształtem odzieje, Nazywają się w jego pałacu dżokeje[113]. Cwałująca czereda zleciała na błonia, Gdy Hrabia ujrzał zamek i zatrzymał konia. 1100 Zamek, RuinyPierwszy raz widział zamek z rana i nie wierzył, Że to były też same mury; tak odświeżył I upięknił poranek zarysy budowy: Zadziwił się pan Hrabia na widok tak nowy. Wieża zdała się dwakroć wyższa, bo stercząca 1105 Nad mgłą ranną; dach z blachy złocił się od słońca, Pod nim błyszczała w kratach reszta szyb wybitych, Łamiąc promienie wschodu w tęczach rozmaitych; Niższe piętra oblała tumanu powłoka, Rozpadliny i szczerby zakryła od oka; 1110 Krzyk dalekich myśliwców wiatrami przygnany, Odbijał się kilkakroć o zamkowe ściany: Przysiągłbyś, że krzyk z zamku, że pod mgły zasłoną Mury odbudowano i znów zaludniono. Pozycja społeczna, Obyczaje, PanHrabia lubił widoki niezwykłe i nowe, 1115 Zwał je romansowymi; mawiał, że ma głowę Romansową: w istocie był wielkim dziwakiem. Nieraz, pędząc za lisem albo za szarakiem, Nagle stawał i w niebo poglądał żałośnie, Jak kot, gdy ujrzy wróble na wysokiej sośnie; 1120 Często bez psa, bez strzelby, błąkał się po gaju Jak rekrut zbiegły; często siadał przy ruczaju Nieruchomy, schyliwszy głowę nad potokiem, Jak czapla wszystkie ryby chcąca pozrzeć[114] okiem: Takie były Hrabiego dziwne obyczaje. 1125 Wszyscy mówili, że mu czegoś nie dostaje; Szanowano go przecież, bo pan z prapradziadów, Bogacz, dobry dla chłopów, ludzki dla sąsiadów, Nawet dla Żydów. Hrabski koń, zwrócony z drogi, 1130 Prosto kłusował polem aż pod zamku progi. Hrabia samotny wzdychał, poglądał na mury, Wyjął papier, ołówek i kreślił figury. Wtem, spojrzawszy w bok — ujrzał o dwadzieścia kroków Sługa, Szlachcic, WiernośćCzłowieka, który, równie miłośnik widoków, 1135 Z głową zadartą, ręce włożywszy w kieszenie, Zdawało się, że liczył oczyma kamienie. Poznał go zaraz, ale musiał kilka razy Krzyknąć, nim głos Hrabiego usłyszał Gerwazy. Szlachcic to był, służący dawnych zamku panów, 1140 Pozostały ostatni z Horeszki dworzanów; Starzec wysoki, siwy, twarz miał czerstwą, zdrową, Zmarszczkami pooraną, posępną, surową. Dawniej pomiędzy szlachtą z wesołości słynął; Ale od bitwy, w której dziedzic zamku zginął, 1145 Gerwazy się odmienił i już od lat wielu Ani był na kiermaszu, ani na weselu; Odtąd jego dowcipnych żartów nie słyszano, I uśmiechu na jego twarzy nie widziano. Zawsze nosił Horeszków liberyją[115] dawną; 1150 Kurtę z połami żółtą, galonem oprawną, Który dziś żółty, dawniej zapewne był złoty, Wkoło szyte jedwabiem herbowe klejnoty[116], Półkozice: i stąd też cała okolica Półkozicem przezwała starego szlachcica. 1155 Czasem też od przysłowia, które bez ustanku Powtarzał, nazywano go także Mopanku; Czasem Szczerbcem, że całą łysinę miał w szczerbach; Lecz on zwał się Rębajło, a o jego herbach Nie wiadomo. Klucznikiem[117] siebie tytułował, 1160 Iż ten urząd na zamku przed laty piastował. I dotąd nosił wielki pęk kluczy za pasem, Uwiązany na taśmie ze srebrnym kutasem[118], Choć nie miał co otwierać, bo zamku podwoje Stały otworem. Przecież, wynalazł drzwi dwoje; 1165 Sam je własnym nakładem naprawił i wstawił, I drzwi tych odmykaniem codziennie się bawił. W jednej z izb pustych, obrał mieszkanie dla siebie; Mogąc żyć u Hrabiego na łaskawym chlebie, Nie chciał, bo wszędzie tęsknił i czuł się niezdrowym, 1170 Jeżeli nie oddychał powietrzem zamkowym. Skoro ujrzał Hrabiego, czapkę z głowy schwycił, I krewnego swych panów ukłonem zaszczycił, Chyląc łysinę wielką, świecącą z daleka, I naciętą od licznych kordów jak nasieka[119]; 1175 Gładził ją ręką, podszedł, i jeszcze raz nisko Skłoniwszy się, rzekł smutnie: «Mopanku, panisko, Daruj mnie, że tak mówię, jaśnie grafie[120] panie, To jest mój zwyczaj, nie zaś nieuszanowanie: »mopanku« powiadali wszyscy Horeszkowie, 1180 Ostatni Stolnik, pan mój, miał takie przysłowie… Zamek, WłasnośćCzyż to prawda, mopanku, że pan grosza skąpisz Na proces i ten zamek Soplicom ustąpisz? Nie wierzyłem, lecz w całym powiecie tak słychać». Tu, poglądając w zamek, nie przestawał wzdychać. 1185 «Cóż dziwnego — rzekł Hrabia — koszt wielki, a nuda Jeszcze większa; chcę skończyć, lecz szlachcic maruda Upiera się; przewidział, że mię znudzić może: Dłużej też nie wytrzymam i dzisiaj broń złożę, Przyjmę warunki zgody, jakie mi sąd poda…» 1190 «Zgody? — krzyknął Gerwazy — z Soplicami zgoda? Z Soplicami, mopanku?» — To mówiąc wykrzywił Usta, jakby nad własną mową się zadziwił. «Zgoda i Soplicowie! Mopanku, panisko, Pan żartuje, co? Zamek, Horeszków siedlisko, 1195 Ma pójść w ręce Sopliców? Niech pan tylko raczy Zsiąść z konia. Pójdźmy w zamek. Niech no pan obaczy. Pan sam nie wie, co robi. Niech się pan nie wzbrania, Zsiadaj pan» — i przytrzymał strzemię do zsiadania. Zamek, WspomnieniaWeszli w zamek; Gerwazy stanął w progu sieni: 1200 Szlachcic, Zabawa«Tu — rzekł — dawni panowie dworem otoczeni, Często siadali w krzesłach w poobiedniej porze. Pan godził spory włościan lub w dobrym humorze Gościom różne ciekawe historyje prawił, Albo ich powieściami i żarty się bawił, 1205 A młodzież na dziedzińcu biła się w palcaty[121], Lub ujeżdżała pańskie tureckie bachmaty[122]». Weszli w sień. Rzekł Gerwazy: Szlachcic, Alkohol, Uczta, Obyczaje, Zabawa«W tej ogromnej sieni Brukowanej nie znajdziesz pan tyle kamieni, Ile tu pękło beczek wina w dobrych czasach; 1210 Szlachta ciągnęła kufy[123] z piwnicy na pasach, Sproszona na sejm albo sejmik powiatowy, Albo na imieniny pańskie, lub na łowy. Podczas uczty na chorze[124] tym kapela stała, I w organ[125], i w rozliczne instrumenty grała[126]; 1215 A gdy wnoszono zdrowie, trąby jak w dniu sądnym Grzmiały z choru; wiwaty szły ciągiem porządnym: Pierwszy wiwat za zdrowie Króla Jegomości, Potem prymasa, potem Królowej Jejmości, Potem szlachty i całej Rzeczypospolitej, 1220 A na koniec po piątej szklanicy wypitej, Wnoszono: »Kochajmy się«. Wiwat bez przestanku, Który dniem okrzykniony, brzmiał aż do poranku; A już gotowe stały cugi[127] i podwody, Aby każdego odwieźć do jego gospody». 1225 Przeszli już kilka komnat. Gerwazy w milczeniu, Tu wzrok na ścianie wstrzymał, ówdzie na sklepieniu, Przywołując pamiątkę tu smutną, tam miłą; Czasem, jakby chciał mówić: «Wszystko się skończyło», Kiwnął żałośnie głową; czasem machnął ręką: 1230 Widać, że mu wspomnienie samo było męką, I że je chciał odpędzić. Aż się zatrzymali Na górze, w wielkiej, niegdyś zwierciadlanej sali. Dziś wydartych zwierciadeł stały puste ramy, Okna bez szyb, z krużgankiem wprost naprzeciw bramy. 1235 Tu wszedłszy, starzec głowę zadumaną skłonił I twarz zakrył rękami; a gdy ją odsłonił, Miała wyraz żałości wielkiej i rozpaczy. Hrabia, chociaż nie wiedział, co to wszystko znaczy, Poglądając w twarz starca czuł jakieś wzruszenie, 1240 Rękę mu ścisnął; chwilę trwało to milczenie, Przerwał je starzec, trzęsąc wzniesioną prawicą: «Nie masz zgody, mopanku, pomiędzy Soplicą I krwią Horeszków; w panu krew Horeszków płynie, Jesteś krewnym Stolnika, po matce łowczynie, 1245 Która się rodzi z drugiej córki kasztelana, Który był, jak wiadomo, wujem mego pana. Słuchaj pan historyi swej własnej rodzinnej, Która się stała właśnie w tej izbie, nie innej. Kobieta, Mężczyzna, Ojciec, Córka, Małżeństwo, Pozycja społecznaNieboszczyk pan mój, Stolnik, pierwszy pan w powiecie, 1250 Bogacz i familiant[128], miał jedyne dziecię, Córkę piękną jak anioł; więc się zalecało Stolnikównie i szlachty, i paniąt niemało. Między szlachtą był jeden wielki paliwoda[129], Kłótnik, Jacek Soplica, zwany Wojewoda 1255 Przez żart; w istocie wiele znaczył w województwie, Bo rodzinę Sopliców miał jakby w dowództwie, I trzystu ich kreskami rządził wedle woli, Choć sam nic nie posiadał prócz kawałka roli, Szabli i wielkich wąsów od ucha do ucha. 1260 Owoż pan Stolnik nieraz wzywał tego zucha, I ugaszczał w pałacu, zwłaszcza w czas sejmików, Popularny dla jego krewnych i stronników. Wąsal tak wzbił się w dumę łaskawym przyjęciem, Że mu się uroiło zostać pańskim zięciem. 1265 Do zamku nieproszony coraz częściej jeździł, W końcu u nas jak w swoim domu się zagnieździł. I już miał się oświadczać: lecz pomiarkowano, I czarną mu polewkę[130] do stołu podano. Podobno Stolnikównie wpadł Soplica w oko, 1270 Ale przed rodzicami taiła głęboko. Bitwa, Dworek, SzlachcicByło to za Kościuszki czasów; pan popierał Prawo trzeciego maja i już szlachtę zbierał, Aby konfederatom ciągnąć ku pomocy, Gdy nagle Moskwa zamek opasała w nocy. 1275 Ledwie był czas z moździerza na trwogę wypalić, Podwoje dolne zamknąć i ryglem zawalić. W zamku całym był tylko: pan Stolnik, ja, pani, Kuchmistrz i dwóch kuchcików, wszyscy trzej pijani, Proboszcz, lokaj, hajducy czterej, ludzie śmiali. 1280 Więc za strzelby, do okien. Aż tu tłum Moskali, Krzycząc: »Ura!«, od bramy wali po tarasie; My im ze strzelb dziesięciu palnęli »A zasie«. Nic tam nie było widać; słudzy bez ustanku Strzelali z dolnych pięter, a ja i pan z ganku. 1285 Wszystko szło pięknym ładem, choć w tak wielkiej trwodze: Dwadzieścia strzelb leżało tu na tej podłodze; Wystrzeliliśmy jedną, podawano drugą. Ksiądz proboszcz zatrudniał się czynnie tą usługą, I pani, i panienka, i nadworne panny: 1290 Trzech było strzelców, a szedł ogień nieustanny. Grad kul sypały z dołu moskiewskie piechury; My z rzadka, ale celniej dogrzewali z góry. Trzy razy aż pode drzwi to chłopstwo się wparło, Ale za każdym razem trzech nogi zadarło, 1295 Więc uciekli pod lamus[131]; a już był poranek. Pan Stolnik wesół wyszedł ze strzelbą na ganek, I skoro spod lamusa Moskal łeb wychylił, On dawał zaraz ognia, a nigdy nie mylił; Za każdym razem czarny kaszkiet w trawę padał 1300 I już się rzadko który zza ściany wykradał. Stolnik, widząc strwożone swe nieprzyjaciele, Myślił zrobić wycieczkę, porwał karabelę[132] I z ganku krzycząc sługom wydawał rozkazy; Śmierć, Morderstwo, Pan, Sługa, ZemstaObróciwszy się do mnie, rzekł: »Za mną Gerwazy!« 1305 Wtem strzelono spod bramy… Stolnik się zająknął, Zaczerwienił się, zbladnął, chciał mówić, krwią chrząknął: Postrzegłem wtenczas kulę, wpadła w piersi same. Pan słaniając się, palcem ukazał na bramę: Poznałem tego łotra Soplicę! poznałem! 1310 Po wzroście i po wąsach! Jego to postrzałem Zginął Stolnik, widziałem! Łotr jeszcze do góry Wzniesioną trzymał strzelbę, jeszcze dym szedł z rury! Wziąłem go na cel; zbójca stał jak skamieniały! Dwa razy dałem ognia, i oba wystrzały 1315 Chybiły: czym ze złości, czy z żalu źle mierzył… Usłyszałem wrzask kobiet, spojrzałem — pan nie żył». Tu Gerwazy umilknął i łzami się zalał, Potem rzekł kończąc: «Moskal już wrota wywalał: Bo po śmierci Stolnika stałem bezprzytomnie, 1320 I nie widziałem, co się działo wokoło mnie. Szczęściem, na odsiecz przyszedł nam Parafianowicz, Przywiódłszy Mickiewiczów dwiestu[133] z Horbatowicz, Którzy są szlachta liczna i dzielna, człek w człeka, A nienawidzą rodu Sopliców od wieka. 1325 Tak zginął pan potężny, pobożny i prawy, Który miał w domu krzesła, wstęgi i buławy, Ojciec włościan, brat szlachty; i nie miał po sobie Syna, który by zemstę poprzysiągł na grobie! Ale miał sługi wierne. Ja w krew jego rany 1330 Obmoczyłem mój rapier Scyzorykiem zwany (Zapewne pan o moim słyszał Scyzoryku, Sławnym na każdym sejmie, targu i sejmiku). Przysiągłem wyszczerbić go na Sopliców karkach, Ścigałem ich na sejmach, zajazdach, jarmarkach. 1335 Dwóch zarąbałem w kłótni, dwóch na pojedynku; Jednego podpaliłem w drewnianym budynku, Kiedyśmy zajeżdżali z Rymszą Korelicze: Upiekł się tam jak piskorz; a tych nie policzę, Którym uszy obciąłem. Jeden tylko został, 1340 Który dotąd ode mnie pamiątki nie dostał: Rodzoniutki braciszek owego wąsala! Żyje dotąd i z swoich bogactw się przechwala, Zamku Horeszków tyka swych kopców krawędzią, Szanowany w powiecie, ma urząd, jest Sędzią! 1345 I pan mu zamek oddasz? Niecne jego nogi Mają krew pana mego zetrzeć z tej podłogi? O nie! Póki Gerwazy ma choć za grosz duszy, I tyle sił, że jednym małym palcem ruszy Scyzoryk swój wiszący dotychczas na ścianie, 1350 Póty Soplica tego zamku nie dostanie!» «O! — krzyknął Hrabia, ręce podnosząc do góry — Dobre miałem przeczucie, żem lubił te mury! Choć nie wiedziałem, że w nich taki skarb się mieści, Tyle scen dramatycznych i tyle powieści! 1355 Skoro zamek mych przodków Soplicom zagrabię, Ciebie osadzę w murach jak mego burgrabię[134]. Twoja powieść, Gerwazy, zajęła mię mocno. Szkoda, żeś mię nie przywiódł tu w godzinę nocną; Udrapowany płaszczem, siadłbym na ruinach, 1360 A ty byś mi o krwawych rozpowiadał czynach. Szkoda, że masz niewielki dar opowiadania! Nieraz takie słyszałem i czytam podania; W Anglii[135] i w Szkocyi każdy zamek lordów, W Niemczech każdy dwór grafów był teatrem mordów. 1365 Honor, DziedzictwoW każdej dawnej, szlachetnej, potężnej rodzinie Jest wieść o jakimś krwawym lub zdradzieckim czynie, Po którym zemsta spływa na dziedziców w spadku: W Polsce pierwszy raz słyszę o takim wypadku. Czuję, że we mnie mężnych krew Horeszków płynie! 1370 Wiem, co winienem sławie i mojej rodzinie. Tak, muszę zerwać wszelkie z Soplicą układy, Choćby do pistoletów przyszło lub do szpady! Honor każe». Rzekł, ruszył uroczystym krokiem, A Gerwazy szedł z tyłu w milczeniu głębokiem. 1375 Przed bramą stanął Hrabia, sam do siebie gadał, Poglądając na zamek prędko na koń wsiadał, Tak samotną rozmowę kończąc roztargniony: «Szkoda, że ten Soplica stary nie ma żony Lub córki pięknej, której ubóstwiałbym wdzięki! 1380 Kochając i nie mogąc otrzymać jej ręki, Nowa by się w powieści zrobiła zawiłość: Tu serce, tam powinność — tu zemsta, tam miłość!» Tak szepcąc spiął ostrogi; koń leciał do dworu, Gdy z drugiej strony strzelcy wyjeżdżali z boru. 1385 Hrabia lubił myślistwo, ledwie strzelców zoczył[136], Zapomniawszy o wszystkim, prosto ku nim skoczył, Mijając bramę, ogród, płoty: gdy w zawrocie Obejrzał się, i konia zatrzymał przy płocie. OgródBył sad. — 1390 Drzewa owocne, zasadzone w rzędy, Ocieniały szerokie pole; spodem grzędy. Tu kapusta, sędziwe schylając łysiny, Siedzi i zda się dumać o losach jarzyny; Tam, plącząc stronki w marchwi zielonej warkoczu, 1395 Wysmukły bób obraca na nią tysiąc oczu; Owdzie podnosi złotą kitę kukuruza[137]; Gdzieniegdzie otyłego widać brzuch harbuza[138], Który od swej łodygi aż w daleką stronę, Wtoczył się jak gość między buraki czerwone. 1400 Grzędy rozcięte miedzą; Roślinyna każdym przykopie[139] Stoją jakby na straży w szeregach konopie, Cyprysy jarzyn; ciche, proste i zielone, Ich liście i woń służą grzędom za obronę, Bo przez ich liście nie śmie przecisnąć się żmija, 1405 A ich woń gąsienice i owad zabija. KwiatyDalej maków białawe górują badyle; Na nich, myślisz, iż rojem usiadły motyle Trzepiotąc skrzydełkami, na których się mieni Z rozmaitością tęczy blask drogich kamieni: 1410 Tylą farb żywych, różnych, mak źrenicę mami. W środku kwiatów, jak pełnia pomiędzy gwiazdami, Krągły słonecznik licem wielkim, gorejącem, Od wschodu do zachodu kręci się za słońcem. Kobieta, Mężczyzna, Pozycja społecznaPod płotem wąskie, długie, wypukłe pagórki, 1415 Bez drzew, krzewów i kwiatów: ogród na ogórki. Pięknie wyrosły; liściem wielkim, rozłożystym, Okryły grzędy jakby kobiercem fałdzistym. Pośrodku szła dziewczyna w bieliznę[140] ubrana, W majowej zieloności tonąc po kolana; 1420 Z grzęd zniżając się w bruzdy, zdała się nie stąpać, Ale pływać po liściach, w ich barwie się kąpać. Słomianym kapeluszem osłoniła głowę, Od skroni powiewały dwie wstążki różowe I kilka puklów światłych, rozwitych warkoczy; 1425 Na ręku miała koszyk, w dół spuściła oczy, Prawą rękę podniosła niby do chwytania, Jako dziewczę, gdy rybki w kąpieli ugania Bawiące się z jej nóżką, tak ona co chwila Z rękami i koszykiem po owoc się schyla, 1430 Który stopą nadtrąci lub dostrzeże okiem. Pan Hrabia zachwycony tak cudnym widokiem Stał cicho. Słysząc tętent towarzyszów w dali, Ręką dał znak, ażeby wstrzymać konie; stali. PtakOn patrzył z wyciągniętą szyją, jak dziobaty 1435 Żuraw z dala od stada gdy odprawia czaty, Stojąc na jednej nodze, z czujnymi oczyma, I by nie zasnąć, kamień w drugiej nodze trzyma. Zbudził Hrabiego szelest na plecach i skroni; Był to bernardyn, kwestarz Robak, a miał w dłoni 1440 Podniesione do góry węzłowate sznurki: «Ogórków chcesz Waść — krzyknął — oto masz ogórki! Wara, panie, od szkody; na tutejszej grzędzie Nie dla Waszeci owoc, nic z tego nie będzie». Potem palcem pogroził, kaptura poprawił, 1445 I odszedł. Hrabia jeszcze chwilę w miejscu bawił, Śmiejąc się i klnąc razem tej nagłej przeszkodzie. Okiem powrócił w ogród, ale już w ogrodzie Nie było jej; mignęła tylko śród okienka Jej różowa wstążeczka i biała sukienka. 1450 Widać na grzędach, jaką przeleciała drogą, Bo liść zielony, w biegu potrącony nogą, Podnosił się, drżał chwilę, aż się uspokoił, Jak woda, którą ptaszek skrzydłami rozkroił. A na miejscu, gdzie stała, tylko porzucony 1455 Koszyk mały z rokity[141], denkiem wywrócony, Pogubiwszy owoce na liściach zawisał, I wśród fali zielonej jeszcze się kołysał. Po chwili wszędzie było samotnie i głucho. Hrabia oczy w dom utkwił i natężył ucho; 1460 Zawsze dumał, a strzelcy zawsze nieruchomie Za nim stali. Aż w cichym i samotnym domie[142] Wszczął się naprzód szmer, potem gwar i krzyk wesoły Jak w ulu pustym, kiedy weń wlatują pszczoły. Był to znak, że wracali goście z polowania, 1465 I krzątała się służba około śniadania. Jedzenie, ObyczajeJakoż po wszystkich izbach panował ruch wielki: Roznoszono potrawy, sztućce i butelki. Mężczyźni tak jak weszli, w swych zielonych strojach, Z talerzami, z szklankami, chodząc po pokojach, 1470 Jedli, pili lub wsparci na okien uszakach[143], Rozprawiali o flintach[144], chartach i szarakach. Podkomorstwo i Sędzia przy stole; a w kątku Panny szeptały z sobą. Nie było porządku, Jaki się przy obiadach i wieczerzach chowa; 1475 Była to w staropolskim domu moda nowa: Przy śniadaniach pan Sędzia, choć nierad, pozwalał Na taki nieporządek, lecz go nie pochwalał. Jedzenie, ObyczajeRóżne też były dla dam i mężczyzn potrawy: Tu roznoszono tace z całą służbą kawy, 1480 Tace ogromne, w kwiaty ślicznie malowane, Na nich kurzące wonnie imbryki blaszane I z porcelany saskiej złote filiżanki; Przy każdej garnuszeczek mały do śmietanki. Takiej kawy, jak w Polszcze, nie ma w żadnym kraju: 1485 W Polszcze, w domu porządnym, z dawnego zwyczaju, Jest do robienia kawy osobna niewiasta, Nazywa się kawiarka; ta sprowadza z miasta, Lub z wicin[145] bierze ziarna w najlepszym gatunku I zna tajne sposoby gotowania trunku, 1490 Który ma czarność węgla, przejrzystość bursztynu, Zapach moki i gęstość miodowego płynu. Wiadomo, czym dla kawy jest dobra śmietana; Na wsi nietrudno o nią: bo kawiarka z rana, Przystawiwszy imbryki, odwiedza mleczarnie 1495 I sama lekko świeży nabiału kwiat garnie Do każdej filiżanki w osobny garnuszek, Aby każdą z nich ubrać w osobny kożuszek. Panie starsze, już wcześniej wstawszy, piły kawę; Teraz drugą dla siebie zrobiły potrawę 1500 Z gorącego, śmietaną bielonego piwa, W którym twaróg gruzłami posiekany pływa. Zaś dla mężczyzn wędliny leżą do wyboru: Półgęski[146] tłuste, kumpie[147], skrzydliki ozoru, Wszystkie wyborne, wszystkie sposobem domowym 1505 Uwędzone w kominie dymem jałowcowym; W końcu wniesiono zrazy na ostatnie danie: Takie bywało w domu Sędziego śniadanie. We dwóch izbach dwa różne skupiły się grona: Starszyzna przy stoliku małym zgromadzona 1510 Mówiła o sposobach nowych gospodarskich, O nowych coraz sroższych ukazach cesarskich; Podkomorzy krążące o wojnie pogłoski Oceniał i wyciągał polityczne wnioski. Panna Wojska, włożywszy okulary sine, 1515 Zabawiała kabałą[148] z kart Podkomorzynę. Polowanie, KonfliktW drugiej izbie toczyła młodzież rzecz o łowach W spokojniejszych i cichszych niż zwykle rozmowach: Bo Asesor i Rejent, oba mówcy wielcy, Pierwsi znawcy myślistwa i najlepsi strzelcy, 1520 Siedzieli przeciw sobie mrukliwi i gniewni. Oba dobrze poszczuli, oba byli pewni Zwycięstwa swoich chartów: gdy pośród równiny Znalazł się zagon chłopskiej niezżętej jarzyny. Tam wpadł zając; już Kusy, już go Sokół imał[149], 1525 Gdy Sędzia dojeżdżaczy na miedzy zatrzymał. Musieli być posłuszni, chociaż w wielkim gniewie; Psy powróciły same i nikt pewnie nie wie, Czy zwierz uszedł, czy wzięty; nikt zgadnąć nie zdoła, Czy wpadł w paszczę Kusego, czyli też Sokoła, 1530 Czyli obydwu razem: różnie sądzą strony, I spór na dalsze czasy trwał nierozstrzygniony[150]. Wojski stary od izby do izby przechodził, Po obu stronach oczy roztargnione wodził, Nie mieszał się w myśliwych ni w starców rozmowę 1535 I widać, że czym innym zajętą miał głowę. Nosił skórzaną plackę: czasem w miejscu stanie, Duma długo i — muchę zabije na ścianie. Kobieta, Mężczyzna, StarośćTadeusz z Telimeną, pomiędzy izbami Stojąc we drzwiach na progu, rozmawiali sami. 1540 Niewielki oddzielał ich od słuchaczów przedział, Więc szeptali. Tadeusz teraz się dowiedział: Że ciocia Telimena jest bogata pani, Że nie są kanonicznie z sobą powiązani Zbyt bliskim pokrewieństwem; i nawet niepewno[151], 1545 Czy ciocia Telimena jest synowca krewną, Choć ją stryj zowie siostrą, bo wspólni rodzice Tak ich kiedyś nazwali mimo lat różnicę; Że potem ona żyjąc w stolicy czas długi Wyrządziła niezmierne Sędziemu usługi; 1550 Stąd ją Sędzia szanował bardzo i przed światem Lubił, może z próżności, nazywać się bratem, Czego mu Telimena przez przyjaźń nie wzbrania. Ulżyły Tadeusza sercu te wyznania. Wiele też innych rzeczy sobie oświadczyli; 1555 A wszystko to się stało w jednej krótkiej chwili. Polowanie, Obyczaje, PrawoAle w izbie na prawo, kusząc Asesora, Rzekł Rejent mimojazdem[152]: «Ja mówiłem wczora, Że polowanie nasze udać się nie może: Jeszcze zbyt wcześnie, jeszcze na pniu stoi zboże 1560 I mnóstwo sznurów chłopskiej niezżętej jarzyny: Stąd i Hrabia nie przybył mimo zaprosiny. Hrabia na polowaniu bardzo dobrze zna się, Nieraz gadał o łowów i miejscu, i czasie; Hrabia chował się w obcych krajach od dzieciństwa 1565 I powiada, że to jest znakiem barbarzyństwa Polować, tak jak u nas, bez żadnego względu Na artykuły ustaw, przepisy urzędu, Nie szanując niczyich kopców ani miedzy, Jeździć po cudzym gruncie, bez dziedzica wiedzy, 1570 Wiosną równie jak latem zbiegać pola, knieje, Zabijać nieraz lisa, właśnie gdy linieje, Albo cierpieć, iż kotną[153] samicę zajęczą Charty w runi uszczują, a raczej zamęczą, Z wielką szkodą zwierzyny. Stąd się Hrabia żali, 1575 Że cywilizacyja większa u Moskali; Bo tam o polowaniu są ukazy cara I dozór policyi, i na winnych kara». Telimena ku lewej izbie obrócona Wachlując batystową chusteczką ramiona: 1580 Rosja, Urzędnik, Władza, Obyczaje, Pies«Jak mamę kocham — rzekła — Hrabia się nie myli. Znam ja dobrze Rosyją. Państwo nie wierzyli, Gdy im nieraz mówiłam, jak tam z wielu względów Godna pochwały czujność i srogość urzędów. Byłam ja w Petersburku, nie raz, nie dwa razy! 1585 Miłe wspomnienia! wdzięczne przeszłości obrazy! Co za miasto! Nikt z panów nie był w Petersburku? Chcecie może plan widzieć? Mam plan miasta w biurku. Latem świat petersburski zwykł mieszkać na daczy, To jest w pałacach wiejskich (dacza wioskę znaczy). 1590 Mieszkałam w pałacyku, tuż nad Newą rzeką, Niezbyt blisko od miasta i niezbyt daleko, Na niewielkim, umyślnie sypanym pagórku: Ach, co to był za domek! Plan mam dotąd w biurku. Otóż, na me nieszczęście, najął dom w sąsiedztwie 1595 Jakiś mały czynownik[154] siedzący na śledztwie; Trzymał kilkoro chartów[155]: co to za męczarnie, Gdy blisko mieszka mały czynownik i psiarnie! Ilekroć z książką wyszłam sobie do ogrodu, Użyć księżyca blasku, wieczornego chłodu 1600 Zaraz i pies przyleciał, i kręcił ogonem, I strzygł uszami, właśnie jakby był szalonym. Nieraz się nalękałam. Serce mi wróżyło Z tych psów jakieś nieszczęście: tak się też zdarzyło. Bo gdym szła do ogrodu pewnego poranka, 1605 Chart u nóg mych zadławił mojego kochanka Bonończyka! Ach, była to rozkoszna psina, Miałam ją w podarunku od księcia Sukina Na pamiątkę; rozumna, żywa jak wiewiórka: Mam jej portrecik, tylko nie chcę iść do biurka. 1610 Widząc ją zadławioną[156], z wielkiej alteracji[157] Dostałam mdłości, spazmów, serca palpitacji. Może by gorzej jeszcze z moim zdrowiem było; Szczęściem, nadjechał właśnie z wizytą Kiryło Gawrylicz Kozodusin, wielki łowczy dworu. 1615 Pyta się o przyczynę tak złego humoru, Każe wnet urzędnika przyciągnąć za uszy; Staje pobladły, drżący i prawie bez duszy. »Jak śmiesz — krzyknął Kiryło piorunowym głosem — Szczuć wiosną łanię kotną tuż pod carskim nosem?« 1620 Osłupiały czynownik darmo się zaklinał, Że polowania dotąd jeszcze nie zaczynał, Że z wielkiego łowczego wielkim pozwoleniem, Zwierz uszczuty zda mu się być psem, nie jeleniem. »Jak to? — krzyknął Kiryło — to śmiałbyś, hultaju, 1625 Znać się lepiej na łowach i zwierząt rodzaju Niźli ja, Kozodusin, carski jegermajster[158]? Niechajże nas rozsądzi zaraz policmajster[159]!« Wołają policmajstra, każą spisać śledztwo. »Ja — rzecze Kozodusin — wydaję świadectwo, 1630 Że to łania; on plecie, że to pies domowy: Rozsądź nas, kto zna lepiej zwierzynę i łowy!« Policmajster powinność służby swej rozumiał: Bardzo się nad zuchwalstwem czynownika zdumiał I odwiódłszy na stronę po bratersku radził, 1635 By przyznał się do winy i tym grzech swój zgładził. Łowczy udobruchany przyrzekł, że się wstawi Do cesarza i wyrok nieco ułaskawi. Skończyło się, że charty poszły na powrozy, A czynownik na cztery tygodnie do kozy. 1640 Zabawiła nas cały wieczór ta pustota; Zrobiła się nazajutrz z tego anegdota, Że w sądy o mym piesku wielki łowczy wdał się: I nawet wiem z pewnością, że sam cesarz śmiał się». Śmiech powstał w obu izbach. GraSędzia z bernardynem 1645 Grał w mariasza[160] i właśnie z wyświeconym winem Miał coś ważnego zadać: już ksiądz ledwo dyszał, Kiedy Sędzia początek powieści posłyszał I tak nią był zajęty, że z zadartą głową, I z kartą podniesioną, do bicia gotową, 1650 Siedział cicho i tylko bernardyna trwożył. Aż gdy skończono powieść, pamfila[161] położył, Prawo, ObyczajeI rzekł śmiejąc się: «Niech tam sobie kto chce chwali Niemców cywilizcją, porządek Moskali; Niechaj Wielkopolanie uczą się od Szwabów 1655 Prawować się o lisa i przyzywać drabów, By wziąć w areszt ogara, że wpadł w cudze gaje: Szlachcic, Chłop, Gospodarz, KorzyśćNa Litwie, chwała Bogu, stare obyczaje. Mamy dosyć zwierzyny dla nas i sąsiedztwa, I nie będziemy nigdy o to robić śledztwa; 1660 I zboża mamy dosyć, psy nas nie ogłodzą, Że po jarzynach albo po życie pochodzą: Na morgach chłopskich bronię robić polowanie». Ekonom z lewej izby rzekł: «Nie dziw, mospanie, Bo też pan tak drogo płaci za taką zwierzynę. 1665 Chłopy i radzi temu, kiedy w ich jarzynę Wskoczy chart; niech otrząśnie dziesięć kłosów żyta: To pan mu kopę oddasz i jeszcze nie kwita: Często chłopi talara w przydatku dostali. Wierz mi pan, że się chłopstwo bardzo rozzuchwali, 1670 Jeśli…» — Reszty dowodów pana Ekonoma Nie mógł usłyszeć Sędzia; bo pomiędzy dwoma Rozprawami, wszczęło się dziesięć rozgoworów, Anegdot, opowiadań i na koniec sporów. Tadeusz z Telimeną, całkiem zapomniani, 1675 Pamiętali o sobie. Rada była pani, Że jej dowcip tak bardzo Tadeusza bawił; Młodzieniec jej nawzajem komplementy prawił. Telimena mówiła coraz wolniej, ciszéj, I Tadeusz udawał, że jej nie dosłyszy 1680 W tłumie rozmów: więc szepcąc tak zbliżył się do niéj, Że uczuł twarzą lubą gorącość[162] jej skroni; Wstrzymując oddech, usty chwytał jej westchnienie I okiem łowił wszystkie jej wzroku promienie. Wtem pomiędzy ich usta mignęła znienacka 1685 Naprzód mucha, a za nią tuż Wojskiego placka. Mucha, SzlachcicNa Litwie much dostatek. Jest pomiędzy nimi Gatunek much osobny, zwanych szlacheckimi. Barwą i kształtem całkiem podobne do innych, Ale pierś mają szerszą, brzuch większy od gminnych, 1690 Latając bardzo huczą i nieznośnie brzęczą, A tak silne, że tkankę przebiją pajęczą[163], Lub jeśli która wpadnie, trzy dni będzie bzykać, Bo z pająkiem sam na sam może się borykać. Wszystko to Wojski zbadał i jeszcze dowodził, 1695 Że się z tych much szlacheckich pomniejszy lud rodził, Że one tym są muchom, czym dla roju matki, Że z ich wybiciem zginą owadów ostatki. Prawda, że ochmistrzyni ani pleban wioski, Nie uwierzyli nigdy w te Wojskiego wnioski 1700 I trzymali[164] inaczej o muszym rodzaju; Lecz Wojski nie odstąpił dawnego zwyczaju: Ledwo dostrzegł takową muchę, wnet ją gonił. Właśnie mu teraz szlachcic nad uchem zadzwonił; Po dwakroć Wojski machnął, zdziwił się, że chybił, 1705 Trzeci raz machnął, tylko co okna nie wybił[165]; Aż mucha, odurzona od tyla łoskotu, Widząc dwóch ludzi w progu broniących odwrotu, Rzuciła się z rozpaczą pomiędzy ich lica; I tam za nią mignęła Wojskiego prawica. 1710 Raz tak był tęgi, że dwie odskoczyły głowy, Jak rozdarte piorunem dwie drzewa połowy; Uderzyły się mocno oboje w uszaki[166], Tak, że obojgu sine zostały się znaki. Szczęściem, nikt nie uważał; bo dotychczasowa 1715 Polowanie, Kłótnia, SłowoŻywa, głośna, lecz dosyć porządna rozmowa Zakończyła się nagłym wybuchem hałasu. Jak strzelcy, gdy na lisa zaciągną do lasu, Słychać gdzieniegdzie trzask drzew, strzały, psiarni granie, A wtem dojeżdżacz dzika ruszył niespodzianie, 1720 Dał znak i wrzask powstaje w strzelców i psów tłuszczy, Jak gdyby się ozwały wszystkie drzewa puszczy: Konflikt, BijatykaTak dzieje się z rozmową. Z wolna się pomyka: Aż natrafi na przedmiot wielki, jak na dzika. Dzikiem rozmów strzeleckich, był ów spór zażarty 1725 Rejenta z Asesorem o sławne ich charty. Krótko trwał, lecz zrobili wiele w jedną chwilę; Bo razem wyrzucili słów i obelg tyle, Że wyczerpnęli sporu zwyczajne trzy części, Przycinki, gniew, wyzwanie — i szło już do pięści. 1730 Więc ku nim z drugiej izby wszyscy się porwali, I tocząc się przeze drzwi na kształt bystrej fali, Unieśli młodą parę stojącą na progu, Podobną Janusowi[167], dwulicemu bogu. Tadeusz z Telimeną nim na skroniach włosy 1735 Poprawili, już groźne ucichły odgłosy. Szmer zmieszany ze śmiechem śród ciżby się szerzył; Nastąpił rozejm kłótni, kwestarz ją uśmierzył: Człowiek stary, lecz krępy i bardzo pleczysty[168]. Właśnie kiedy Asesor podbiegł do jurysty[169], 1740 Gdy już sobie gestami grozili szermierze, On raptem porwał obu z tyłu za kołnierze I dwakroć uderzywszy głowy obie mocne Jedną o drugą, jako jaja wielkanocne, Rozkrzyżował ramiona na kształt drogowskazu 1745 I we dwa kąty izby rzucił ich od razu. Chwilę z rozciągnionymi stał w miejscu rękami, I «Pax, pax, pax vobiscum — krzyczał — pokój z wami!» Zdziwiły się, zaśmiały nawet strony obie. Przez szacunek, należny duchownej osobie, 1750 Nie śmiano łajać mnicha; a po takiej probie, Nikt też nie miał ochoty zaczynać z nim zwadę, Zaś kwestarz Robak, skoro uciszył gromadę, Widać było, że wcale tryumfu nie szukał, Ani groził kłótnikom więcej, ani fukał; 1755 Tylko poprawił kaptur, i ręce za pasem Zatknąwszy, wyszedł cicho z pokoju. Tymczasem Podkomorzy i Sędzia między dwiema strony Plac zajęli. Pan Wojski, jakby przebudzony 1760 Z głębokiego dumania, w środku się postawił, Wąsy siwe pokręcił, kapoty poprawił, Iskrzyły mu się oczy (zawżdy postrzegano Ten blask niezwykły, kiedy o łowach gadano), Obiegał zgromadzenie ognistą źrenicą 1765 I gdzie szmer jeszcze słyszał, jak ksiądz kropielnicą, Tam uciszając machał swą placką ze skóry; Wreszcie podniósłszy trzonek z powagą do góry, Jak laskę marszałkowską, nakazał milczenie. Konflikt, Polowanie, Polak, Obyczaje«Uciszcie się! — powtarzał — miejcie też baczenie, 1770 Wy, co jesteście pierwsi myśliwi w powiecie, Z gorszącej kłótni waszej co będzie? czy wiecie? Oto młodzież, na której Ojczyzny nadzieje, Która ma wsławiać nasze ostępy i knieje, Która niestety, i tak zaniedbuje łowy, 1775 Może do ich wzgardzenia weźmie pochop nowy. Widząc, że ci, co innym mają dać przykłady, Z łowów przynoszą tylko poswarki i zwady! Miejcie też wzgląd powinny dla mych włosów siwych; Bo znałem większych dawniej niźli wy myśliwych, 1780 A sądziłem ich nieraz sądem polubownym. Któż był w lasach litewskich Rejtanowi równym? Czy obławę zaciągnąć, czy spotkać się z zwierzem, Kto z Białopiotrowiczem porówna się Jerzym? Gdzie jest dziś taki strzelec jak szlachcic Żegota, 1785 Co kulą z pistoletu w biegu trafiał kota[170]? Terajewicza znałem, co idąc na dziki, Nie brał nigdy innego oręża prócz piki[171]; Budrewicza, co chodził z niedźwiedziem w zapasy: Takich mężów widziały niegdyś nasze lasy! 1790 Jeśli do sporu przyszło, jakże spór godzili? Oto obrali sędziów i zakład stawili. Ogiński sto włók[172] lasu raz przegrał o wilka; Niesiołowskiemu borsuk kosztował wsi kilka! I wy, panowie, pójdźcie za starych przykładem, 1795 I rozstrzygnijcie spór wasz choć mniejszym zakładem. Słowo wiatr, w sporach słownych nigdy nie masz końca; Szkoda ust dłużej suszyć kłótnią o zająca. Więc polubownych sędziów najpierwej obierzcie, A co wyrzekną, temu sumiennie zawierzcie. 1800 Ja uproszę Sędziego, ażeby nie bronił Dojeżdżaczowi, choćby po pszenicy gonił; I tuszę, że tę łaskę otrzymam od pana». To wyrzekłszy, Sędziego ścisnął za kolana. «Konia — zawołał Rejent — stawię konia z rzędem, 1805 I opiszę się jeszcze przed ziemskim urzędem, Iż ten pierścień Sędziemu w salarijum złożę». «Ja — rzekł Asesor — stawię me złote obroże, Jaszczurem wykładane, z kółkami ze złota, I smycz tkany jedwabny, którego robota 1810 Równie cudna jak kamień, co się na nim świeci. Chciałem ten sprzęt zostawić w dziedzictwie dla dzieci, Jeślibym się ożenił: ten sprzęt mnie darował Książę Dominik[173], kiedym z nim razem polował I z marszałkiem Sanguszką księciem, z jenerałem 1815 Mejenem[174], i gdy wszystkich na charty wyzwałem. Tam, bezprzykładną w dziejach polowania sztuką, Uszczułem sześć zajęcy pojedynczą suką. Polowaliśmy wtenczas na Kupiskim błoniu; Książę Radziwiłł nie mógł dosiedzieć na koniu: 1820 Zsiadł i, objąwszy sławną mą charcicę Kanię, Trzykroć jej w samą głowę dał pocałowanie, A potem trzykroć ręką klasnąwszy po pysku, Rzekł: »Mianuję cię odtąd księżną na Kupisku«. Tak Napoleon daje wodzom swoim księstwa 1825 Od miejsc, na których wielkie odnieśli zwycięstwa». Telimena, znudzona zbyt długimi swary, Chciała wyjść na dziedziniec, lecz szukała pary; Wzięła koszyczek z kołka: «Panowie, jak widzę, Chcecie zostać w pokoju, ja idę na rydze; 1830 Kto łaska, proszę za mną» — rzekła, koło głowy Obwijając czerwony szal kaszemirowy[175]; Córeczkę Podkomorstwa wzięła w jedną rękę, A drugą podchyliła do kostek sukienkę. Tadeusz milczkiem za nią na grzyby pośpieszył. 1835 Zamiar przechadzki bardzo Sędziego ucieszył; Widział sposób rozjęcia krzykliwego sporu, A więc krzyknął: «Panowie, po grzyby do boru! Kto z najpiękniejszym rydzem do stołu przybędzie, Ten obok najpiękniejszej panienki usiędzie: 1840 Sam ją sobie wybierze. Jeśli znajdzie dama, Najpiękniejszego chłopca weźmie sobie sama».
Hrabia wracał do siebie; lecz konia wstrzymywał, Głową coraz w tył kręcił, w ogród się wpatrywał. I raz mu się zdawało, że znowu z okienka 1845 Błysnęła tajemnicza, bieluchna sukienka I coś lekkiego znowu upadło z wysoka, I przeleciawszy cały ogród w mgnieniu oka, Pomiędzy zielonymi świeciło ogórki: Jako promień słoneczny, wykradłszy się z chmurki, 1850 Kiedy śród roli padnie na krzemienia skibę Lub śród zielonej łąki w drobną wody szybę. Hrabia zsiadł z konia, sługi odprawił do domu, A sam ku ogrodowi ruszył po kryjomu. Dobiegł wkrótce parkanu, znalazł w nim otwory 1855 I wcisnął się po cichu, jak wilk do obory. Nieszczęściem, trącił krzaki suchego agrestu: Ogrodniczka, jak gdyby zlękła się szelestu, Oglądała się wkoło, lecz nic nie spostrzegła; Przecież ku drugiej stronie ogrodu pobiegła. 1860 A Hrabia bokiem, między wielkie końskie szczawie, Między liście łopuchu, na rękach, po trawie, Skacząc jak żaba, cicho przyczołgał się blisko, Wytknął głowę i ujrzał cudne widowisko. Ogród, Ptak, RoślinyW tej części sadu rosły tu i ówdzie wiśnie, 1865 Śród nich zboże w gatunkach zmieszanych umyślnie: Pszenica, kukuruza[177], bób, jęczmień wąsaty, Proso, groszek, a nawet krzewiny i kwiaty. Domowemu to ptactwu taki ochmistrzyni[178] Wymyśliła ogródek: sławna gospodyni, 1870 Zwała się Kokosznicka, z domu Jendykowi- czówna. Jej wynalazek epokę stanowi W domowym gospodarstwie; dziś powszechnie znany, Lecz w owych czasach jeszcze za nowość podany, Przyjęty pod sekretem od niewielu osób, 1875 Nim go wydał kalendarz, pod tytułem: Sposób Na jastrzębie i kanie, albo nowy środek Wychowywania drobiu — był to ów ogrodek. Jakoż, zaledwie kogut, co odprawia warty, Stanie i nieruchomie dzierżąc dziób zadarty, 1880 I głowę grzebieniastą pochyliwszy bokiem, Aby tym łacniej w niebo mógł celować okiem, Dostrzeże wiszącego jastrzębia śród chmury, Krzyknie: zaraz w ten ogród chowają się kury, Nawet gęsi i pawie, i w nagłym przestrachu 1885 Gołębie, gdy nie mogą schronić się na dachu. Teraz w niebie żadnego nie widziano wroga; Tylko skwarzyła słońca letniego pożoga. Od niej ptaki w zbożowym ukryły się lasku; Tamte leżą w murawie, te kąpią się w piasku. 1890 Ogród, Pokusa, Poezja, Marzenie, Rozczarowanie, Mężczyzna, KobietaŚród ptaszych głów sterczały główki ludzkie małe, Odkryte; włosy na nich krótkie, jak len białe; Szyje nagie do ramion; a pomiędzy nimi Dziewczyna głową wyższa, z włosami dłuższymi. Tuż za dziećmi paw siedział i piór swych obręcze 1895 Szeroko rozprzestrzenił w różnofarbną[179] tęczę, Na której główki białe, jak na tle obrazku, Rzucone w ciemny błękit, nabierały blasku. Obrysowane wkoło kręgiem pawich oczu Jak wiankiem gwiazd, świeciły w zbożu jak w przezroczu, 1900 Pomiędzy kukuruzy złocistymi laski, I angielską trawicą posrebrzaną w paski, I szczyrem[180] koralowym, i zielonym ślazem[181]; Których kształty i barwy mieszały się razem Niby krata ze srebra i złota pleciona, 1905 A powiewna od wiatru jak lekka zasłona. Nad gęstwą różnofarbnych kłosów i badylów Wisiała jak baldachim jasna mgła motylów, Zwanych babkami, których poczwórne skrzydełka Lekkie jak pajęczyna, przejrzyste jak szkiełka, 1910 Gdy w powietrzu zawisną, zaledwo widome[182], I chociaż brzęczą, myślisz, że są nieruchome. Dziecko, OpiekaDziewczyna powiewała podniesioną w ręku Szarą kitką, podobną do piór strusich pęku; Nią zdała się oganiać główki niemowlęce 1915 Od złotego motylów deszczu. W drugiej ręce Coś u niej rogatego, złocistego świeci, Zdaje się, że naczynie do karmienia dzieci: Bo je zbliżała dzieciom do ust po kolei; Miało zaś kształt złotego rogu Amaltei[183]. 1920 Tak zatrudniona, przecież obracała głowę Na pamiętne szelestem krzaki agrestowe, Nie wiedząc, że napastnik już z przeciwnej strony Przybliżył się, czołgając jak wąż przez zagony, Aż wyskoczył z łopuchu. Spojrzała — stał blisko, 1925 O cztery grzędy od niej, i kłaniał się nisko. Już głowę odwróciła i wzniosła ramiona, I zrywała się lecieć jak kraska[184] spłoszona, I już lekkie jej stopy wionęły nad liściem, Kiedy dzieci, przelękłe podróżnego wniściem[185] 1930 I ucieczką dziewczyny, wrzasnęły okropnie. Posłyszała, uczuła, że jest nieroztropnie Dziatwę małą, przelękłą i samą porzucić: Wracała, wstrzymując się, lecz musiała wrócić, Jak niechętny duch, wróżka przyzwany zaklęciem, 1935 Przybiegła z najkrzykliwszym bawić się dziecięciem, Siadła przy nim na ziemi, wzięła je na łono; Drugie głaskała ręką i mową pieszczoną; Aż się uspokoiły, objąwszy w rączęta Jej kolana i tuląc główki jak pisklęta 1940 pod skrzydło matki. Ona rzekła: «Czy to pięknie Tak krzyczeć? Czy to grzecznie? Ten pan się zalęknie. Ten pan nie przyszedł straszyć; to nie dziad szkaradny, UrodaTo gość, dobry pan, patrzcie tylko jaki ładny». Sama spojrzała: Hrabia uśmiechnął się mile, 1945 I widocznie był wdzięczny jej za pochwał tyle; Postrzegła się, umilkła, oczy opuściła I jako róży pączek cała się spłoniła. W istocie był to piękny pan: słusznej urody, Twarz miał pociągłą, blade lecz świeże jagody[186], 1950 Oczy modre, łagodne, włos długi, białawy; Na włosach listki ziela i kosmyki trawy, Które Hrabia oberwał pełznąc przez zagony, Zieleniły się jako wieniec rozpleciony. Rycerz, Kochanek romantyczny«O ty — rzekł — jakimkolwiek uczczę cię imieniem, 1955 Bóstwem jesteś czy nimfą, duchem czy widzeniem! Mów: własna li cię wola na ziemię sprowadza, Obca li więzi ciebie na padole władza? Ach, domyślam się, — pewnie wzgardzony miłośnik, Jaki pan możny, albo opiekun zazdrośnik, 1960 W tym cię parku zamkowym jak zaklętą strzeże! Godna, by o cię bronią walczyli rycerze, Byś została romansów heroiną smutnych! Odkryj mi, piękna, tajnie twych losów okrutnych! Znajdziesz wybawiciela. Odtąd twym skinieniem, 1965 Jak rządzisz sercem moim, tak rządź mym ramieniem». Wyciągnął ramię. Ona z rumieńcem dziewiczym, Ale z rozweselonym słuchała obliczem. Jak dziecię lubi widzieć obrazki jaskrawe 1970 I w liczmanach[187] błyszczących znajduje zabawę, Nim rozezna ich wartość: tak się słuch jej pieści Z dźwięcznymi słowy, których nie pojęła treści. Na koniec zapytała: «Skąd tu pan przychodzi? I czego tu po grzędach szuka pan dobrodziéj?» 1975 Hrabia oczy roztworzył. Zmieszany, zdziwiony, Milczał; wreszcie, zniżając swej rozmowy tony: «Przepraszam — rzekł — panienko! Widzę, żem pomieszał Zabawy! Ach, przepraszam: jam właśnie pośpieszał Na śniadanie: już późno, chciałem na czas zdążyć; 1980 Panienka wie, że drogą trzeba wkoło krążyć, Przez ogród zdaje mi się jest do dworu prościéj». Dziewczyna rzekła: «Tędy droga jegomości; Tylko grząd[188] psuć nie trzeba. Tam, między murawą Ścieżka». — «W lewo — zapytał Hrabia — czy na prawo?» 1985 Ogrodniczka, podniósłszy błękitne oczęta, Zdawała się go badać ciekawością zdjęta: Bo dom o tysiąc kroków widny jak na dłoni, A Hrabia drogi pyta? Ale Hrabia do niéj Chciał koniecznie coś mówić i szukał powodu 1990 Rozmowy: «Panna mieszka tu? blisko ogrodu? Czy na wsi? Jak to było, żem panny we dworze Nie widział? czy niedawno tu? przyjezdna może?» Dziewczę wstrząsnęło głową. — «Przepraszam, panienko, Czy nie tam pokój panny, gdzie owe okienko?» 1995 Myślił zaś w duchu: jeśli nie jest heroiną Romansów, jest młodziuchną, prześliczną dziewczyną. Zbyt często wielka dusza, myśl wielka ukryta W samotności, jak róża śród lasów rozkwita; Dosyć ją wynieść na świat, postawić przed słońcem, 2000 Aby widzów zdziwiła jasnych barw tysiącem! Ogrodniczka tymczasem powstała w milczeniu, Podniosła jedno dziecię zwisłe na ramieniu, Drugie wzięła za rękę, a kilkoro przodem Zaganiając jak gąski, szła dalej ogrodem. 2005 Odwróciwszy się rzekła: «Czy też pan nie może Rozbiegłe moje ptastwo wpędzić nazad w zboże?» «Ja, ptastwo pędzać?» krzyknął Hrabia z zadziwieniem; Ona tymczasem znikła, zakryta drzew cieniem. Chwilę jeszcze z szpaleru[189], przez majowe zwoje, 2010 Przeświecało coś na wskroś jakby oczu dwoje. GniewSamotny Hrabia długo jeszcze stał w ogrodzie. Dusza jego, jak ziemia po słońca zachodzie, Ostygała powoli, barwy brała ciemne; Zaczął marzyć, lecz sny miał bardzo nieprzyjemne. 2015 Zbudził się, sam nie wiedząc, na kogo się gniewał: Niestety, mało znalazł! nadto się spodziewał! Bo gdy zagonem pełzał ku owej pasterce, Paliło mu się w głowie, skakało w nim serce; Tyle wdzięków w tajemnej nimfie upatrywał, 2020 W tyle ją cudów ubrał, tyle odgadywał! Wszystko znalazł inaczej: prawda, że twarz ładną, Kibić miała wysmukłą, ale jak nieskładną! A owa pulchność liców i rumieńca żywość, Malująca zbyteczną, prostacką szczęśliwość! 2025 Znak, że myśl jeszcze drzemie, że serce nieczynne! I owe odpowiedzi, tak wiejskie, tak gminne! «Po cóż się łudzić — krzyknął — zgaduję po czasie: Moja nimfa tajemna pono gęsi pasie!» Z nimfy zniknieniem, całe czarowne przezrocze 2030 Zmieniło się. Te wstęgi, te kraty urocze Złote, srebrne: niestety! więc to była słoma? Hrabia z załamanymi poglądał rękoma Na snopek uwiązanej trawami mietlicy[190], Którą brał za pęk strusich piór w ręku dziewicy. 2035 Nie zapomniał naczynia: złocista konewka, Ów rożek Amaltei, była to marchewka! Widział ją w ustach dziecka pożeraną chciwie: Więc było po uroku! po czarach! po dziwie! Tak chłopiec, kiedy ujrzy cykoryi kwiaty, 2040 Wabiące dłoń miękkimi, lekkimi bławaty, Chce je pieścić, zbliża się, dmuchnie: i z podmuchem Cały kwiat na powietrzu rozleci się puchem, A w ręku widzi tylko badacz zbyt ciekawy Nagą łodygę szarozielonawej trawy. 2045 Hrabia wcisnął na oczy kapelusz i wracał Tamtędy, kędy przyszedł; ale drogę skracał, Stąpając po jarzynach, kwiatach i agreście, Aż, przeskoczywszy parkan, odetchnął nareście! Przypomniał, że dziewczynie mówił o śniadaniu; 2050 Może już wszyscy wiedzą o jego spotkaniu W ogrodzie, blisko domu? może szukać wyślą? Postrzegli, że uciekał? kto wie, co pomyślą? Więc wypadało wrócić. Chyląc się u płotów Około miedz i zielska, po tysiącach zwrotów 2055 Rad był przecież, że wyszedł w końcu na gościniec, Który prosto prowadził na dworski dziedziniec. Złodziej, Wzrok, PozorySzedł przy płocie, a głowę odwracał od sadu. Jak złodziej od spichlerza, aby nie dać śladu, Że go myśli nawiedzić albo już nawiedził: 2060 Tak Hrabia był ostrożny, choć go nikt nie śledził; Patrzył w stronę przeciwną ogrodu, na prawo. LasBył gaj z rzadka zarosły, wysłany murawą. Po jej kobiercach, na wskroś białych pniów brzozowych, Strój, ObyczajePod namiotem obwisłych gałęzi majowych, 2065 Snuło się mnóstwo kształtów, których dziwne ruchy, Niby tańce, i dziwny ubiór: istne duchy Błądzące po księżycu. Tamci w czarnych, ciasnych, Ci w długich, rozpuszczonych szatach jak śnieg jasnych; Tamten pod kapeluszem jak obręcz szerokim, 2070 Ten z gołą głową; inni jak gdyby obłokiem Obwiani, idąc, na wiatr puszczają zasłony, Ciągnące się za głową, jak komet ogony. Każdy w innej postawie: ten przyrósł do ziemi, Tylko oczyma kręci na dół spuszczonemi; 2075 Ów, patrząc wprost przed siebie, niby senny kroczy, Jak po linie, ni w prawo, ni w lewo nie zboczy; Wszyscy zaś ciągle w różne schylają się strony Aż do ziemi, jak gdyby wybijać pokłony. Jeżeli się przybliżą albo się spotkają, 2080 Ani mówią do siebie, ani się witają, Głęboko zadumani, w sobie pogrążeni. Hrabia widział w nich obraz elizejskich cieni[191], Które, chociaż boleściom, troskom niedostępne, Błąkają się spokojne, ciche, lecz posępne. 2085 Któż by zgadnął, że owi tak mało ruchomi, Owi milczący ludzie — są nasi znajomi, Sędziowscy towarzysze? Z hucznego śniadania Wyszli na uroczysty obrzęd grzybobrania. Jako ludzie rozsądni, umieją miarkować 2090 Mowy i ruchy swoje, aby je stosować W każdej okoliczności do miejsca i czasu. Dlatego, nim ruszyli za Sędzią do lasu, Wzięli postawy tudzież ubiory odmienne, Służące do przechadzki opończe[192] płócienne, 2095 Którymi osłaniają po wierzchu kontusze[193], A na głowy słomiane wdziali kapelusze. Stąd biali wyglądają jak czyśćcowe dusze. Młodzież także przebrana, oprócz Telimeny I kilku po francusku chodzących. 2100 Tej sceny Hrabia nie pojął; nie znał wiejskiego zwyczaju: Więc zdziwiony niezmiernie biegł pędem do gaju. Rośliny, LasGrzybów było w bród. Chłopcy biorą krasnolice, Tyle w pieśniach litewskich sławione lisice, 2105 Co są godłem panieństwa: bo czerw[194] ich nie zjada, I dziwna[195], żaden owad na nich nie usiada. Panienki za wysmukłym gonią borowikiem, Którego pieśń nazywa grzybów pułkownikiem[196]. Wszyscy dybią na rydza; ten wzrostem skromniejszy 2110 I mniej sławny w piosenkach, za to najsmaczniejszy, Czy świeży, czy solony, czy jesiennej pory, Czy zimą. Ale Wojski zbierał muchomory. Inne pospólstwo grzybów, pogardzone w braku Dla szkodliwości albo niedobrego smaku, 2115 Lecz nie są bez użytku: one zwierza pasą I gniazdem są owadów i gajów okrasą[197]. Na zielonym obrusie łąk, jako szeregi Naczyń stołowych sterczą: tu z krągłymi brzegi Surojadki srebrzyste, żółte i czerwone, 2120 Niby czareczki różnym winem napełnione; Koźlak, jak przewrócone kubka dno wypukłe, Lejki, jako szampańskie kieliszki wysmukłe, Bielaki krągłe, białe, szerokie i płaskie, Jakby mlekiem nalane filiżanki saskie, 2125 I kulista, czarniawym pyłkiem napełniona Purchawka, jak pieprzniczka;Imię zaś innych imiona, Znane tylko w zajęczym lub wilczym języku, Od ludzi nieochrzczone; a jest ich bez liku. Ni wilczych, ni zajęczych nikt dotknąć nie raczy; 2130 A kto schyla się ku nim, gdy błąd swój obaczy, Zagniewany, grzyb złamie albo nogą kopnie: Tak szpecąc trawę, czyni bardzo nieroztropnie. Kobieta, NudaTelimena ni wilczych, ni ludzkich nie zbiera. Roztargniona, znudzona, dokoła spoziera, 2135 Z głową w górę zadartą. Więc pan Rejent w gniewie Mówił o niej, że grzybów szukała na drzewie; Asesor ją złośliwiej równał do samicy, Która miejsca na gniazdo szuka w okolicy. Jakoż zdała się szukać samotności, ciszy. 2140 Oddalała się z wolna od swych towarzyszy, I szła lasem na wzgórek pochyło wyniosły, Ocieniony, bo drzewa gęściej na nim rosły. WodaW środku szarzał się kamień; strumień spod kamienia Szumiał, tryskał i zaraz, jakby szukał cienia, 2145 Chował się między gęste i wysokie zioła, Które wodą pojone bujały dokoła; Tam ów bystry swawolnik, spowijany w trawy I liściem podesłany, bez ruchu, bez wrzawy, Niewidzialny i ledwie dosłyszany szepce, 2150 Jako dziecię krzykliwe złożone w kolebce, Gdy matka nad nim zwiąże firanki majowe I liścia makowego nasypie pod głowę. Miejsce piękne i ciche: tu się często schrania Telimena, zowiąc je Świątynią dumania. 2155 Kobieta, MizoginiaStanąwszy nad strumieniem, rzuciła na trawnik Z ramion swój szal powiewny, czerwony jak krwawnik; I podobna pływaczce, która do kąpieli Zimnej schyla się, nim się zanurzyć ośmieli, Klęknęła i powoli chyliła się bokiem; 2160 Wreszcie, jakby porwana koralu potokiem, Upadła nań i cała wzdłuż się rozpostarła. Łokcie na trawie, skronie na dłoniach oparła, Z głową na dół skłonioną; na dole u głowy, Błysnął francuskiej książki papier welinowy[198]; 2165 Nad alabastrowymi stronicami księgi, Wiły się czarne pukle i różowe wstęgi. Kobieta, Mężczyzna, PolowanieRobakW szmaragdzie bujnych traw, na krwawnikowym szalu, W sukni długiej, jak gdyby w powłoce koralu, Od której odbijał się włos z jednego końca, 2170 Z drugiego czarny trzewik; po bokach błyszcząca Śnieżną pończoszką, chustką, białością rąk, lica, Wydawała się z dala jak pstra gąsienica, Gdy wpełźnie na zielony liść klonu. Niestety! 2175 Wszystkie tego obrazu wdzięki i zalety Darmo czekały znawców, nikt nie zważał na nie, Tak mocno zajmowało wszystkich grzybobranie. Tadeusz przecież zważał i w bok strzelał okiem, I nie śmiejąc iść prosto, przysuwał się bokiem: 2180 Jak strzelec, gdy w ruchomej gałęzistej szopie, Usiadłszy na dwóch kołach, podjeżdża na dropie, Albo na siewki idąc, przy koniu się kryje, Strzelbę złoży na siodle lub pod końską szyję, Niby to bronę włóczy, niby jedzie miedzą, 2185 A coraz się przybliża, kędy ptaki siedzą: Tak skradał się Tadeusz. Sędzia czaty zmieszał I przeciąwszy mu drogę, do źródła pośpieszał. Z wiatrem igrały białe poły sarafana[199] 2190 I wielka chustka w pasie końcem uwiązana; Słomiany, podwiązany kapelusz od ruchu Nagłego chwiał się z wiatrem jako liść łopuchu, Spadając to na barki, to znowu na oczy; W ręku ogromna laska: tak pan Sędzia kroczy. 2195 Schyliwszy się i ręce obmywszy w strumieniu, Usiadł przed Telimeną na wielkim kamieniu, I, wsparłszy się oburącz na gałkę słoniową Trzciny ogromnej, z taką ozwał się przemową: Ojciec, Syn, Dorosłość, Swaty«Widzi aśćka[200], od czasu jak tu u nas gości 2200 Tadeuszek, niemało mam niespokojności. Jestem bezdzietny, stary; ten dobry chłopczyna, Wszak to moja na świecie pociecha jedyna, Przyszły dziedzic fortunki mojej. Z łaski nieba, Zostawię mu kęs niezły szlacheckiego chleba; 2205 Już mu też czas obmyśleć los, postanowienie; Ale zważaj no, aśćka, moje utrapienie! Wiesz, że pan Jacek, brat mój, Tadeusza ociec, Dziwny człowiek, zamiarów jego trudno dociec, Nie chce wracać do kraju, Bóg wie gdzie się kryje, 2210 Nawet nie chce synowi oznajmić, że żyje, A ciągle nim zarządza. Naprzód w legijony Chciał go posyłać; byłem okropnie zmartwiony. Potem zgodził się przecie, by w domu pozostał I żeby się ożenił. Jużbyć żony dostał; 2215 Partyję upatrzyłem. Nikt z obywateli Nie wyrówna z imienia ani z parenteli[201] Podkomorzemu; jego starsza córka Anna Jest na wydaniu, piękna i posażna panna; Chciałem zagaić». Na to Telimena zbladła, 2220 Złożyła książkę, wstała nieco i usiadła. Mężczyzna, Podróż, Nauka, Pozycja społeczna, Szlachcic«Jak mamę kocham — rzekła — czy to, panie bracie, Jest w tym sens jaki, czy wy Boga w sercu macie? To myślisz Tadeusza zostać dobrodziejem, Jeśli młodego chłopca zrobisz grykosiejem? 2225 Świat mu zawiążesz! wierz mi, kląć was kiedyś będzie! Zakopać taki talent w lasach i na grzędzie! Wierz mi, ile poznałam, pojętne to dziecię, Warto, żeby na wielkim przetarło się świecie. Dobrze brat zrobi, gdy go do stolicy wyśle, 2230 Na przykład do Warszawy? Lub wie brat, co myślę… Żeby do Peterburka? Ja pewnie tej zimy Pojadę tam dla sprawy; razem ułożymy, Co zrobić z Tadeuszem. Znam tam wiele osób, Mam wpływy: to najlepszy kreacyi sposób. 2235 Za mą pomocą, znajdzie wstęp w najpierwsze domy, A kiedy będzie ważnym osobom znajomy, Dostanie urząd, order; wtenczas niech porzuci Służbę, jeżeli zechce, niech do domu wróci, Mając już i znaczenie, i znajomość świata. 2240 I cóż brat myśli o tym?» — «Jużci, w młode lata — Rzekł Sędzia — nieźle chłopcu trochę się przewietrzyć, Obejrzeć się na świecie, między ludźmi przetrzéć; Ja za młodu niemało świata objechałem: Byłem w Piotrkowie, w Dubnie, to za trybunałem 2245 Jadąc jako palestrant[202], to własne swe sprawy Forytując[203], jeździłem nawet do Warszawy. Człek niemało skorzystał! Chciałbym i synowca Wysłać pomiędzy ludzi, prosto jak wędrowca, Jak czeladnika, który terminuje lata, 2250 Ażeby nabył trochę znajomości świata. Nie dla rang ni orderów! Proszę uniżenie, Ranga moskiewska, order: cóż to za znaczenie? Któryż to z dawnych panów, ba, nawet dzisiejszych, Między szlachtą w powiecie nieco zamożniejszych, 2255 Dba o podobne fraszki[204]? Przecież są w estymie[205] U ludzi; bo szanujem w nich ród, dobre imię, Albo urząd, lecz ziemski, przyznany wyborem Obywatelskim, nie zaś czyimś tam faworem[206]». Telimena przerwała: «Jeśli brat tak myśli, 2260 Tym lepiej, więc go jako wojażera[207] wyślij». «Widzi siostra — rzekł Sędzia, skrobiąc smutnie głowę — Chciałbym bardzo: cóż, kiedy mam trudności nowe! Kobieta, Mężczyzna, Opieka, Obowiązek, SwatyPan Jacek nie wypuszcza z opieki swej syna, I przysłał mi tu właśnie na kark bernardyna 2265 Robaka, który przybył z tamtej strony Wisły, Przyjaciel brata, wszystkie wie jego zamysły; A więc o Tadeusza już wyrzekli losie, I chcą, by się ożenił, aby pojął Zosię, Wychowankę waćpani. Oboje dostaną, 2270 Oprócz fortunki mojej, z łaski Jacka wiano W kapitałach; wiesz aśćka, że ma kapitały, I z łaski jego mam też fundusz prawie cały: Ma więc prawo rozrządzać… aśćka pomyśl o tem, Żeby się to zrobiło najmniejszym kłopotem. 2275 Trzeba ich z sobą poznać. Prawda, bardzo młodzi, Szczególnie Zosia mała, lecz to nic nie szkodzi. Czas by już Zośkę wreszcie wydobyć z zamknięcia. Bo wszakci to już pono wyrasta z dziecięcia». Telimena zdziwiona i prawie wylękła 2280 Podnosiła się coraz, na szalu uklękła; Zrazu słuchała pilnie, potem dłoni ruchem Przeczyła, ręką żwawo wstrząsając nad uchem, Odpędzając jak owad nieprzyjemne słowa Na powrót w usta mówcy — 2285 «A! a! to rzecz nowa! Czy to Tadeuszowi szkodzi, czy nie szkodzi — Rzekła z gniewem — sądź o tym sam waćpan dobrodziéj! Mnie nic do Tadeusza; sami o nim radźcie, Zróbcie go ekonomem lub w karczmie posadźcie, 2290 Niech szynkuje lub z lasu niech zwierzynę znosi: Z nim sobie, co zechcecie, zróbcie. Lecz do Zosi? Co waćpaństwu do Zosi? Ja jej ręką rządzę, Ja sama! Że pan Jacek dawał był pieniądze Na wychowanie Zosi, i że jej wyznaczył 2295 Małą pensyjkę roczną, więcej przyrzec raczył, Toć jej jeszcze nie kupił. Zresztą, państwo wiecie, I dotąd jeszcze o tym wiadomo na świecie, Że hojność państwa dla nas nie jest bez powodu, Winni coś Soplicowie dla Horeszków rodu». 2300 (Tej części mowy Sędzia słuchał z niepojętem Pomieszaniem, żałością i widocznym wstrętem[208]; Jakby lękał się reszty mowy, głowę skłonił, I ręką potakując, mocno się zapłonił.) Kobieta, Małżeństwo, Opieka, SwatyTelimena kończyła: «Byłam jej piastunką, 2305 Jestem krewną, jedyną Zosi opiekunką. Nikt oprócz mnie nie będzie myślił o jej szczęściu». «A jeśli ona szczęście znajdzie w tym zamęściu? — Rzekł Sędzia wzrok podnosząc. — Jeśli Tadeuszka Podoba?» — «Czy podoba? to na wierzbie gruszka! 2310 Podoba, nie podoba: a to mi rzecz ważna! Zosia nie będzie, prawda, partyja posażna; Ale też nie jest z lada wsi, lada szlachcianka, Idzie z jaśnie wielmożnych, jest wojewodzianka, Rodzi się z Horeszkówny; małżonka dostanie! 2315 Staraliśmy się tyle o jej wychowanie! Chybaby tu zdziczała». Sędzia pilnie słuchał, Patrząc w oczy; zdało się, że się udobruchał, Bo rzekł dosyć wesoło: «No, to i cóż robić! Bóg widzi, szczerze chciałem interesu dobić; 2320 Tylko bez gniewu. Jeśli aśćka się nie zgodzi, Aśćka ma prawo; smutno: gniewać się nie godzi. Radziłem, bo brat kazał; nikt tu nie przymusza. Gdy aśćka rekuzuje pana Tadeusza, Odpisuję Jackowi, że nie z mojej winy 2325 Nie dojdą Tadeusza z Zosią zaręczyny. Teraz sam będę radzić. Pono[209] z Podkomorzym Zagaimy swatowstwo i resztę ułożym». Przez ten czas Telimena ostygła z zapału: «Ja nic nie rekuzuję, braciszku, pomału! 2330 Sam mówiłeś, że jeszcze za wcześnie — zbyt młodzi, — Rozpatrzmy się, czekajmy, nic to nie zaszkodzi, Poznajmy z sobą państwo młodych, będziem zważać; Nie można szczęścia drugich tak na traf narażać. Miłosierdzie, SerceOstrzegam tylko wcześnie: niech brat Tadeusza 2335 Nie namawia, kochać się w Zosi nie przymusza; Bo serce nie jest sługa, nie zna co to pany, I nie da się przemocą okuwać w kajdany». Za czym[210] Sędzia, powstawszy, odszedł zamyślony. Pan Tadeusz z przeciwnej przybliżył się strony, 2340 Udając, że szukanie grzybów tam go zwabia. W tymże kierunku z wolna posuwa się Hrabia. SztukaHrabia podczas Sędziego sporów z Telimeną Stał za drzewami, mocno zdziwiony tą sceną. Dobył z kieszeni papier i ołówek, sprzęty, 2345 Które zawsze miał z sobą, i na pień wygięty, Rozpiąwszy kartkę, widać, że obraz malował, Mówiąc sam z sobą: «Jakbyś umyślnie grupował: Ten na głazie, ta w trawie; grupa malownicza! Głowy charakterowe! z kontrastem oblicza!» 2350 Podchodził, wstrzymywał się, lornetkę przecierał, Oczy chustką obwiewał i coraz spozierał: «Miałożby to cudowne, śliczne widowisko Zginąć albo zmienić się, gdy podejdę blisko? Ten aksamit traw, będzież to mak i botwinie? 2355 W nimfie tej czyż obaczę jaką ochmistrzynię?» UrodaChoć Hrabia Telimenę już dawniej widywał W domu Sędziego, w którym dosyć często bywał, Lecz mało ją uważał: zadziwił się zrazu, Rozeznając w niej model swojego obrazu. 2360 Miejsca piękność, postawy wdzięk i gust ubrania Zmieniły ją, zaledwo była do poznania. W oczach świeciły jeszcze niezagasłe gniewy; Twarz, ożywiona wiatru świeżymi powiewy, Sporem z Sędzią i nagłym przybyciem młodzieńców, 2365 Nabrała mocnych, żywszych niż zwykle rumieńców. Sztuka, Natura«Pani — rzekł Hrabia — racz mej śmiałości darować; Przychodzę i przepraszać, i razem dziękować. Przepraszać, że jej kroków śledziłem ukradkiem; I dziękować, że byłem jej dumania świadkiem. 2370 Tyle ją obraziłem! winienem jej tyle! Przerwałem chwilę dumań; winienem ci chwile Natchnienia, chwile błogie! Potępiaj człowieka; Ale sztukmistrz twojego przebaczenia czeka! Na wielem się odważył, na więcej odważę: 2375 Sądź!» — tu ukląkł i podał swoje pejzaże. Telimena sądziła malowania proby Tonem grzecznej, lecz sztukę znającej osoby; Skąpa w pochwały, lecz nie szczędziła zachętu: «Brawo — rzekła — winszuję, niemało talentu. 2380 Tylko pan nie zaniedbuj; szczególniej potrzeba Szukać pięknej natury! O, szczęśliwe nieba Krajów włoskich! różowe cezarów ogrody! Wy, klasyczne Tyburu[211] spadające wody! I straszne Pauzylipu skaliste wydroże! 2385 To, Hrabio, kraj malarzów[212]! U nas, żal się Boże!… Dziecko muz, w Soplicowie oddane na mamki, Umrze pewnie. Mój Hrabio, oprawię to w ramki, Albo w album umieszczę, do rysunków zbiorku, Które zewsząd skupiałam: mam ich dosyć w biurku». 2390 Ojczyzna, PodróżZaczęli więc rozmowę o niebios błękitach, Morskich szumach i wiatrach wonnych, i skał szczytach, Mieszając tu i ówdzie, podróżnych zwyczajem, Śmiech i urąganie się nad ojczystym krajem. Las, DrzewoA przecież wokoło nich ciągnęły się lasy 2395 Litewskie, tak poważne i tak pełne krasy! Czeremchy oplatane dzikich chmielów wieńcem, Jarzębiny ze świeżym pasterskim rumieńcem, Leszczyna jak menada[213] z zielonymi berły, Ubranymi jak w grona, w orzechowe perły; 2400 A niżej dziatwa leśna: głóg w objęciu kalin, Ożyna[214] czarne usta tuląca do malin. Drzewa i krzewy liśćmi wzięły się za ręce, Jak do tańca stające panny i młodzieńce Wkoło pary małżonków. Stoi pośród grona 2405 Para, nad całą leśną gromadą wzniesiona Wysmukłością kibici i barwy powabem: Brzoza biała, kochanka, z małżonkiem swym grabem. A dalej, jakby starce na dzieci i wnuki Patrzą, siedząc w milczeniu, tu sędziwe buki, 2410 Tam matrony topole i mchami brodaty Dąb, włożywszy pięć wieków na swój kark garbaty, Wspiera się, jak na grobów połamanych słupach, Na dębów, przodków swoich, skamieniałych trupach. Drzewo, Polak, PatriotaPan Tadeusz kręcił się, nudząc niepomału[215] 2415 Długą rozmową, w której nie mógł brać udziału. Aż, gdy zaczęto sławić cudzoziemskie gaje, I wyliczać z kolei wszystkich drzew rodzaje: Pomarańcze, cyprysy, oliwki, migdały, Kaktusy, aloesy, mahonie, sandały, 2420 Cytryny, bluszcz, orzechy włoskie, nawet figi, Wysławiając ich kształty, kwiaty i łodygi: Tadeusz nie przestawał dąsać się i zżymać[216], Na koniec nie mógł dłużej od gniewu wytrzymać. Był on prostak, lecz umiał czuć wdzięk przyrodzenia[217], 2425 I patrząc w las ojczysty, rzekł pełen natchnienia: «Widziałem w botanicznym wileńskim ogrodzie, Owe sławione drzewa rosnące na wschodzie I na południu, w owej pięknej włoskiej ziemi; Któreż równać się może z drzewami naszemi? 2430 Czy aloes z długimi jak konduktor pałki? Czy cytryna, karlica z złocistymi gałki, Z liściem lakierowanym, krótka i pękata, Jako kobieta mała, brzydka, lecz bogata? Czy zachwalony cyprys długi, cienki, chudy, 2435 Co zdaje się być drzewem nie smutku, lecz nudy? Mówią, że bardzo smutnie wygląda na grobie; Jest to jak lokaj Niemiec we dworskiej żałobie, Nieśmiejący rąk podnieść ani głowy skrzywić, Aby się etykiecie niczym nie sprzeciwić. 2440 «Czyż nie piękniejsza nasza poczciwa brzezina, Która jako wieśniaczka, kiedy płacze syna, Lub wdowa męża, ręce załamie, roztoczy Po ramionach do ziemi strumienie warkoczy! Niema z żalu, postawą jak wymownie szlocha! 2445 Sztuka, Ojczyzna, NaturaCzemuż pan Hrabia, jeśli w malarstwie się kocha, Nie maluje drzew naszych, pośród których siedzi? Prawdziwie, będą z pana żartować sąsiedzi, Że mieszkając na żyznej litewskiej równinie, Malujesz tylko jakieś skały i pustynie». 2450 «Przyjacielu — rzekł Hrabia — piękne przyrodzenie Jest formą, tłem, materią; a duszą — natchnienie, Które na wyobraźni unosi się skrzydłach, Poleruje się gustem, wspiera na prawidłach. Nie dość jest przyrodzenia, nie dosyć zapału: 2455 Sztukmistrz musi ulecieć w sfery ideału! Nie wszystko, co jest piękne, wymalować da się! Dowiesz się o tym wszystkim z książek w swoim czasie. Co się tyczy malarstwa: do obrazu trzeba Punktów widzenia, grupy, ansamblu[218] i nieba, 2460 Nieba włoskiego! Stąd też w kunszcie pejzażów[219], Włochy były, są, będą, ojczyzną malarzów! Stąd też, oprócz Brejgela (lecz nie van der Helle, Ale pejzażysty: bo są dwaj Brejgele[220]) I oprócz Ruisdala[221], na całej północy 2465 Gdzież był pejzażysta który pierwszej mocy? Niebios, niebios potrzeba». — «Nasz malarz Orłowski[222], Przerwała Telimena — miał gust soplicowski. (Trzeba wiedzieć, że to jest Sopliców choroba, Że im oprócz ojczyzny nic się nie podoba). 2470 Orłowski, który życie strawił w Peterburku, Sławny malarz (mam jego kilka szkiców w biurku) Mieszkał tuż przy cesarzu, na dworze, jak w raju: A nie uwierzy Hrabia, jak tęsknił po kraju! Lubił ciągle wspominać swej młodości czasy, 2475 Wystawiał wszystko w Polszcze: ziemię, niebo, lasy…» «I miał rozum! — zawołał Tadeusz z zapałem. — Niebo, ObłokTo państwa niebo włoskie, jak o nim słyszałem, Błękitne, czyste: wszak to jak zamarzła woda; Czyż nie piękniejsze stokroć wiatr i niepogoda? 2480 U nas dość głowę podnieść: ileż to widoków! Ileż scen i obrazów z samej gry obłoków! Bo każda chmura inna: na przykład jesienna Pełznie jak żółw leniwa, ulewą brzemienna, I z nieba aż do ziemi spuszcza długie smugi, 2485 Jak rozwite[223] warkocze, to są deszczu strugi; Chmura z gradem, jak balon szybko z wiatrem leci, Krągła, ciemnobłękitna, w środku żółto świeci, Szum wielki słychać wkoło; nawet te codzienne, Patrzcie państwo, te białe chmurki, jak odmienne! 2490 Zrazu jak stada dzikich gęsi lub łabędzi, A z tyłu wiatr jak sokół do kupy je pędzi: Ściskają się, grubieją, rosną — nowe dziwy! Dostają krzywych karków, rozpuszczają grzywy, Wysuwają nóg rzędy i po niebios sklepie 2495 Przelatują jak tabun rumaków po stepie: Wszystkie białe jak srebro, zmieszały się… nagle Z ich karków rosną maszty, z grzyw szerokie żagle, Tabun zmienia się w okręt i wspaniale płynie Cicho, z wolna po niebios błękitnej równinie!» 2500 DźwiękHrabia i Telimena poglądali w górę; Tadeusz jedną ręką pokazał im chmurę, A drugą ścisnął z lekka rączkę Telimeny. Kilka już upłynęło minut cichej sceny; Hrabia rozłożył papier na swym kapeluszu 2505 I wydobył ołówek. Wtem przykry dla uszu Odezwał się dzwon dworski i zaraz śród lasu Cichego pełno było krzyku i hałasu. Hrabia, kiwnąwszy głową, rzekł poważnym tonem: Wspomnienia, Pamięć«Tak to na świecie wszystko los zwykł kończyć dzwonem!… 2510 Rachunki myśli wielkiej, plany wyobraźni, Zabawki niewinności, uciechy przyjaźni, Wylania się serc czułych: gdy spiż z dala ryknie, Wszystko miesza się, zrywa, mąci się i niknie!» Tu, obróciwszy czuły wzrok ku Telimenie, 2515 «Cóż zostaje?» A ona mu rzekła: «Wspomnienie!» I chcąc Hrabiego nieco ułagodzić smutek, Podała mu urwany kwiatek niezabudek[224]. Hrabia go ucałował i na pierś przyszpilał; Pocałunek, KwiatyTadeusz z drugiej strony krzak ziela rozchylał, 2520 Widząc, że się ku niemu tym zielem przewija Coś białego: była to rączka jak lilija; Pochwycił ją, całował i usty po cichu Utonął w niej jak pszczoła w liliji kielichu. Uczuł na ustach zimno; znalazł klucz i biały 2525 Papier w trąbkę zwiniony; był to listek mały. Porwał, schował w kieszenie; nie wie, co klucz znaczy, Lecz mu to owa biała kartka wytłumaczy. Dźwięk, Jedzenie, ObyczajeDzwon wciąż dzwonił i echem z głębi cichych lasów Odezwało się tysiąc krzyków i hałasów. 2530 Odgłos to był szukania i nawoływania, Hasło zakończonego na dziś grzybobrania; Odgłos nie smutny wcale ani pogrzebowy, Jak się Hrabiemu zdało: owszem, obiadowy. Dzwon ten, w każde południe krzyczący z poddasza, 2535 Gości i czeladź domu na obiad zaprasza: Tak było w dawnych licznych dworach we zwyczaju I zostało się w domu Sędziego. Więc z gaju Wychodziła gromada, niosąca krobeczki[225], Koszyki uwiązane końcami chusteczki, 2540 Pełne grzybów; a panny w jednym ręku niosły, Jako wachlarz zwiniony, borowik rozrosły, W drugim związane razem jakby polne kwiatki, Opieńki i rozlicznej barwy surojadki. Wojski miał muchomora. Z próżnymi przychodzi 2545 Rękami Telimena; z nią panicze młodzi. Goście weszli w porządku i stanęli kołem. Podkomorzy najwyższe brał miejsce za stołem: Z wieku mu i z urzędu ten zaszczyt należy, Idąc kłaniał się starcom, damom i młodzieży; 2550 Obok stał kwestarz; Sędzia tuż przy bernardynie. Bernardyn zmówił krótki pacierz po łacinie; Podano w kolej wódkę: za czym[226] wszyscy siedli, I chołodziec litewski milczkiem żwawo jedli. Obiadowano ciszej, niż się zwykle zdarza; 2555 Nikt nie gadał, pomimo wezwań gospodarza. Strony biorące udział w wielkiej o psów zwadzie, Myśliły o jutrzejszej walce i zakładzie; MilczenieMyśl wielka zwykle usta do milczenia zmusza. Kobieta, Mężczyzna, PolowanieTelimena, mówiąca wciąż do Tadeusza, 2560 Musiała ku Hrabiemu nieraz się odwrócić, Nawet na Asesora nieraz okiem rzucić: Tak ptasznik patrzy w sidło, kędy szczygły zwabia, I razem w pastkę[227] wróblą. Tadeusz i Hrabia, Obadwa[228] radzi z siebie, obadwa szczęśliwi, 2565 Obaj pełni nadziei, więc niegadatliwi. Hrabia na kwiatek dumne opuszczał wejrzenie, A Tadeusz ukradkiem spozierał w kieszenie, Czy ów kluczyk nie uciekł? Ręką nawet chwytał I kręcił kartkę, której dotąd nie przeczytał. 2570 Sędzia Podkomorzemu węgrzyna, szampana Dolewał, służył pilnie, ściskał za kolana, Ale do rozmawiania z nim nie miał ochoty I widać, że czuł jakieś tajemne kłopoty. PolowaniePrzemijały w milczeniu talerze i dania; 2575 Przerwał nareszcie nudny tok obiadowania Gość niespodziany, szybko wpadając, gajowy; Nie zważał nawet, że czas właśnie obiadowy, Pobiegł do pana; widać z postawy i z miny, Że ważnej i niezwykłej jest posłem nowiny. 2580 Ku niemu oczy całe zwróciło zebranie. On, odetchnąwszy nieco, rzekł: «Niedźwiedź, mospanie!» Resztę wszyscy odgadli: że źwierz z matecznika[229] Wyszedł, że w zaniemeńską puszczę się przemyka, Że go trzeba wnet ścigać, wszyscy wraz uznali, 2585 Choć ani się radzili, ani namyślali; Spólną myśl widać było z uciętych wyrazów, Z gestów żywych, z wydanych rozlicznych rozkazów, Które, wychodząc tłumnie, razem z ust tak wielu, Dążyły przecież wszystkie do jednego celu. 2590 Pan, Chłop, Polowanie«Na wieś! — zawołał Sędzia — hej! konno, setnika! Jutro na brzask obława, lecz na ochotnika; Kto wystąpi z oszczepem, temu z robocizny Wytrącić dwa szarwarki[230] i pięć dni pańszczyzny». «W skok — krzyknął Podkomorzy — okulbaczyć[231] siwą, 2595 Dobiec w cwał do mojego dworu;Pies wziąć co żywo Dwie pjawki[232], które w całej okolicy słyną, Pies zowie się Sprawnikiem, a suka Strapczyną[233]; Zakneblować im pyski, zawiązać je w miechu, I przystawić je tutaj konno dla pośpiechu». 2600 «Wańka! — krzyknął na chłopca Asesor po rusku — Tasak mój sanguszkowski pociągnąć na brusku: Wiesz, tasak co od księcia miałem w podarunku; Pas opatrzyć, czy kula jest w każdym ładunku». «Strzelby — krzyknęli wszyscy — mieć na pogotowiu!» 2605 Asesor wołał ciągle: «Ołowiu, ołowiu! Formę do kul mam w torbie». — «Do księdza plebana Dać znać — dodał pan Sędzia — żeby jutro z rana Mszę miał w kaplicy leśnej: króciuchna oferta[234] Za myśliwych, msza zwykła świętego Huberta[235]». 2610 Po wydanych rozkazach nastało milczenie; Każdy dumał i rzucał dokoła wejrzenie, Jak gdyby kogoś szukał; z wolna wszystkich oczy Sędziwa twarz Wojskiego ciągnie i jednoczy: Znak to był, że szukają na przyszłą wyprawę 2615 Wodza i że Wojskiemu oddają buławę. Wojski powstał, zrozumiał towarzyszów wolę, I uderzywszy ręką poważnie po stole, Pociągnął złocistego z zanadrza łańcuszka, Na którym wisiał gruby zegarek jak gruszka: 2620 «Jutro — rzekł — pół do piątej, przy leśnej kaplicy Stawią się bracia strzelcy, wiara obławnicy». Rzekł i ruszył od stołu, za nim szedł gajowy; Oni obmyślić mają i urządzić łowy. Przywódca, ŻołnierzTak wodze, gdy na jutro bitwę zapowiedzą, 2625 Żołnierze po obozie broń czyszczą i jedzą, Lub na płaszczach i siodłach śpią próżni kłopotu, A wodze śród cichego dumają namiotu. Przerwał się obiad, dzień zszedł na kowaniu[236] koni, Karmieniu psów, zbieraniu i czyszczeniu broni; 2630 U wieczerzy, zaledwo kto przysiadł do stoła; Nawet strona Kusego z partyją Sokoła, Przestała dawnym wielkim zatrudniać się sporem: Pobrawszy się pod ręce, Rejent z Asesorem Wyszukują ołowiu. Reszta spracowana 2635 Szła spać wcześnie, ażeby przebudzić się z rana.
Rówienniki litewskich wielkich kniaziów[238], drzewa Białowieży, Świtezi, Ponar, Kuszelewa! Których cień spadał niegdyś na koronne głowy Groźnego Witenesa[239], wielkiego Mindowy[240], 2640 I Giedymina[241], kiedy na Ponarskiej Górze, Przy ognisku myśliwskim, na niedźwiedziej skórze Leżał, słuchając pieśni mądrego Lizdejki[242], A Wilii[243] widokiem i szumem Wilejki Ukołysany, marzył o wilku żelaznym[244], 2645 i zbudzony, za bogów rozkazem wyraźnym Zbudował miasto Wilno, które w lasach siedzi Jak wilk pośrodku żubrów, dzików i niedźwiedzi. Z tego to miasta Wilna, jak z rzymskiej wilczycy, Wyszedł Kiejstut[245] i Olgierd[246], i Olgierdowicy, 2650 Równie myśliwi wielcy jak sławni rycerze, Czyli wroga ścigali, czyli dzikie źwierzę. Sen myśliwski nam odkrył tajnie przyszłych czasów: Że Litwie trzeba zawsze żelaza i lasów. Las, DrzewoKnieje! do was ostatni przyjeżdżał na łowy 2655 Ostatni król, co nosił kołpak Witoldowy[247], Ostatni z Jagiellonów wojownik szczęśliwy, I ostatni na Litwie monarcha myśliwy. Drzewa moje ojczyste! jeśli Niebo zdarzy, Bym wrócił was oglądać, przyjaciele starzy, 2660 Czyli was znajdę jeszcze? czy dotąd żyjecie? Wy, koło których niegdyś pełzałem jak dziecię; Czy żyje wielki Baublis[248], w którego ogromie Wiekami wydrążonym, jakby w dobrym domie, Dwunastu ludzi mogło wieczerzać za stołem? 2665 Czy kwitnie gaj Mendoga pod farnym kościołem[249]? I tam na Ukrainie czy się dotąd wznosi Przed Hołowińskch domem, nad brzegami Rosi, Lipa tak rozrośniona, że pod jej cieniami Sto młodzieńców, sto panien szło w taniec parami? 2670 Pomniki nasze! ileż co rok was pożera Kupiecka lub rządowa, moskiewska siekiera! Nie zostawia przytułku ni leśnym śpiewakom, Ni wieszczom, którym cień wasz tak miły jak ptakom. Wszak lipa czarnoleska, na głos Jana czuła, 2675 Tyle rymów natchnęła! Wszak ów dąb gaduła Kozackiemu wieszczowi tyle cudów śpiewa[250]! LasJa ileż wam winienem, o domowe drzewa! Błahy strzelec, uchodząc szyderstw towarzyszy Za chybioną źwierzynę, ileż w waszej ciszy 2680 Upolowałem dumań, gdy w dzikim ostępie, Zapomniawszy o łowach, usiadłem na kępie, A koło mnie srebrzył się tu mech siwobrody, Zlany granatem czarnej, zgniecionej jagody, A tam się czerwieniły wrzosiste pagórki, 2685 Strojne w brusznice[251] jakby w koralów paciórki. Drzewo, Wiatr, LasWokoło była ciemność; gałęzie u góry Wisiały jak zielone, gęste, niskie chmury; Wicher kędyś nad sklepem szalał nieruchomym, Jękiem, szumami, wyciem, łoskotami, gromem: 2690 Dziwny, odurzający hałas! Mnie się zdało, Że tam nad głową morze wiszące szalało. Na dole jak ruiny miast: tu wywrót dębu Wysterka z ziemi na kształt ogromnego zrębu; Na nim oparte, jak ścian i kolumn obłamy, 2695 Tam gałęziste kłody, tu wpół zgniłe tramy[252] Ogrodzone parkanem traw. ZwierzętaW środek tarasu Zajrzeć straszno, tam siedzą gospodarze lasu, Dziki, niedźwiedzie, wilki; u wrót leżą kości Na pół zgryzione jakichś nieostrożnych gości. 2700 CiszaCzasem wymkną się w górę przez trawy zielenie, Jakby dwa wodotryski, dwa rogi jelenie, I mignie między drzewa źwierz żółtawym pasem, Jak promień, kiedy wpadłszy gaśnie między lasem. I znowu cichość w dole. PtakDzięcioł na jedlinie[253] 2705 Stuka z lekka i dalej odlatuje, ginie, Schował się, ale dziobem nie przestaje pukać, Jak dziecko, gdy schowane woła, by go szukać. Zwierzęta, DrzewoBliżej siedzi wiewiórka, orzech w łapkach trzyma, Gryzie go; zawiesiła kitkę nad oczyma, 2710 Jak pióro nad szyszakiem u kirasyjera[254]: Chociaż tak osłoniona, dokoła spoziera, Dostrzegłszy gościa, skacze gajów tanecznica Z drzew na drzewa, miga się jako błyskawica; Na koniec w niewidzialny otwór pnia przepada, 2715 Jak wracająca w drzewo rodzime dryjada[255]. Znowu cicho. Spotkanie, Kobieta, Mężczyzna, WieśWtem, gałąź wstrząsła się trącona, I pomiędzy jarzębin rozsunione grona Kraśniejsze od jarzębin zajaśniały lica: 2720 To jagód lub orzechów zbieraczka, dziewica. W krobeczce z prostej kory podaje zebrane Bruśnice świeże jako jej usta rumiane. Obok młodzieniec idzie, leszczynę nagina: Chwyta w lot migające orzechy dziewczyna. 2725 Wtem, usłyszeli odgłos rogów i psów granie: Zgadują, że się ku nim zbliża polowanie, I pomiędzy gałęzi gęstwę, pełni trwogi, Zniknęli nagle z oczu jako leśne bogi. W Soplicowie ruch wielki. Lecz ni psów hałasy, 2730 Ani rżące rumaki, skrzypiące kolasy[256], Ni odgłos trąb dających hasło polowania Nie mogły Tadeusza wyciągnąć z posłania; Ubrany padłszy w łóżko, spał jak bobak[257] w norze. Nikt z młodzieży nie myślał szukać go po dworze; 2735 Każdy sobą zajęty śpieszył, gdzie kazano; O towarzyszu sennym całkiem zapomniano. On chrapał. Słońce, Światło, SenSłońce w otwór, co śród okienicy Wyrżnięty był w kształt serca, wpadło do ciemnicy Słupem ognistym, prosto sennemu na czoło. 2740 On jeszcze chciał zadrzemać i kręcił się wkoło, Chroniąc się blasku. Nagle usłyszał stuknienie, MarzeniePrzebudził się: wesołe było przebudzenie. Czuł się rzeźwym jak ptaszek, z lekkością oddychał, Czuł się szczęśliwym, sam się do siebie uśmiechał: 2745 Myśląc o wszystkim, co mu wczora się zdarzyło, Rumienił się i wzdychał, i serce mu biło. Oko, WzrokSpojrzał w okno, o dziwy! W promieni przezroczu, W owym sercu, błyszczało dwoje jasnych oczu, Szeroko otworzonych, jak zwykle wejrzenie, 2750 Kiedy z jasności dziennej przedziera się w cienie. ŚwiatłoUjrzał i małą rączkę, niby wachlarz z boku Nadstawioną ku słońcu dla ochrony wzroku; Palce drobne, zwrócone na światło różowe, Czerwieniły się na wskroś jakby rubinowe. 2755 Usta widział ciekawe, roztulone nieco, I ząbki, co jak perły śród koralów świecą, I lica, choć od słońca zasłaniane dłonią Różową, same całe jak róże się płonią. Tadeusz spał pod oknem; sam ukryty w cieniu, 2760 Leżąc na wznak, cudnemu dziwił się zjawieniu I miał je tuż nad sobą, ledwie nie na twarzy: Nie wiedział, czy to jawa, czyli mu się marzy Jedna z tych miłych, jasnych twarzyczek dziecinnych, Które pomnim widziane we śnie lat niewinnych. 2765 Twarzyczka schyliła się — ujrzał, drżąc z bojaźni I radości, niestety! ujrzał najwyraźniej, Przypomniał, poznał włos ów krótki, jasnozłoty, W drobne, jako śnieg białe, zwity papiloty, Niby srebrzyste strączki, co od słońca blasku 2770 Świeciły jak korona na świętych obrazku. Zerwał się i widzenie zaraz uleciało Przestraszone łoskotem; czekał, nie wracało! Tylko usłyszał znowu trzykrotne stukanie I słowa: «Niech pan wstaje, czas na polowanie. 2775 Pan zaspał». Skoczył z łóżka i obu rękami Pchnął okienicę, że aż trzasła zawiasami I rozwarłszy się w obie uderzyła ściany; Wyskoczył, patrzył wkoło zdumiony, zmieszany, Nic nie widział, nie dostrzegł niczyjego śladu. 2780 Niedaleko od okna był parkan od sadu, Na nim chmielowe liście i kwieciste wieńce Chwiały się; czy je lekkie potrąciły ręce? Czy wiatr ruszył? Tadeusz długo patrzył na nie, Nie śmiał iść w ogród; tylko wsparł się na parkanie, 2785 Oczy podniósł i z palcem do ust przyciśnionym Kazał sam sobie milczeć, by słowem kwapionem Nie rozerwał milczenia; potem w czoło stukał, Niby do wspomnień dawnych uśpionych w nim pukał, Na koniec, gryząc palce, do krwi się zadrasnął 2790 I na cały głos: «Dobrze, dobrze mi tak!» wrzasnął. We dworze, gdzie przed chwilą tyle było krzyku, Teraz pusto i głucho jak na mogilniku: Wszyscy ruszyli w pole. Tadeusz nadstawił Uszu i ręce do nich jak trąbki przyprawił; 2795 Słuchał, aż mu wiatr przyniósł, wiejący od puszczy, Odgłosy trąb i wrzaski polującej tłuszczy. Koń Tadeusza czekał w stajni osiodłany. Wziął więc flintę, skoczył nań i jak opętany Pędził ku karczmom, które stały przy kaplicy, 2800 Kędy mieli się rankiem zebrać obławnicy. KarczmaDwie chyliły się karczmy po dwóch stronach drogi, Oknami wzajem sobie grożące jak wrogi. Stara należy z prawa do zamku dziedzica; Nową, na złość zamkowi, postawił Soplica. 2805 W tamtej, jak w swym dziedzictwie, rej wodził Gerwazy, W tej najwyższe za stołem brał miejsce Protazy. Karczma, Żyd, DziedzictwoNowa karczma nie była ciekawa z pozoru[258]. Stara wedle dawnego zbudowana wzoru, Który był wymyślony od tyryjskich[259] cieśli, 2810 A potem go Żydowie po świecie roznieśli: Rodzaj architektury obcym budowniczym Wcale nieznany; my go od Żydów dziedziczym. ZwierzętaKarczma z przodu jak korab[260], z tyłu jak świątynia: Korab, istna Noego czworogranna[261] skrzynia, 2815 Znany dziś pod prostackim nazwiskiem stodoły; Tam różne są zwierzęta, konie, krowy, woły, Kozy brodate; w górze zaś ptactwa gromady, I płazów choć po parze, są też i owady. Część tylna, na kształt dziwnej świątyni stawiona, 2820 Przypomina z pozoru ów gmach Salomona, Który pierwsi ćwiczeni w budowań rzemieśle Hiramscy na Syjonie wystawili cieśle. Żydzi go naśladują dotąd we swych szkołach, A szkół rysunek widny w karczmach i stodołach. 2825 Strój, ŻydDach z dranic i ze słomy, spiczasty, zadarty, Pogięty jako kołpak żydowski podarty. Ze szczytu wytryskują krużganku krawędzie, Oparte na drewnianym licznych kolumn rzędzie. Kolumny, co jest wielkie architektów dziwo, 2830 Trwałe, chociaż wpół zgniłe i stawione krzywo, Jako w wieży pizańskiej, nie podług modelów Greckich, bo są bez podstaw i bez kapitelów. Nad kolumnami biegą wpółokrągłe łuki, Także z drzewa, gotyckiej naśladowstwo sztuki. 2835 Z wierzchu ozdoby sztuczne, nie rylcem, nie dłutem, Ale zręcznie ciesielskim wyrzezane sklutem[262], Krzywe jak szabasowych ramiona świeczników; Na końcu wiszą gałki, coś na kształt guzików, Które Żydzi modląc się na łbach zawieszają 2840 I które po swojemu cyces nazywają. ModlitwaSłowem, z daleka karczma chwiejąca się, krzywa, Podobna jest do Żyda, gdy się modląc kiwa: Dach jak czapka, jak broda strzecha roztrzęsiona, Ściany dymne i brudne jak czarna opona, 2845 A z przodu rzeźba sterczy jak cyces na czole. KarczmaW środku karczmy jest podział jak w żydowskiej szkole: Jedna część, pełna izbic ciasnych i podłużnych, Służy dla dam wyłącznie i panów podróżnych; W drugiej ogromna sala: koło każdej ściany 2850 Ciągnie się wielonożny stół wąski, drewniany; Przy nim stołki, choć niższe, podobne do stoła, Jako dzieci do ojca. Chłop, ObyczajeNa stołkach dokoła Siedziały chłopy, chłopki tudzież szlachta drobna, 2855 Wszyscy rzędem; ekonom sam siedział z osobna. Po rannej mszy z kaplicy, że była niedziela, Zabawić się i wypić przyszli do Jankiela. Przy każdym już szumiała siwą wódką czarka, Ponad wszystkimi z butlą biegała szynkarka. 2860 Żyd, StrójW środku arendarz[263] Jankiel, w długim aż do ziemi Szarafanie[264], zapiętym haftkami srebrnemi, Rękę jedną za czarny pas jedwabny wsadził, Drugą poważnie sobie siwą brodę gładził; Rzucając wkoło okiem rozkazy wydawał, 2865 Witał wchodzących gości, przy siedzących stawał Zagajając rozmowę, kłótliwych zagadzał, Lecz nie służył nikomu: tylko się przechadzał. Żyd, Karczma, Obyczaje, Zabawa, Alkohol, MuzykaŻyd stary i powszechnie znany z poczciwości, Od lat wielu dzierżawił karczmę, a nikt z włości, 2870 Nikt ze szlachty nie zaniósł nań skargi do dworu. O cóż skarżyć? Miał trunki dobre do wyboru, Rachował się ostrożnie, lecz bez oszukaństwa, Ochoty nie zabraniał, nie cierpiał pijaństwa, Zabaw wielki miłośnik: u niego wesele 2875 I chrzciny obchodzono, on w każdą niedzielę Kazał do siebie ze wsi przychodzić muzyce, Przy której i basetla była, i kozice. Muzyka, ŻydMuzykę znał, sam słynął muzycznym talentem; Z cymbałami, narodu swego instrumentem, 2880 Chadzał niegdyś po dworach i graniem zdumiewał, I pieśniami, bo biegle i uczenie śpiewał. Chociaż Żyd, dosyć czystą miał polską wymowę, Szczególniej zaś polubił pieśni narodowe; Przywoził mnóstwo z każdej za Niemen wyprawy, 2885 Kołomyjek[265] z Halicza, mazurów[266] z Warszawy; Wieść, nie wiem czyli pewna, w całej okolicy Głosiła, że on pierwszy przywiózł z zagranicy I upowszechnił wówczas, w tamecznym powiecie, Ową piosenkę, sławną dziś na całym świecie, 2890 A którą po raz pierwszy na ziemi Auzonów[267] Wygrały Włochom polskie trąby legijonów[268]. Talent śpiewania bardzo na Litwie popłaca, Jedna miłość u ludzi, wsławia i wzbogaca: Jankiel zrobił majątek; syt zysków i chwały, 2895 Zawiesił dźwięcznostrunne na ścianie cymbały; Osiadłszy z dziećmi w karczmie, zatrudniał się szynkiem, Przy tym w pobliskim mieście był też podrabinkiem, A zawsze miłym wszędzie gościem i domowym Doradcą; znał się dobrze na handlu zbożowym, 2900 Na wicinnym[269]: potrzebna jest znajomość taka Na wsi. Miał także sławę dobrego Polaka. On pierwszy zgodził kłótnie, często nawet krwawe, Między dwiema karczmami: obie wziął w dzierżawę; Szanowali go równie i starzy stronnicy 2905 Horeszkowscy, i słudzy Sędziego Soplicy. On sam powagę umiał utrzymać nad groźnym Klucznikiem horeszkowskim i kłótliwym Woźnym; Przed Jankielem tłumili dawne swe urazy Gerwazy, groźny ręką, językiem Protazy. 2910 Gerwazego nie było; ruszył na obławę, Nie chcąc, aby tak ważną i trudną wyprawę Odbył sam Hrabia, młody i niedoświadczony; Poszedł więc z nim dla rady tudzież dla obrony. Żyd, Ksiądz, InteresDziś miejsce Gerwazego, najdalsze od progu, 2915 Między dwiema ławami, w samym karczmy rogu, Zwane pokuciem[270], kwestarz ksiądz Robak zajmował. Jankiel go tam posadził. Widać, że szanował Wysoko bernardyna: bo skoro dostrzegał Ubytek w jego szklance, natychmiast podbiegał 2920 I rozkazał dolewać lipcowego miodu. Słychać, że z bernardynem znali się za młodu, Kędyś tam w cudzych krajach. Robak często chadzał Nocą do karczmy, tajnie z Żydem się naradzał O ważnych rzeczach; słychać było, że towary 2925 Ksiądz przemycał — lecz potwarz ta niegodna wiary. Obyczaje, Szlachcic, KsiądzRobak, wsparty na stole, wpół głośno rozprawiał, Tłum szlachty go otaczał i uszy nadstawiał, I nosy ku księdzowskiej chylił tabakierze; Brano z niej, i kichała szlachta jak moździerze. 2930 «Reverendissime[271] — rzekł kichnąwszy Skołuba — To mi tabaka, co to idzie aż do czuba! Od czasu jak nos dźwigam (tu głasnął nos długi) Takiej nie zażywałem (tu kichnął raz drugi); Prawdziwa bernardynka, pewnie z Kowna rodem, 2935 Miasta sławnego w świecie tabaką i miodem. Byłem tam lat już…» — Robak przerwał mu: «Na zdrowie Wszystkim waszmościom, moi mościwi panowie! Matka BoskaCo się tabaki tyczy, hem, ona pochodzi Z dalszej strony, niż myśli Skołuba dobrodziéj: 2940 Pochodzi z Jasnej Góry. Księża paulinowie Tabakę taką robią w mieście Częstochowie, Kędy jest obraz tylu cudami wsławiony, Bogarodzicy Panny, Królowej Korony Polskiej… zowią ją dotąd i Księżną Litewską — 2945 Koronęć jeszcze dotąd piastuje królewską… Lecz na Litewskim Księstwie teraz syzma[272] siedzi!» Polak, Polska, Pieniądz«Z Częstochowy? — rzekł Wilbik. — Byłem tam w spowiedzi, Kiedym na odpust chodził lat temu trzydzieście. Czy to prawda, że Francuz gości teraz w mieście, 2950 Że chce kościół rozwalać i skarbiec zabierze: Bo to wszystko w Litewskim stoi Kuryjerze?» «Nieprawda — rzekł bernardyn — nie! Pan Najjaśniejszy, Napoleon, katolik jest najprzykładniejszy: Wszak go papież namaścił, żyją z sobą w zgodzie 2955 I nawracają ludzi w francuskim narodzie, Który się trochę popsuł. Prawda, z Częstochowy Oddano wiele srebra na skarb narodowy Dla ojczyzny, dla Polski; sam Pan Bóg tak każe: Skarbcem ojczyzny zawsze są Jego ołtarze. 2960 Wszakże w Warszawskim Księstwie mamy sto tysięcy Wojska polskiego, może wkrótce będzie więcéj: A któż wojsko opłaci? czy nie wy, Litwini? Niewola, Chłop, SzlachcicWy tylko grosz dajecie do moskiewskiej skrzyni». «Kat by dał — krzyknął Wilbik — gwałtem od nas biorą». 2965 «Oj, dobrodzieju — chłopek ozwał się z pokorą, Pokłoniwszy się księdzu i skrobiąc się w głowę — Już to szlachcie, to jeszcze bieda przez połowę; Lecz nas drą jak na łyka…» «Cham! — Skołuba krzyknął — Głupi, tobieć to lepiej, tyś chłopie przywyknął, 2970 Jak węgorz do odarcia: lecz nam urodzonym, Nam wielmożnym, do złotych swobód wzwyczajonym! Szlachcic, Polak, Rosja, Pozycja społecznaAch, bracia! wszak to dawniej szlachcic na zagrodzie… («Tak, tak — krzyknęli wszyscy — równy wojewodzie!») Dziś nam szlachectwa przeczą, każą nam drabować[273] 2975 Papiery, i szlachectwa papierem próbować». «Jeszcze Waszeci mniejsza — zawołał Juraha — Waszeć z pradziadów chłopów uszlachcony szlacha; Ale ja, z kniaziów! Pytać u mnie o patenta, Kiedym został szlachcicem? Sam Bóg to pamięta! 2980 Niechaj Moskal w las idzie pytać się dębiny, Kto jej dał patent rosnąć nad wszystkie krzewiny». «Kniaziu — rzekł Żagiel — świeć waść baki lada komu, Tu znajdziesz pono mitry i w niejednym domu». «Waść ma krzyż w herbie — wołał Podhajski — to skryta 2985 Aluzyja, że w rodzie bywał neofita». «Fałsz — przerwał Birbasz — Przecież ja z tatarskich hrabiów Pochodzę, a mam krzyże nad herbem Korabiów». «Poraj — krzyknął Mickiewicz — z mitrą w polu złotym, Herb książęcy, Stryjkowski gęsto pisze o tym». 2990 ObyczajeZa czym wielkie powstały w całej karczmie szmery. Ksiądz bernardyn uciekł się do swej tabakiery; W kolej częstował mówców. Gwar zaraz ucichnął; Każdy zażył przez grzeczność i kilkakroć kichnął. Bernardyn, korzystając z przerwy, mówił daléj: 2995 «Oj, wielcy ludzie od tej tabaki kichali! Czy uwierzycie państwo, że z tej tabakiery, Pan jenerał Dąbrowski zażył razy cztery?» «Dąbrowski?» — zawołali. «Tak, tak, on, jenerał. Byłem w obozie, gdy on Gdańsk Niemcom odbierał; 3000 Miał coś pisać; bojąc się, ażeby nie zasnął, Zażył, kichnął, dwakroć mię po ramieniu klasnął: »Księże Robaku — mówił — księże bernardynie, Obaczymy się w Litwie może nim rok minie; Powiedz Litwinom, niech mnie czekają z tabaką 3005 Częstochowską, nie biorę innej tylko taką». Polska, Szlachcic, Muzyka, AlkoholMowa księdza wzbudziła takie zadziwienie, Taką radość, że całe huczne zgromadzenie Milczało chwilę; potem na pół ciche słowa Powtarzano: «Tabaka z Polski? Częstochowa? 3010 Dąbrowski? Z ziemi włoskiej?…» Aż na koniec razem, Jakby myśl z myślą, wyraz sam zbiegł się z wyrazem, Wszyscy jednogłośnie, jak na dane hasło, Krzyknęli: «Dąbrowskiego!» Wszystko razem wrzasło, Wszystko się uścisnęło: chłop z tatarskim hrabią, 3015 Mitra z Krzyżem, Poraje z Gryfem i z Korabią; Zapomnieli wszystkiego, nawet bernardyna, Tylko śpiewali krzycząc: «Wódki, miodu, wina!» Długo się przysłuchiwał ksiądz Robak piosence, Na koniec chciał ją przerwać; wziął w obydwie ręce 3020 Tabakierkę, kichaniem melodyję zmieszał, I nim się nastroili, tak mówić pośpieszał: Przywódca, Strój«Chwalicie mą tabakę, mości dobrodzieje; Obaczcież, co się wewnątrz tabakierki dzieje». Tu, wycierając chustką zabrudzone denko, 3025 Pokazał malowaną armiję maleńką Jak rój much; w środku jeden człowiek na rumaku, Wielki jako chrząszcz, siedział, pewnie wódz orszaku; Spinał konia, jak gdyby chciał skakać w niebiosa, Jedną rękę na cuglach, drugą miał u nosa: 3030 «Przypatrzcie się — rzekł Robak — tej groźnej postawie: Zgadnijcie czyja? — Wszyscy patrzyli ciekawie.— Wielki to człowiek, cesarz, ale nie Moskali, Ich carowie tabaki nigdy nie bierali…» «Wielki człowiek — zawołał Cydzik — a w kapocie? 3035 Ja myśliłem, że wielcy ludzie chodzą w złocie: Bo u Moskalów lada jenerał, mospanie, To tak świeci się w złocie jak szczupak w szafranie». «Ba — przerwał Rymsza — przecież widziałem za młodu Kościuszkę, naczelnika naszego narodu: 3040 Wielki człowiek! A chodził w krakowskiej sukmanie, To jest czamarce». «W jakiej czamarce, mospanie? — Odparł Wilbik. — To przecież zwano taratatką». «Ale tamta z frędzlami, ta jest całkiem gładką» — Krzyknął Mickiewicz. Zatem wszczynały się swary 3045 O różnych taratatki kształtach i czamary. Przywódca, Polak, Niewola, WalkaPrzemyślny Robak, widząc, że się tak rozpryska Rozmowa, jął ją znowu zbierać do ogniska, Do swojej tabakiery; częstował, kichali, Życzyli sobie zdrowia, on rzecz ciągnął daléj: 3050 «Gdy cesarz Napoleon w potyczce zażywa Raz po raz, to znak pewny, że bitwę wygrywa. Na przykład pod Austerlitz: Francuzi tak stali Z armatami, a na nich biegła ćma Moskali. Cesarz patrzył i milczał. Co Francuzi strzelą, 3055 To Moskale pułkami jak trawa się ścielą: Pułk za pułkiem cwałował i spadał z kulbaki; Co pułk spadnie, to cesarz zażyje tabaki. Aż w końcu, Aleksander ze swoim braciszkiem Konstantym i z niemieckim cesarzem Franciszkiem, 3060 W nogi z pola; więc cesarz, widząc, że po walce, Spojrzał na nich, zaśmiał się i otrząsnął palce. Otóż, jeśli kto z panów, coście tu przytomni, Będzie w wojsku cesarza, niech to sobie wspomni». «Ach — zawołał Skołuba — mój księże kwestarzu! 3065 Kiedyż to będzie! Wszak to ile w kalendarzu Jest świąt, na każde święto Francuzów nam wróżą: Wygląda człek, wygląda, aż się oczy mrużą; A Moskal jak nas trzymał, tak trzyma za szyję. Pono nim słońce wnidzie, rosa oczy wyje». 3070 «Mospanie — rzekł bernardyn — babska rzecz narzekać, A żydowska rzecz ręce założywszy czekać, Nim kto w karczmę zajedzie i do drzwi zapuka. Z Napoleonem pobić Moskalów nie sztuka. Jużci on Szwabom skórę trzy razy wymłócił, 3075 Brzydkie Prusactwo zdeptał, Anglików wyrzucił Het za morze, Moskalom zapewne wygodzi; Ale co stąd wyniknie, wie asan dobrodziéj? Oto, szlachta litewska wtenczas na koń wsiędzie[274] I szable weźmie, kiedy bić się z kim nie będzie; 3080 Napoleon sam wszystkich pobiwszy, nareszcie Powie: »Obejdę się ja bez was, kto jesteście?« Gospodarz, Dom, GospodarzWięc nie dość gościa czekać, nie dość i zaprosić, Trzeba czeladkę zebrać i stoły pownosić, A przed ucztą potrzeba dom oczyścić z śmieci, 3085 Oczyścić dom, powtarzam, oczyścić dom, dzieci!» Nastąpiło milczenie, potem głosy w tłumie: «Jakże to dom oczyścić, jak to ksiądz rozumie? Jużci my wszystko zrobim, na wszystko gotowi; Tylko niech ksiądz dobrodziej jaśniej się wysłowi». 3090 Ksiądz, Obyczaje, SzlachcicKsiądz poglądał za okno, przerwawszy rozmowę; Ujrzał coś ciekawego, z okna wytknął głowę, Po chwili rzekł powstając: «Dziś czasu nie mamy; Potem o tym obszerniej z sobą pogadamy. Jutro będę dla sprawy w powiatowym mieście; 3095 I do waszmościów z drogi zajadę po kweście». «Niech też do Niehrymowa ksiądz na nocleg zdąży — Rzekł ekonom — rad będzie księdzu pan chorąży; Wszakże na Litwie stare powiada przysłowie: Szczęśliwy człowiek, jako kwestarz w Niehrymowie!» 3100 «I do nas — rzekł Zubkowski — wstąp jeżeli łaska; Znajdzie się tam półsztuczek płótna, masła faska, Baran lub krówka; wspomnij księże na te słowa: Szczęśliwy człowiek, trafił jak ksiądz do Zubkowa». «I do nas» — rzekł Skołuba. «Do nas — Terajewicz — 3105 Żaden bernardyn głodny nie wyszedł z Pucewicz». Tak cała szlachta prośbą i obietnicami Przeprowadzała księdza; on już był za drzwiami. On już pierwej przez okno ujrzał Tadeusza, Który leciał gościńcem, w cwał, bez kapelusza, 3110 Z głową schyloną, bladym, posępnym obliczem, A konia ustawicznie bódł i kropił biczem. Ten widok bardzo księdza bernardyna zmieszał, Więc za młodzieńcem kroki szybkimi pośpieszał Do wielkiej puszczy, która, jako oko sięga, 3115 Czerniła się na całym brzegu widnokręga[275]. Las, TajemnicaKtóż zbadał puszcz litewskich przepastne krainy, Aż do samego środka, do jądra gęstwiny? Rybak ledwie u brzegów nawiedza dno morza; Myśliwiec krąży koło puszcz litewskich łoża, 3120 Zna je ledwie po wierzchu, ich postać, ich lice: Lecz obce mu ich wnętrzne serca tajemnice; Wieść tylko albo bajka wie, co się w nich dzieje. Bo gdybyś przeszedł bory i podszyte knieje, Trafisz w głębi na wielki wał pniów, kłód, korzeni, 3125 Obronny trzęsawicą[276], tysiącem strumieni I siecią zielsk zarosłych, i kopcami mrowisk, Gniazdami os, szerszeniów, kłębami wężowisk. Gdybyś i te zapory zmógł nadludzkim męstwem, Woda, TruciznaDalej spotkać się z większym masz niebezpieczeństwem: 3130 Dalej co krok czyhają, niby wilcze doły, Małe jeziorka, trawą zarosłe na poły, Tak głębokie, że ludzie dna ich nie dośledzą (Wielkie jest podobieństwo, że diabły tam siedzą). Woda tych studni sklni się[277], plamista rdzą krwawą, 3135 A z wnętrza ciągle dymi, zionąc woń plugawą, Od której drzewa wkoło tracą liść i korę; Łyse, skarłowaciałe, robaczliwe[278], chore, Pochyliwszy konary mchem kołtunowate I pnie garbiąc, brzydkimi grzybami brodate, 3140 CzarownicaSiedzą wokoło wody jak czarownic kupa Grzejąca się nad kotłem, w którym warzą trupa. Za tymi jeziorkami już nie tylko krokiem, Ale daremnie nawet zapuszczać się okiem, Bo tam już wszystko mglistym zakryte obłokiem, 3145 Co się wiecznie ze trzęskich[279] oparzelisk wznosi. Zwierzęta, RajA za tą mgłą na koniec (jak wieść gminna głosi) Ciągnie się bardzo piękna, żyzna okolica, Główna królestwa zwierząt i roślin stolica. W niej są złożone wszystkich drzew i ziół nasiona, 3150 Z których się rozrastają na świat ich plemiona; W niej, jak w arce Noego, z wszelkich zwierząt rodu Jedna przynajmniej para chowa się dla płodu. Państwo, ZwierzętaW samym środku (jak słychać) mają swoje dwory Dawny Tur, Żubr i Niedźwiedź, puszcz imperatory; 3155 Około nich na drzewach gnieździ się Ryś bystry I żarłoczny Rosomak jak czujne ministry; Dalej zaś, jak podwładni szlachetni wasale, Mieszkają Dziki, Wilki i Łosie rogale. Nad głowami Sokoły i Orłowie[280] dzicy, 3160 Żyjący z pańskich stołów dworscy zausznicy. Te pary zwierząt główne i patryjarchalne, Ukryte w jądrze puszczy, światu niewidzialne, Dzieci swe ślą dla osad za granicę lasu, A sami we stolicy używają wczasu[281]; 3165 Cmentarz, ZwierzętaNie giną nigdy bronią sieczną ani palną, Lecz starzy umierają śmiercią naturalną. Mają też i swój cmentarz[282], kędy bliscy śmierci, Ptaki składają pióra, czworonogi sierci: Niedźwiedź, gdy zjadłszy zęby, strawy nie przeżuwa, 3170 Jeleń zgrzybiały, gdy już ledwie nogi suwa, Zając sędziwy, gdy mu już krew w żyłach krzepnie, Kruk, gdy już posiwieje, sokół, gdy oślepnie, Orzeł, gdy mu dziób stary tak się w kabłąk skrzywi, Że zamknięty na wieki już gardła nie żywi[283], 3175 Idą na cmentarz. Nawet mniejszy zwierz, raniony Lub chory, bieży umrzeć w swe ojczyste strony. Stąd to w miejscach dostępnych, kędy człowiek gości, Nie znajdują się nigdy martwych zwierząt kości[284]. Kondycja ludzka, Pies, StrachSłychać, że tam w stolicy między zwierzętami 3180 Dobre są obyczaje, bo rządzą się sami; Jeszcze cywilizacją ludzką nie popsuci, Nie znają praw własności, która świat nasz kłóci, Nie znają pojedynków ni wojennej sztuki. Jak ojce żyły w raju, tak dziś żyją wnuki, 3185 Dzikie i swojskie razem, w miłości i zgodzie, Nigdy jeden drugiego nie kąsa ni bodzie. Nawet gdyby tam człowiek wpadł, chociaż niezbrojny, Toby środkiem bestyi przechodził spokojny; One by nań patrzyły tym wzrokiem zdziwienia, 3190 Jakim w owym ostatnim szóstym dniu stworzenia Ojce ich pierwsze, co się w ogrójcu gnieździły, Patrzyły na Adama, nim się z nim skłóciły. Szczęściem, człowiek nie zbłądzi do tego ostępu, Bo Trud, i Trwoga, i Śmierć bronią mu przystępu. 3195 Czasem tylko w pogoni zaciekłe ogary, Wpadłszy niebacznie między bagna, mchy i jary, Wnętrznej ich okropności rażone widokiem, Uciekają skowycząc z obłąkanym wzrokiem; I długo potem ręką pana już głaskane, 3200 Drżą jeszcze u nóg jego strachem opętane. Te puszcz stołeczne, ludziom nieznane tajniki, W języku swoim strzelcy zowią: mateczniki. Polowanie, Zwierzęta, PrzemocGłupi niedźwiedziu! gdybyś w mateczniku siedział, Nigdy by się o tobie Wojski nie dowiedział; 3205 Ale czyli pasieki zwabiła cię wonność, Czy uczułeś do owsa dojrzałego skłonność, Wyszedłeś na brzeg puszczy, gdzie się las przerzedził, I tam zaraz leśniczy bytność twą wyśledził, I zaraz obsaczniki, chytre nasłał szpiegi, 3210 By poznać, gdzie popasasz i gdzie masz noclegi. Teraz Wojski z obławą, już od matecznika Postawiwszy szeregi, odwrót ci zamyka. Tadeusz się dowiedział, że niemało czasu Już przeszło, jak ogary wpadły w otchłań lasu. 3215 Cisza, Dźwięk, LasCicho. Próżno myśliwi natężają ucha; Próżno jak najciekawszej mowy każdy słucha Milczenia, długo w miejscu nieruchomy czeka: Tylko muzyka puszczy gra do nich z daleka. Pies, Polowanie, DźwiękPsy nurtują po puszczy, jak pod morzem nurki, 3220 A strzelcy, obróciwszy do lasu dwururki, Patrzą Wojskiego. Ukląkł, ziemię uchem pyta; Jako w twarzy lekarza wzrok przyjaciół czyta Wyrok życia lub zgonu miłej im osoby, Tak strzelcy, ufni w sztuki Wojskiego sposoby, 3225 Topili w nim spojrzenia nadziei i trwogi. «Jest! jest!» — wyrzekł półgłosem, zerwał się na nogi. On słyszał! Oni jeszcze słuchali; nareszcie Słyszą: jeden pies wrzasnął, potem dwa, dwadzieście, Wszystkie razem ogary rozpierzchnioną zgrają 3230 Doławiają się, wrzeszczą, wpadły na trop, grają, Ujadają. Już nie jest to powolne granie Psów goniących zająca, lisa albo łanie; Lecz wciąż wrzask krótki, częsty, ucinany, zjadły; To nie na ślad daleki ogary napadły: 3235 Na oko gonią. Nagle ustał krzyk pogoni, Doszli zwierza. Wrzask znowu, skowyt: zwierz się broni I zapewne kaleczy; śród ogarów grania[285] Słychać coraz to częściej jęk psiego konania. Strzelcy stali i każdy ze strzelbą gotową 3240 Wygiął się jak łuk naprzód z wciśnioną[286] w las głową. Nie mogą dłużej czekać! Już ze stanowiska Jeden za drugim zmyka i w puszczę się wciska, Chcą pierwsi spotkać źwierza: choć Wojski ostrzegał, Choć Wojski stanowiska na koniu obiegał, 3245 Krzycząc, że czy kto prostym chłopem, czy paniczem, Jeżeli z miejsca zejdzie, dostanie w grzbiet smyczem[287]! Nie było rady! Wszyscy pomimo zakazu W las pobiegli. Trzy strzelby huknęły od razu; Dźwięk, PolowaniePotem wciąż kanonada, aż głośniej nad strzały 3250 Ryknął niedźwiedź i echem napełnił las cały. Ryk okropny, boleści, wściekłości, rozpaczy; Za nim wrzask psów, krzyk strzelców, trąby dojeżdżaczy Grzmiały ze środka puszczy. Strzelcy — ci w las śpieszą, Tamci kurki odwodzą, a wszyscy się cieszą; 3255 Jeden Wojski w żałości, krzyczy, że chybiono. Strzelcy i obławnicy poszli jedną stroną Na przełaj źwierza, między ostępem i puszczą, A niedźwiedź, odstraszony psów i ludzi tłuszczą[288], Zwrócił się nazad w miejsca mniej pilnie strzeżone 3260 Ku polom, skąd już zeszły strzelcy rozstawione, Gdzie tylko pozostali z mnogich łowczych szyków Wojski, Tadeusz, Hrabia, z kilką[289] obławników. Tu las był rzadszy. WalkaSłychać z głębi ryk, trzask łomu; Aż z gęstwy, jak z chmur, wypadł niedźwiedź na kształt gromu; 3265 Wkoło psy gonią, straszą, rwą; on wstał na nogi Tylne i spojrzał wkoło, rykiem strasząc wrogi, I przednimi łapami to drzewa korzenie, To pniaki osmalone, to wrosłe kamienie Rwał, waląc w psów[290] i w ludzi, aż wyłamał drzewo. 3270 Kręcąc nim jak maczugą na prawo, na lewo, Runął wprost na ostatnich strażników obławy: Hrabię i Tadeusza. Oni bez obawy Stoją w kroku, na źwierza wytknęli flint rury, Jako dwa konduktory[291] w łono ciemnej chmury; 3275 Aż oba jednym razem pociągnęli kurki (Niedoświadczeni!), razem zagrzmiały dwururki: Chybili. Niedźwiedź skoczył; oni tuż utkwiony Oszczep jeden chwycili czterema ramiony, Wydzierali go sobie. Spojrzą, aż tu z pyska 3280 Wielkiego, czerwonego dwa rzędy kłów błyska, I łapa z pazurami już się na łby spuszcza; Pobledli, w tył skoczyli i, gdzie rzednie puszcza, Zmykali. Zwierz za nimi wspiął się, już pazury Zahaczał, chybił, podbiegł, wspiął się znów do góry 3285 I czarną łapą sięgał Hrabiego włos płowy. Zdarłby mu czaszkę z mozgów jak kapelusz z głowy, Gdy Asesor z Rejentem wyskoczyli z boków, A Gerwazy biegł z przodu o jakie sto kroków, Z nim Robak, choć bez strzelby — i trzej w jednej chwili 3290 Jak gdyby na komendę razem wystrzelili. Niedźwiedź wyskoczył w górę jak kot przed chartami I głową na dół runął, i czterma łapami Przewróciwszy się młyńcem, cielska krwawe brzemię Waląc tuż pod Hrabiego, zbił go z nóg na ziemię. 3295 Jeszcze ryczał, chciał jeszcze powstać, gdy nań wsiadły Rozjuszona Strapczyna i Sprawnik zajadły. Muzyka, Dźwięk, PolowanieNatenczas Wojski chwycił na taśmie przypięty Swój róg bawoli, długi, cętkowany, kręty Jak wąż boa, oburącz do ust go przycisnął, 3300 Wzdął policzki jak banię, w oczach krwią zabłysnął, Zasunął wpół powieki, wciągnął w głąb pół brzucha I do płuc wysłał z niego cały zapas ducha, I zagrał: róg jak wicher wirowatym dechem, Niesie w puszczę muzykę i podwaja echem. 3305 Umilkli strzelcy, stali szczwacze zadziwieni Mocą, czystością, dziwną harmoniją pieni. Starzec cały kunszt, którym niegdyś w lasach słynął, Jeszcze raz przed uszami myśliwców rozwinął; Napełnił wnet, ożywił knieje i dąbrowy, 3310 Jakby psiarnię w nie wpuścił i rozpoczął łowy. Bo w graniu była łowów historyja krótka: Zrazu odzew dźwięczący, rześki — to pobudka; Potem jęki po jękach skomlą — to psów granie; A gdzieniegdzie ton twardszy jak grzmot — to strzelanie. 3315 Tu przerwał, lecz róg trzymał; wszystkim się zdawało, Że Wojski wciąż gra jeszcze, a to echo grało. Zadął znowu. Myśliłbyś[292], że róg kształty zmieniał I że w ustach Wojskiego to grubiał, to cieniał, Udając głosy zwierząt: to raz w wilczą szyję 3320 Przeciągając się, długo, przeraźliwie wyje; Znowu jakby w niedźwiedzie rozwarłszy się gardło, Ryknął; potem beczenie żubra wiatr rozdarło. Drzewo, DźwiękTu przerwał, lecz róg trzymał; wszystkim się zdawało, Że Wojski wciąż gra jeszcze, a to echo grało. 3325 Wysłuchawszy rogowej arcydzieło sztuki, Powtarzały je dęby dębom, bukom buki. Dmie znowu. Jakby w rogu były setne rogi, Słychać zmieszane wrzaski szczwania[293], gniewu, trwogi, Strzelców, psiarni i zwierząt; aż Wojski do góry 3330 Podniósł róg i tryumfu hymn uderzył w chmury. Tu przerwał, lecz róg trzymał; wszystkim się zdawało, Że Wojski wciąż gra jeszcze, a to echo grało. Drzewo, DźwiękIle drzew, tyle rogów znalazło się w boru, Jedne drugim pieśń niosą jak z choru do choru. 3335 I szła muzyka coraz szersza, coraz dalsza, Coraz cichsza i coraz czystsza, doskonalsza, Aż znikła gdzieś daleko, gdzieś na niebios progu! Wojski obiedwie ręce odjąwszy od rogu Rozkrzyżował; róg opadł, na pasie rzemiennym 3340 Chwiał się. Wojski z obliczem nabrzmiałym, promiennym, Z oczyma wzniesionymi, stał jakby natchniony, Łowiąc uchem ostatnie znikające tony. A tymczasem zagrzmiało tysiące oklasków, Tysiące powińszowań i wiwatnych wrzasków. 3345 Trup, Śmierć, Krew, Zwierzęta, Okrucieństwo, PiesUciszono się z wolna i oczy gawiedzi Zwróciły się na wielki, świeży trup niedźwiedzi. Leżał krwią opryskany, kulami przeszyty, Piersiami w gęszczę trawy wplątany i wbity; Rozprzestrzenił szeroko przednie krzyżem łapy, 3350 Dyszał jeszcze, wylewał strumień krwi przez chrapy, Otwierał jeszcze oczy, lecz głowy nie ruszy; Pijawki[294] Podkomorzego dzierżą go pod uszy, Z lewej strony Strapczyna, a z prawej zawisał Sprawnik i dusząc gardziel krew czarną wysysał. 3355 Za czym Wojski rozkazał kij żelazny włożyć Psom między zęby i tak paszczęki roztworzyć. Kolbami przewrócono na wznak zwierza zwłoki I znów trzykrotny wiwat uderzył w obłoki. «A co? — krzyknął Asesor, kręcąc strzelby rurą — 3360 A co? fuzyjka moja? górą nasi, górą! A co? fuzyjka moja? niewielka ptaszyna[295], A jak się popisała? To jej nie nowina: Nie puści ona na wiatr żadnego ładunku. Od książęcia Sanguszki mam ją w podarunku». 3365 Tu pokazywał strzelbę przedziwnej roboty, Choć maleńką, i zaczął wyliczać jej cnoty. «Ja biegłem — przerwał Rejent, otarłszy pot z czoła — Biegłem tuż za niedźwiedziem; a pan Wojski woła: »Stój na miejscu!« Jak tam stać? Niedźwiedź w pole wali, 3370 Rwąc z kopyta jak zając coraz daléj, daléj; Aż mi ducha nie stało, dobiec ni nadziei, Aż spojrzę w prawo: sadzi, a tu rzadko w kniei, Jak też wziąłem na oko: postójże, marucha, Pomyśliłem, i basta: ot, leży bez ducha! 3375 Tęga strzelba, prawdziwa to Sagalasówka, Napis: Sagalas London à Bałabanówka… (Sławny tam mieszka ślusarz Polak, który robił Polskie strzelby, ale je po angielsku zdobił)». «Jak to — parsknął Asesor — do kroćset niedźwiedzi! 3380 To to niby pan zabił? Co też to Pan bredzi?» «Słuchaj no — odparł Rejent — tu, panie, nie śledztwo, Tu obława, tu wszystkich weźmiem na świadectwo…» Więc kłótnia między zgrają wszczęła się zawzięta: Ci stronę Asesora, ci brali Rejenta. 3385 O Gerwazym nie wspomniał nikt, bo wszyscy biegli Z boków i, co się z przodu działo, nie postrzegli. Polowanie, Konflikt, Pojedynek, SzlachcicWojski głos zabrał: «Teraz jest przynajmniej za co; Bo to, panowie, nie jest ów szarak ladaco, To niedźwiedź; tu już nie żal poszukać odwetu, 3390 Czy szerpentyną[296], czyli nawet z pistoletu. Spór wasz trudno pogodzić, więc dawnym zwyczajem, Na pojedynek nasze pozwolenie dajem. Pamiętam, za mych czasów żyło dwóch sąsiadów, Oba ludzie uczciwi, szlachta z prapradziadów, 3395 Mieszkali po dwóch stronach nad rzeką Wilejką, Jeden zwał się Domejko, a drugi Dowejko. Do niedźwiedzicy oba razem wystrzelili: Kto zabił, trudno dociec; strasznie się kłócili I przysięgli strzelać się przez niedźwiedzią skórę: 3400 To mi to po szlachecku, prawie rura w rurę. Pojedynek ten wiele narobił hałasu; Pieśni o nim śpiewano za owego czasu. Ja byłem sekundantem; jak się wszystko działo, Opowiem od początku historyję całą…» 3405 Nim Wojski zaczął mówić, Gerwazy spór zgodził. On niedźwiedzia z uwagą dokoła obchodził, Nareszcie dobył tasak, rozciął pysk na dwoje I w tylcu głowy, mózgu rozkroiwszy słoje, Znalazł kulę, wydobył, suknią ochędożył[297], 3410 Przymierzył do ładunku, do flinty przyłożył, A potem dłoń podnosząc i kulę na dłoni: «Panowie — rzekł — ta kula nie jest z waszej broni, Ona z tej Horeszkowskiej wyszła jednorurki (Tu podniósł flintę starą, obwiązaną w sznurki), 3415 Lecz nie ja wystrzeliłem. O, trzeba tam było Odwagi; straszno wspomnieć, w oczach mi się ćmiło! Bo prosto biegli ku mnie oba paniczowie, A niedźwiedź z tyłu już, już na Hrabiego głowie, Ostatniego z Horeszków!… chociaż po kądzieli. 3420 »Jezus Maria!« krzyknąłem i Pańscy anieli Zesłali mi na pomoc księdza bernardyna. On nas wszystkich zawstydził; oj, dzielny księżyna! Gdym drżał, gdym się do cyngla dotknąć nie ośmielił, On mi z rąk flintę wyrwał, wycelił[298], wystrzelił: 3425 Między dwie głowy strzelić! sto kroków! nie chybić! I w sam środek paszczęki! tak mu zęby wybić! Panowie! długo żyję: jednego widziałem Człowieka, co mógł takim popisać się strzałem. Ów głośny niegdyś u nas z tylu pojedynków, 3430 Ów, co korki kobietom wystrzelał z patynków[299], Ów łotr nad łotry, sławny w czasy wiekopomne, Ów Jacek, vulgo[300] Wąsal — nazwiska nie wspomnę… Ale mu nie czas teraz dojeżdżać niedźwiedzi; Pewnie po same wąsy hultaj w piekle siedzi. 3435 Chwała księdzu! dwom ludziom on życie ocalił — Może i trzem: Gerwazy nie będzie się chwalił, Ale gdyby ostatnie z krwi Horeszków dziecię Wpadło w bestyi paszczę, nie byłbym na świecie, I moje by tam stare pogryzł niedźwiedź kości; 3440 Pójdź, księże, wypijemy zdrowie jegomości». Próżno szukano księdza; wiedzą tylko tyle, Że po zabiciu źwierza zjawił się na chwilę, Podskoczył ku Hrabiemu i Tadeuszowi, A widząc, że obadwa[301] cali są i zdrowi, 3445 Podniósł ku niebu oczy, cicho pacierz zmówił I pobiegł w pole szybko, jakby go kto łowił. Tymczasem na Wojskiego rozkaz pęki wrzosu, Suche chrusty i pniaki rzucono do stosu. Bucha ogień, wyrasta szara sosna dymu, 3450 I rozszerza się w górze na kształt baldakimu. Nad płomieniem oszczepy złożono w koziołki, Na grotach zawieszono brzuchate kociołki; Z wozów niosą jarzyny, mąki i pieczyste, I chleb. 3455 Alkohol, PolakSędzia otworzył puzderko zamczyste, W którym rzędami flaszek białe sterczą głowy; Wybiera z nich największy kufel kryształowy (Dostał go Sędzia w darze od księdza Robaka): Wódka to gdańska, napój miły dla Polaka. 3460 «Niech żyje — krzyknął Sędzia w górę wznosząc flaszę — Miasto Gdańsk, niegdyś nasze, będzie znowu nasze!» I lał srebrzysty likwor w kolej, aż na końcu Zaczęło złoto kapać i błyskać na słońcu[302]. JedzenieW kociołkach bigos grzano. W słowach wydać trudno 3465 Bigosu smak przedziwny, kolor i woń cudną; Słów tylko brzęk usłyszy i rymów porządek, Ale treści ich miejski nie pojmie żołądek. Aby cenić litewskie pieśni i potrawy, Trzeba mieć zdrowie, na wsi żyć, wracać z obławy. 3470 Przecież i bez tych przypraw potrawą nie lada Jest bigos, bo się z jarzyn dobrych sztucznie składa. Bierze się doń siekana, kwaszona kapusta, Która, wedle przysłowia, sama idzie w usta; Zamknięta w kotle, łonem wilgotnym okrywa 3475 Wyszukanego cząstki najlepsze mięsiwa; I praży się, aż ogień wszystkie z niej wyciśnie Soki żywne, aż z brzegów naczynia war pryśnie I powietrze dokoła zionie aromatem. Bigos już gotów. Strzelcy z trzykrotnym wiwatem, 3480 Zbrojni łyżkami, biegą i bodą naczynie; Miedź grzmi, dym bucha, bigos jak kamfora ginie; Zniknął, uleciał; tylko w czeluściach saganów Wre para jak w kraterze zagasłych wulkanów. Kiedy się już do woli napili, najedli, 3485 Źwierza na wóz złożyli, sami na koń siedli, Radzi wszyscy, rozmowni, oprócz Asesora I Rejenta; ci byli gniewliwsi niż wczora, Kłócąc się o zalety, ten swej Sanguszkówki, A ten bałabanowskiej swej Sagalasówki. 3490 Hrabia też i Tadeusz jadą nieweseli, Wstydząc się, że chybili i że się cofnęli: Bo na Litwie, kto źwierza wypuści z obławy, Długo musi pracować, nim poprawi sławy. Hrabia mówił, że pierwszy do oszczepu godził, 3495 I że spotkaniu z źwierzem Tadeusz przeszkodził; Tadeusz utrzymywał, że będąc silniejszy I do robienia ciężkim oszczepem zręczniejszy, Chciał wyręczyć Hrabiego: tak sobie niekiedy Przemawiali śród gwaru i wrzasku czeredy. 3500 Wojski jechał pośrodku; staruszek szanowny, Wesoły był nadzwyczaj i bardzo rozmowny. Chcąc kłótników zabawić i do zgody dowieść, Kończył im o Doweyce i Domeyce powieść: «Asesorze, jeżeli chciałem, byś z Rejentem 3505 Pojedynkował, nie myśl, że jestem zawziętym Na krew ludzką; broń Boże! Chciałem was zabawić, Chciałem wam komedyję niby to wyprawić, Wznowić koncept, który ja lat temu czterdzieście Wymyśliłem — przedziwny! Wy młodzi jesteście, 3510 Nie pamiętacie o nim; lecz za moich czasów, Głośny był od tej puszczy do poleskich lasów. Imię, SłowoDomeyki i Doweyki wszystkie sprzeciwieństwa Pochodziły, rzecz dziwna, z nazwisk podobieństwa Bardzo niewygodnego. Bo gdy w czas sejmików, 3515 Przyjaciele Doweyki skarbili stronników, Szepnął ktoś do szlachcica: »Daj kreskę Doweyce«. A ten, nie dosłyszawszy, dał kreskę Domeyce. Gdy na uczcie wniósł zdrowie marszałek Rupejko: »Wiwat Doweyko!« — drudzy krzyknęli: »Domeyko!« 3520 A kto siedział pośrodku, nie trafił do ładu, Zwłaszcza przy niewyraźnej mowie w czas obiadu. Gorzej było. Raz w Wilnie jakiś szlachcic pjany Bił się w szable z Domeyką i dostał dwie rany; Potem ów szlachcic, z Wilna wracając do domu, 3525 Dziwnym trafem z Doweyką zjechał się u promu. Gdy więc na jednym promie płynęli Wilejką, Pyta sąsiada, kto on? odpowie: Doweyko — Nie czekając, dobywa rapier spod kirejki[303]: Czach, czach! i za Domeykę podciął wąs Doweyki. 3530 Wreszcie, jak na dobitkę, trzeba jeszcze było, Żeby na polowaniu tak się wydarzyło, Że stali blisko siebie oba imiennicy, I do jednej strzelili razem niedźwiedzicy. Prawda, że po ich strzale upadła bez duchu; 3535 Ale już pierwej niosła z dziesiątek kul w brzuchu. Strzelby z jednym kalibrem miało wiele osób: Kto zabił niedźwiedzicę? dojdźże! jaki sposób? Tu już krzyknęli: »Dosyć! Trzeba raz rzecz skończyć, Bóg nas czy diabeł złączył, trzeba się rozłączyć; 3540 SłońceDwóch nas jak dwóch słońc pono zanadto na świecie!« A więc do szerpentynek i stają na mecie. Oba szanowni ludzie; co ich szlachta godzą, To oni na się jeszcze zapalczywiej godzą. Zmienili broń: od szabel szło na pistolety; 3545 Stają, krzyczym, że nadto przybliżyli mety; Oni na złość, przysięgli przez niedźwiedzią skórę Strzelać się: śmierć niechybna! prawie rura w rurę. Oba tęgo strzelali — »Sekunduj, Hreczecha!« »Zgoda — rzekłem — niech zaraz dół wykopie klecha: 3550 Bo taki spór nie może skończyć się na niczym; Lecz bijcie się szlacheckim trybem, nie rzeźniczym. Dosyć już mety zbliżać, widzę, żeście zuchy; Chcecie strzelać się, rury oparłszy na brzuchy? Ja nie pozwolę. Zgoda, że na pistolety; 3555 Lecz strzelać się nie z dalszej ani z bliższej mety, Jak przez skórę niedźwiedzią. Ja rękami memi Jako sekundant skórę rozciągnę na ziemi, I ja sam was ustawię: Waść po jednej stronie Stanie na końcu pyska, a Waść na ogonie«. 3560 »Zgoda!« — wrzaśli; czas? — jutro; miejsce? — karczma Usza. Rozjechali się. Ja zaś do Wirgilijusza…» Polowanie, Pies, UcieczkaTu Wojskiemu przerwał krzyk: «Wyczha!» Tuż spod koni Smyknął szarak; już Kusy, już go Sokół goni. Psy wzięto na obławę wiedząc, że z powrotem 3565 Na polu łatwo można napotkać się z kotem[304]; Bez smyczy szły przy koniach; gdy kota spostrzegły, Wprzód nim strzelcy poszczuli, już za nim pobiegły. Rejent też i Asesor chcieli końmi natrzeć; Lecz Wojski wstrzymał krzycząc: «Wara! stać i patrzeć! 3570 Nikomu krokiem ruszyć z miejsca nie dozwolę; Stąd widzim wszyscy dobrze, zając idzie w pole». W istocie, kot czuł z tyłu myśliwych i psiarnie, Rwał w pole, słuchy wytknął jak dwa różki sarnie, Sam szarzał się nad rolą długi, wyciągnięty, 3575 Skoki pod nim sterczały jakby cztery pręty, Rzekłbyś, że ich nie rusza, tylko ziemię trąca Po wierzchu, jak jaskółka wodę całująca. Pył za nim, psy za pyłem; z daleka się zdało, Że zając, psy i charty jedne tworzą ciało: 3580 Jakby jakaś przez pole suwała się żmija, Kot jak głowa, pył z tyłu jakby modra szyja, A psami jak podwójnym ogonem wywija. Rejent, Asesor patrzą, otworzyli usta, Dech wstrzymali. Wtem Rejent pobladnął jak chusta, 3585 Zbladł i Asesor; widzą… fatalnie się dzieje: Owa żmija im dalej, tym bardziej dłużeje, Już rwie się wpół, już znikła owa szyja pyłu, Głowa już blisko lasu, ogony, gdzie z tyłu! Głowa niknie; raz jeszcze jakby kto kutasem[305] 3590 Mignął: w las wpadła; ogon urwał się pod lasem. Biedne psy, ogłupiałe, biegały pod gajem, Zdawały się naradzać, oskarżać nawzajem. Wreszcie wracają, z wolna skacząc przez zagony, Spuściły uszy, tulą do brzucha ogony 3595 I przybiegłszy, ze wstydu nie śmieją wznieść oczu, I zamiast iść do panów, stały na uboczu. Rejent spuścił ku piersiom zasępione czoło, Asesor rzucał okiem, ale niewesoło; Potem zaczęli oba słuchaczom wywodzić: 3600 Jak ich charty bez smycza nie nawykły chodzić, Jak kot znienacka wypadł, jak źle był poszczuty Na roli, gdzie psom chyba trzeba by wdziać buty, Tak pełno wszędzie głazów i ostrych kamieni… Mądrze rzecz wyłuszczali szczwacze doświadczeni; 3605 Myśliwi z tych mów wiele mogliby korzystać, Lecz nie słuchali pilnie. Ci zaczęli świstać, Ci śmiać się w głos, ci, mając niedźwiedzia w pamięci, Gadali o nim, świeżą obławą zajęci. Wojski ledwie raz okiem za zającem rzucił; 3610 Widząc, że uciekł, głowę obojętnie zwrócił I kończył rzecz przerwaną: Kłótnia, Pojedynek, Podstęp, Przyjaźń«Na czym więc stanąłem? Aha! na tym, że obu za słowo ująłem, Iż będą strzelali się przez niedźwiedzią skórę… Szlachta w krzyk: »To śmierć pewna! Prawie rura w rurę!« 3615 A ja w śmiech. Bo mnie uczył mój przyjaciel Maro[306], Że skóra zwierza nie jest lada jaką miarą. Wszak wiecie waćpanowie, jak królowa Dydo[307] Przypłynęła do Libów i tam z wielką biédą Wytargowała sobie taki ziemi kawał, 3620 Który by się wołową skórą nakryć dawał[308]: Na tym kawałku ziemi stanęła Kartago! Więc ja to sobie w nocy rozbieram[309] z uwagą. Ledwie dniało, już z jednej strony taradejką[310] Jedzie Doweyko, z drugiej na koniu Domeyko. 3625 Patrzą, aż tu przez rzekę leży most kosmaty, Pas ze skóry niedźwiedziej, porzniętej na szmaty. Postawiłem Doweykę na źwierza ogonie Z jednej strony, Domeykę zaś po drugiej stronie: »Pukajcie teraz — rzekłem — choć przez całe życie, 3630 Lecz póty was nie spuszczę, aż się pogodzicie«. Oni w złość; a tu szlachta kładnie się[311] na ziemi Od śmiechu, a ja z księdzem słowy poważnemi Nuż im z Ewangelii[312], z statutów dowodzić; Nie ma rady: śmieli się i musieli zgodzić. 3635 Spór ich potem w dozgonną przyjaźń się zamienił, I Doweyko się z siostrą Domeyki ożenił; Domeyko pojął siostrę szwagra, Doweykównę, Podzielili majątek na dwie części równe, A w miejscu, gdzie się zdarzył tak dziwny przypadek, 3640 Pobudowawszy karczmę, nazwali Niedźwiadek».